Czy “Trigger Warning” rzeczywiście działa?
Złośliwi stwierdzą, że to kolejny żenujący wymysł pokolenia Z. I będą w błędzie, bo Trigger Warning to idea, która wcale nie jest nowa. Mieliśmy z nią do czynienia w mediach już w dzikich latach 90′. Jak to możliwe? Zacznijmy od początku.
Wypadałoby zacząć od podstaw, czyli: co to jest Trigger Warning? Chodzi o ostrzeżenie przed treścią, która może spowodować u odbiorcy trudne emocje lub przypomnieć traumatyczne wydarzenia z przeszłości. Jakie? I tu właśnie pojawia się pierwszy problem! Tak naprawdę “TW” może być dosłownie wszystko. Co jedną osobę poruszy do głębi, dla innej może być zupełnie neutralne.
Co zwyczajowo uznaje się za “TW”? Między innymi przemoc fizyczną, seksualną i psychiczną. I nie ukrywam, że w niektórych miejscach tego typu ostrzeżenia są dla mnie zrozumiałe: na przykład na wystawach, gdzie mogą pojawić się rodzice z dzieckiem. Czy powinny być obowiązkowe?
Zaczęło się w Biedronce. Akcja 10+10 gratis tylko do 31 października
Ideę “TW” poważnie potraktowały media społecznościowe. Między innymi Facebook zaczął ukrywać obrazki zawierające “drastyczne” treści. Wszelkie grafiki z rozmaitych operacji, wojen, zakrwawione kolana, czy w końcu abortowane dzieci znalazły się za planszą z ostrzeżeniem. Oczywiście można kliknąć i spojrzeć.
Czy Trigger Warning działa?
I tu dochodzimy do sedna: czy takie rozwiązanie zadziałało? Okazuje się, że… niekoniecznie. Już pomińmy fakt, że Facebook teoretycznie jest portalem dla osób od 13 roku życia – bo wiemy, że niestety konto mają na nim dużo młodsze dzieciaki.
Kiedyś po wrzuceniu w media społecznościowe nieco trudniejszej treści dostałam wiadomość od obserwującej osoby, że dobrze byłoby dodać “TW”, by ktoś mógł ominąć, jeśli chce. Wtedy właśnie po raz pierwszy zetknęłam się z tą ideą szerzej. Nie żebym przedtem jej nie widziała, choć przyznam, że w mojej bańce “TW” wrzucało się raczej rzadko. Jak się okazuje, słusznie.
Dlaczego Trigger Warning nie działa? Wyobraźcie sobie (mam nadzieję, że musicie sobie to wyobrazić) człowieka z traumą związaną z przemocą seksualną. I ten człowiek widzi napis “TW: treści zawierające przemoc seksualną”. To wystarczy, by wyzwolić w człowieku negatywne emocje związane z wydarzeniami oraz niepokój. “TW” nie chroni więc przed trudnymi uczuciami, a wręcz przeciwnie – przecież same treści mogłyby wcale nie zadziałać negatywnie! Ostrzeżenie już tak.
Paradoksalny efekt, prawda?
O ile Facebook nie utnie zasięgów…
A może Trigger Warning sprawia, że zasięg treści się zmniejsza? Bo przecież część osób i tak nie kliknie, część nie zapozna się z tematem z obawy przed ciężką opowieścią.
Odpowiedź brzmi: i tak, i nie.
Wszystko wskazuje na to, że Trigger Warning może wręcz przyciągać, na zasadzie zakazanego owocu! Gdy widzimy, że coś jest „dla ludzi o mocnych nerwach”, uruchamia się w nas ciekawość. Niekoniecznie chcemy osobiście kopać szczeniaczki, ale nie bez powodu filmy, na których rowerzysta przewraca się, niemalże łamiąc sobie rękę, są tak popularne.
“TW” może w takim razie być wręcz wabikiem. Jednak algorytmy mediów społecznościowe, gdy kwalifikują treść jako Trigger Warning, bardzo często automatycznie zmniejszają jej zasięg. O ile więc o ten organiczny nie zadbają sami fani treści, rzeczywiście post może przejść bez większego echa.
Triggerem może być wszystko
Wspomniałam już, że zwyczajowo za trudną treść uznajemy przemoc. Dodałabym do tego również treści erotyczne, z którymi niekoniecznie chcemy się stykać. Co jednak, jeśli właśnie zdechła nam świnka morska i nie chcemy słyszeć o świnkach, śmierci, ani o niczym, co przypomina nam o naszym świńskim przyjacielu?
I tu przechodzimy do kolejnego problemu: TW może być tak naprawdę każda treść, na którą akurat my osobiście jesteśmy wrażliwi. A ponieważ się różnimy i jeden źle reaguje na krytykę jego płci, drugi na krytykę orientacji seksualnej, jeszcze trzeci obraża się, gdy krytykuje się ulubionego księdza…
Tak naprawdę “TW” moglibyśmy spokojnie umieszczać wszędzie. Najlepiej zdradzając puentę. I uprzedzając przedtem komunikatem “TW: Spoiler”. Nieironicznie jednak warto zauważyć, że są osoby, które najchętniej ciskałyby Trigger Warningiem, niczym osiedlowy donosiciel karnymi naklejkami, naklejanymi każdemu, kto stanął na miejscu dozorcy. Z pewnością nie tędy droga.
Czyli Trigger Warning nie działa i możemy go odrzucić?
Wygląda na to, że skrytykowałam ideę oznaczania treści – jednak czy warto wylewać dziecko z kąpielą? Przecież nie uważam, że cały ten konstrukt nadaje się wyłącznie do śmieci. Tradycyjnie diabeł tkwi w szczegółach.
Przede wszystkim oznaczanie treści może bardzo pomóc rodzicom! Od 2000 roku programy w telewizji musiały mieć w rogu jedno z trzech oznaczeń:
- zielone kółko – program bez ograniczeń wiekowych,
- żółty trójkąt – za zgodą dorosłych,
- czerwony kwadrat – tylko dla dorosłych.
Oznaczenia później nieco ewoluowały. I rzecz jasna, gdy rodzic puścił dziecku film z czerwonym kwadratem, do domu nie ładowała się policja z MOPS-em, by zabrać natychmiast dziecko. Nie działo się nic. Rodzic miał wciąż głos decydujący, łatwiej mu było jednak tę decyzję podjąć.
Szczególnie w dobie popularności literatury “Young Adult” mile widziane są również oznaczenia wiekowe w książkach. Z tego samego powodu.
Wsparcie dla rodziców oraz decyzja dla Ciebie
Idea Trigger Warningu jest więc ideą mającą powoli siwą brodę. I jeśli podejdziemy do niej jak do pomysłu, który ma wesprzeć rodziców w doborze treści – tylko się cieszyć, że takie oznaczenia powstają!
Pozostaje jednak problem dostępności. W teorii media społecznościowe nie są dla dzieci. Telewizja już prędzej. Książki jak najbardziej. Czy w książkach znajdujących się na półce dla dorosłych powinno widnieć oznaczenie: “Powieść zawierająca w sobie elementy erotyki“?
Nie powinno. Może. Uważam, że wszystko zależy od twórcy treści. Ewentualnie od wydawcy, ale na ile powinien on takie ostrzeżenie narzucać? Tu już widzę pole do szerokiej dyskusji. Szczególnie że na przykład erotyka i przemoc to zupełnie inne kategorie. Seksualizacja w mediach niesie z sobą negatywne skutki, ale przemoc nie zawsze oddziałuje na odbiorcę w ten sam sposób.
Używanie z głową
Trigger Warning to narzędzie, które może być pomocne – zwłaszcza w odpowiednim kontekście. Jednak nie powinno być stosowane na siłę. Ważne jest, by podchodzić do niego z umiarem i zdrowym rozsądkiem.
Ostatecznie to my, jako odbiorcy, powinniśmy decydować, czy chcemy zapoznać się z trudną treścią. A twórcy? Mogą ułatwiać nam tę decyzję, ale nie muszą. Szczególnie, że “TW” jako “wabik” nie tworzy żadnego tabu, które jest również w dużej mierze potrzebnym konstruktem.
Używajmy więc Trigger Warningu rozważnie – jako wsparcia, a nie cenzury. Jako decyzji – zarówno twórcy kontentu, jak i odbiorcy.