Bydgoszcz: Takie miasto pamięta emerytka. Z Jutrzenki obserwowała zakochane pary na ławkach
Jak wspomina, urodziła się w 1954 roku w kamienicy przy ulicy 3 Maja 5. Choć wychowała się w Śródmieściu, doskonale pamiętała, że tramwaje jeździły wówczas znacznie dalej niż dziś (choć nie Fordonu). - Z Długiej jeździłam z mamą do lekarza, który przyjmował pracowników Rometu w Zakładzie Rowerowym przy ulicy Świerczewskiego - obecnie Świętej Trójcy - pisała pani Zofia.
Wspominała, że w zakładzie tłoczono piasty do rowerów, a gabinet lekarski mieścił się na pierwszym piętrze. Pracownicy mogli wówczas wychodzić z zakładu albo na ulicę Czerwonej Armii (dzisiejsza ulica Focha), albo na Świerczewskiego.
76-latka jechała pod prąd przez ponad 70 km. Stanie przed sądem
Z rozrzewnieniem opisywała także trasę tramwaju, który przejeżdżał przez kamienny mostek w stronę ulicy Grunwaldzkiej. - W miejscu, gdzie wtedy był Zakład Rowerowy, dziś stoi McDonald's - zauważyła.
W latach 70. pani Zofia pracowała w znanej bydgoskiej "Jutrzence". Z okien zakładu, od strony ulicy Mennica, razem z koleżankami obserwowała zakochane pary na ławkach. - A my musiałyśmy ciężko pracować - wspominała z lekkim przekąsem. Jednak, jak podkreśliła, to dzięki tej pracy dziś jest samowystarczalną emerytką.
Nie zabrakło także wspomnień z trudnych lat stanu wojennego. Czytelniczka pamiętała poranne kontrole milicji - często o godzinie 4:45 - oraz specjalne przepustki uprawniające do poruszania się po mieście. Z kolei z "zimy stulecia" najbardziej zapadły jej w pamięć wspólne akcje odśnieżania ulic Świerczewskiego i Poznańskiej.
Pani Zofia z żalem wspominała także upadek swojej dawnej fabryki: - Mojej Jutrzenki już dawno nie ma. W jej pamięci zachowały się także twarze ludzi: dyrektor zakładu Jerzy Schmelter, który podczas świątecznych życzeń wypowiedział prorocze słowa: "oby pani nigdy nie zabrakło pracy", a także przełożeni i współpracownicy - brygadzista Jerzy Pawłowski, kierowniczka Iwona Grzybowska, lekarz zakładowy pan Kotsbach oraz Andrzej Kobiak, do którego pani Zofia składała wnioski racjonalizatorskie. - Dziś to senator RP - przypomniała.
Wśród ważnych miejsc dzieciństwa wymieniła "łabędziak", czyli park, gdzie chodziła karmić kaczki i łabędzie. Z tym miejscem wiąże się też dramatyczne wspomnienie wyrzucenia z Urzędu Wojewódzkiego i pobicia Jana Rulewskiego - wówczas pracownika Rometu, późniejszego senatora.
Wspomniała również o opowieściach swojej matki, według których przy ulicy 3 Maja i Markwarta mieścił się Urząd Bezpieczeństwa. - Tam zakatowano na śmierć Leszka Białego, którego ciało zakopano pod kubłami na śmieci. Dopiero interwencja mojego chrzestnego, księdza prałata z parafii Świętych Piotra i Pawła, doprowadziła do tego, że po latach rodzina mogła godnie go pochować na cmentarzu przy Wyszyńskiego - pisała.
Czytelniczka przypomniała także historię "parku sztywnych" - tak nazywano teren przy jej ulicy, gdzie podczas budowy pływalni odkryto ludzkie szczątki. -To dlatego, że przed wojną istniał tam ogromny cmentarz ewangelicki - tłumaczy.
Na koniec zaznaczyła, że w przedwojennej Bydgoszczy mieszkali nie tylko Polacy i Żydzi, ale również Niemcy. - Mieli piękną, murowaną przystań żeglarską, a po drugiej stronie Brdy, na Babiej Wsi, mój tata trenował kajakarstwo w drewnianej przystani - dodała.
- Przepraszam za moją prywatę i wspomnienia - zakończyła swój list pani Zofia Wiśniewska. My zaś dziękujemy za tę osobistą i pełną szczegółów podróż po Bydgoszczy, której śladów trzeba dziś szukać już tylko we wspomnieniach jej mieszkańców.