Recenzja Call of Duty: Black Ops 7
Call of Duty: Black Ops 7 od początku nie zapowiadało się dobrze. Zwiastun został przyjęty chłodno, atmosfera wokół produkcji była wyraźnie sceptyczna, a fakt, że Activision wrzuca na rynek kolejnego Black Opsa rok po roku, sugerował raczej paniczne łatanie kalendarza niż realne ambicje. Niestety finalna gra potwierdza najgorsze przewidywania. To tytuł bez stylu, bez osobowości i bez żadnego pomysłu na siebie. Zamiast odważnej kontynuacji niegdyś kultowej podserii dostaliśmy produkt stworzony z recyklingu i desperackiego kopiowania wszystkich najgorszych pomysłów.
Kampania – najgorsza w historii serii
Trudno znaleźć słowa, które oddałyby rozmiar porażki. Modern Warfare III wyglądało jak tania kompilacja z kiosku, ale Black Ops 7 idzie znacznie dalej. To kompletny upadek jakości. Scenariusz jest chaotyczną mieszanką halucynacji, gigantycznych bossów, taniego „psychodelicznego” klimatu i powtarzanych motywów, które nie pasują do Black Ops ani tonalnie, ani fabularnie.
Tutaj nie docierają tłumy turystów. Jedno z najbardziej fotogenicznych miejsc Lizbony
Treyarch reklamował kampanię jako wielki powrót do Black Ops 2 i kontynuację wątków sprzed dekady. Brzmiało to jak obietnica czegoś interesującego. W praktyce dostaliśmy scenariusz, który wygląda jakby powstał na zapleczu supermarketu, między dostawą a rozładunkiem palet. Powrót Menendeza pozbawiony jest sensu, a wszystkie wątki związane z traumami postaci prezentują się jak szkic odrzucony przed właściwą produkcją.
Wszystko jest przerysowane. Wszystko jest krzykliwe. Wszystko jest takie… tanie. Halucynacje wyglądają jak wyrzucone z gier Kojimy, ale pozbawione stylu, sensu i umiejętności budowania klimatu. To niemal jak seria luźnych scen, które łączy jedynie to, że w każdej coś wybucha albo pojawia się jakiś gigant. Nie ma tu atmosfery. Nie ma dramaturgii. Nie ma żadnego napięcia.
Cała kampania jest zaprojektowana pod tryb kooperacyjny. I niestety widać to na każdym kroku. Problem w tym, że gra zmusza do co-opa nawet wtedy, kiedy wybiera się samotną rozgrywkę: brak pauzy, konieczność ciągłego połączenia z serwerem, wyrzucanie z misji przy minimalnych przerwach internetu lub dłuższej chwili bez aktywności. Brakuje tu nawet towarzyszy sterowanych przez AI, a sama produkcja … nie skaluje poziomu rozgrywki do ilości graczy.
Grając solo przeciwnicy mają trzy razy za dużo zdrowia, przez co celność broni traci znaczeniu i wszystko wymaga nieustannego opróżniania magazynków. To nie ma nic wspólnego z tym, co przez lata było DNA Call of Duty. Tu nie ma żadnej filmowości, ciekawych skryptów, dynamiki rozgrywki, a sztuczne przedłużanie każdej walki. Wszystko to oparte w koszmarnej stylistyce pozbawionej jakiekolwiek smaku. Nie przypominam sobie gorszego FPSa wydanego przez dużą firmę.
Black Ops 7 jest jak produkt stworzony przez AI, który dostał zadanie: „zrób, żeby było głośno, kolorowo i szybko”. Każda misja wygląda jak mieszanka PUBG, Warzone, Fortnite i losowej gry mobilnej. Nic tu nie ma charakteru i pozytywnie wyróżniającego elementu na tle całej serii. Całość trwa może 3-4 godziny, a po zaliczeniu kampanii nie mogłem spojrzeć sobie w lustro przez zmarnowany na nią czas. Na grę nie wydałem grosza, bo sprawdziłem ją w ramach kupionego dawno temu i jeszcze „za grosze” Game Passa, jednak zmarnowanego czasu nie da się już cofnąć.
Multiplayer – szybki, ale chaotyczny i pozbawiony charakteru
Na papierze multiplayer wygląda jak solidny pakiet, ale szybko okazuje się, że większość rozwiązań jest niedopracowana lub kompletnie chybiona.
Multiplayer w Black Ops 7 to dziwne połączenie rzeczy potencjalnie dobrych i rzeczy, które kompletnie niszczą doświadczenie. Podstawowe strzelanie jest szybkie, ale czas do zabicia jest tak drastycznie skrócony, że całe starcia sprowadzają się do pojedynczych ułamków sekundy.
Broń nie ma czasu, aby pokazać jakąkolwiek charakterystykę, bo przeciwnik pada jeszcze zanim poczuje pierwszy odrzut. To wymusza styl gry oparty wyłącznie na błyskawicznym wykrywaniu sylwetek, a nie świadomych decyzjach taktycznych. Wall-jump, który miał być nowością, wygląda jak chaotyczna animacja pozbawiona sensu i nie ma wpływu na wynik żadnej walki, bo mapy nie wspierają tej mechaniki ani pod względem geometrii, ani pod względem rytmu starć.
Postać odbija się od ścian w sposób nienaturalny, mało czytelny i zwyczajnie śmieszny, zwłaszcza w porównaniu z tytułami, które opanowały dynamiczny ruch postaci lata temu, jak Titanfall 2. Zamiast płynności dostajemy sterowanie, które jest nieintuicyjne i zwyczajnie męczące, a wygląda po prostu komicznie.
Overclocking sprzętu i hybrydy perków tworzą system pełen pozornych wyborów, bo większość wyników zależy przede wszystkim od tempa reakcji i losowego spawnienia się w nieodpowiednim miejscu. Mapy są w większości nijakie — część z nich to odgrzewane klasyki, które bronią się jedynie nostalgią, a reszta wygląda jakby powstała automatycznie, bez żadnego człowieka, który potrafiłby zaprojektować sensowny przepływ walki. Retrieval jest tego najlepszym przykładem: ogromna, lodowata pustka bez logiki i bez napięcia.
Nowy tryb Overload potrafi dać krótkie momenty frajdy, bo chaos działa tam na korzyść, ale Skirmish w wersji 20v20 wygląda jak tańsza imitacja Battlefielda pozbawiona skali i klimatu. Największy problem multiplayera leży jednak w tym, że próbuje być „dla wszystkich”. Efekt jest taki, że nie jest dobry w żadnej konkretnej rzeczy. Nie ma tu odwagi do wyraźnych zmian, nie ma wyrazistych nowych systemów i nie ma poczucia, że to kolejny krok dla serii. To po prostu szybki, płytki shooter, w którym większość meczów wygląda tak samo, a śmierć następuje zanim zdążysz poczuć, że faktycznie walczysz.
Zombies – jedyne, co trzyma się kupy… ale niewystarczająco
Zombies w Black Ops 7 to paradoks: jedyny tryb, który sprawia wrażenie sensownie zaprojektowanego, a jednocześnie przykład na to, jak daleko cała reszta gry odjechała od fundamentów serii. Ashes of the Damned jest ogromną, dobrze przemyślaną mapą, której strukturę faktycznie da się czytać ruchem, a nie samymi ikonami z interfejsu. Pojawił się pick-up, który pełni rolę mobilnej bazy operacyjnej, środka transportu i narzędzia przetrwania, co realnie zmienia tempo rozgrywki. Nawet proste manewry, takie jak wycofanie się w głąb trasy albo szybka eskorta drużyny w nowe miejsce, dają tu namacalne poczucie dynamiki, które w kampanii i multiplayerze po prostu nie istnieje.
Czuć, że twórcy mieli wolność, bo to jedyna część gry, która nie próbuje udawać Warzone ani desperacko dopasowywać się do reszty. Cursed to surowy, celowo okrojony wariant, wymagający precyzji i znajomości fundamentów trybu — minimalizm, który paradoksalnie pokazuje, że Zombies nie potrzebuje agresywnego „ulepszania”, by nadal działało.
Dead Ops Arcade wraca jako absurdalny, kolorowy odskok, gdzie cały tryb pozwala na czystą zabawę bez presji ani pseudo-realizmu. Wszystkie te elementy tworzą pakiet, który faktycznie wygląda na przemyślaną część gry, a nie na mechaniczny obowiązek w arkuszu wydawniczym. Problem polega na tym, że nawet jeśli Zombies trzyma poziom, jest to tylko jedna trzecia produkcji, która w każdym innym obszarze wręcz krzyczy o swojej nijakości. Cały tryb sprawia wrażenie, że powstał w innej rzeczywistości niż reszta gry, bo widać tu zalążki pasji, pomysłów i strukturalnej konsekwencji, ale nawet jego mocne strony nie są w stanie podnieść ogólnej oceny całości.
Podsumowanie – najbardziej jałowe Call of Duty w historii
Call of Duty: Black Ops 7 jest przykładem tego, jak łatwo można zniszczyć markę, która przez lata była synonimem wysokiego tempa akcji, widowiska i dopracowania. Oczywiście, wcześniej wpadek nie brakowało, a sama seria jest antonimem innowacji, jednak nigdy nie było z nią aż tak źle. Kampania to totalna katastrofa projektowa i fabularna, która wygląda jak zlepek pomysłów odrzuconych w trakcie produkcji zupełnie innej gry. Multiplayer jest szybki, ale chaotyczny, bez stylu, z najgorszym TTK w historii serii i kompletnie oderwany od tego, co jeszcze niedawno wyróżniało Black Ops na tle konkurencji. Zombies jako jedyne daje namiastkę sensownej zabawy, ale nie ma żadnej szansy podnieść całej produkcji, bo reszta to nieporozumienie.
Black Ops 7 nie ma osobowości. Nie ma ambicji. Nie ma nawet próby zbudowania własnej tożsamości. To produkt patchworkowy, pozbawiony wizji i dopchany mechanicznymi resztkami, jakby twórcy chcieli zakleić dziury byle czym, co akurat zostało w szufladzie. Przy cenie przekraczającej 300 zł trudno o większe rozczarowanie. To odsłona, która nie tylko nie idzie naprzód, ale cofa całą serię o lata. Cieszy mnie tylko fakt, że gracze pokazali rozum i nie polecieli dumnie na zakupy, a sam tytuł zaliczył dużo gorszy wynik niż wcześniejsze części.