72 dni w piekle. 1972 rok. Żeby przeżyć, zjedli swoich przyjaciół
To miała być zwykła podróż. Jednak 13 października 1972 roku samolot z 45 osobami na pokładzie zniknął w sercu Andów. To, co wydarzyło się potem, na zawsze zmieniło pojęcie o ludzkiej wytrzymałości i moralności.
Tragiczny lot
Urugwajski samolot wojskowy Fairchild FH-227D wystartował z Montevideo 12 października 1972 roku, kierując się do Santiago w Chile. Na pokładzie znajdowało się 45 osób: 19 członków drużyny rugby Old Christians Club, ich rodziny, przyjaciele i załoga.
Po przymusowym lądowaniu w Mendozie z powodu złej pogody, lot wznowiono następnego dnia, obierając trasę przez zdradliwe przełęcze Andów. Nad górami pogoda gwałtownie się pogorszyła. Pilot, mylnie sądząc, że samolot przeleciał już najtrudniejszy odcinek, rozpoczął zniżanie.
Chwilę później maszyna zderzyła się z grzbietem górskim na wysokości ponad 3600 metrów. Utrata obu skrzydeł i ogona sprawiła, że kadłub sunął po śniegu, rozbijając się o lodowiec. 12 osób zginęło na miejscu, a kolejne kilka zmarło w ciągu następnych dni z powodu ran i mrozu.
Pierwsze dni piekła
Pozostali przy życiu pasażerowie znaleźli się w jednym z najbardziej niegościnnych miejsc na Ziemi. Kadłub samolotu dawał minimalną ochronę przed mrozem, a zapasy żywności składały się z kilku czekolad, puszki dżemu, migdałów, kilku butelek wina i garści cukierków. Wszystko to rozdzielono na mikroskopijne racje, które wyczerpały się po tygodniu.
Temperatury nocą spadały poniżej -30°C. Nie było żadnej roślinności, zwierząt ani drewna na opał. Każdy dzień przynosił śmierć kolejnych rannych i wycieńczonych.
W tym czasie radio nadawało tragiczne wieści. Natomiast już po ośmiu dniach poszukiwania zostały odwołane. Nikt bowiem nie wierzył, że ktoś mógł przeżyć w takich warunkach.
Granice wytrzymałości: decyzja o kanibalizmie
Kiedy zniknęła ostatnia nadzieja na ratunek i skończyła się żywność, ocalałym pozostała tylko jedna, niewyobrażalna opcja. Po długich, pełnych rozpaczy rozmowach, zdecydowali się przełamać tabu: aby przeżyć, musieli sięgnąć po ciała zmarłych przyjaciół i krewnych. Decyzja ta nie była aktem okrucieństwa, lecz desperacji – wyborem między śmiercią a walką o życie.
Roberto Canessa, jeden z ocalałych, pisał: "Nigdy nie zapomnę tego pierwszego cięcia, gdy każdy z nas był sam ze swoim sumieniem na tej nieskończonej górze, w dzień zimniejszy i bardziej szary niż jakikolwiek inny".
Jedli mięso zmarłych, by przetrwać. Z z pełną świadomością, że jeśli umrą, ich ciała również posłużą innym.
Lawina i kolejne tragedie
16 dni po katastrofie, 29 października, na wrak samolotu zeszła lawina. Ośmiu kolejnych ludzi zginęło, a ci, którzy przeżyli, przez trzy dni byli uwięzieni pod śniegiem, walcząc o oddech i resztki nadziei.
Wśród ofiar znalazł się kapitan drużyny oraz ostatnia z kobiet na pokładzie – Liliana Methol, która do końca opiekowała się rannymi.
Lawina była momentem przełomowym. Ocalali wiedzieli już, że jeśli nie podejmą próby ucieczki, wszyscy umrą. Zaczęli planować desperacką wyprawę przez góry.
Wyprawa po ratunek
12 grudnia 1972 roku trzech młodych mężczyzn – Nando Parrado, Roberto Canessa i Antonio Vizintín – wyruszyło w nieznane, by szukać pomocy. Bez map, kompasu, sprzętu wspinaczkowego, z minimalnym zapasem jedzenia, ruszyli przez śnieżne pustkowie, wspinając się na wysokość ponad 4500 metrów.
Po trzech dniach wspinaczki Parrado i Canessa ujrzeli tylko kolejne pasma gór – byli głęboko w Andach, a nie, jak sądzili, tuż przy granicy z Chile. Vizintín wrócił do wraku, by pozostawić więcej jedzenia pozostałej dwójce. Parrado i Canessa przez kolejne siedem dni przedzierali się przez śniegi i lodowce, aż w końcu, 20 grudnia, natrafili na chilijskich pasterzy w Los Maitenes.
Ich pierwsza wiadomość, przekazana na kartce owiniętej wokół kamienia, brzmiała: "Jestem z samolotu, który rozbił się w górach. Potrzebujemy pomocy".
Powrót do świata
22 grudnia 1972 roku, po 72 dniach od katastrofy, helikoptery dotarły do wraku. Najpierw uratowano sześciu, a następnego dnia – pozostałych ośmiu ocalałych. Spośród 45 osób na pokładzie przeżyło 16. Ich powrót do cywilizacji stał się światową sensacją, ale radość szybko zmąciły kontrowersje wokół kanibalizmu.
Ocaleni nie ukrywali prawdy. Jak tłumaczył Canessa: "Nie można czuć winy za coś, czego się nie wybrało. To nie była decyzja, to była konieczność". Świat, choć początkowo wstrząśnięty, z czasem uznał ich wybór za zrozumiały w obliczu beznadziejnej sytuacji.
Dla ocalałych życie po powrocie nie było łatwe. Musieli zmierzyć się nie tylko z fizycznymi skutkami głodu i odmrożeń, ale też z psychicznymi bliznami. Wielu z nich przez lata zmagało się z traumą, poczuciem winy i społecznym ostracyzmem.
Wielu ocalałych napisało książki, występowało publicznie i dzieliło się swoją historią, by inspirować innych do walki z przeciwnościami. Ich losy opisywano w licznych reportażach, filmach oraz dokumentach.