Floryda 1985. Mechanik naprawił samolot w locie
12 marca 1985 roku w St. Augustine na Florydzie pilot Scott Gordon stanął w obliczu katastrofy, gdy podwozie jego samolotu odmówiło posłuszeństwa. Zespół mechaników i lotników podjął szaleńczą próbę ratunku, dokonując rzeczy, która na zawsze zapisała się w historii lotnictwa.
Kryzys nad pasem startowym
Poranek 12 marca 1985 roku nie zapowiadał niczego niezwykłego. Scott Gordon, doświadczony pilot i instruktor, przygotowywał się do rutynowego lotu testowego Piperem Turbo Arrow z lotniska w St. Augustine.
Po kilku okrążeniach nad pasem Gordon postanowił wylądować. Wtedy zauważył, że kontrolka jednej z nóg podwozia nie świeci się. Oznaczało to, że prawe podwozie nie wysunęło się prawidłowo.
Pilot próbował wielokrotnie wypuścić podwozie, ale bez skutku. Sytuacja była poważna: lądowanie "na brzuchu" groziło poważnym uszkodzeniem samolotu, a nawet obrażeniami pilota. Na ziemi natychmiast rozpoczęto przygotowania do awaryjnego lądowania – na pasie stanęły wozy strażackie i karetki, gotowe na najgorsze.
Genialny plan i pierwsze próby ratunku
Operator lotniska Jim Moser oraz mechanik Joe Lippo, szybko przystąpili do działania. Po konsultacji przez radio z Gordonem postanowili spróbować rozwiązać problem z ziemi. Pierwszym pomysłem było użycie płaskiej przyczepy, którą zamierzali podstawić pod skrzydło samolotu podczas lądowania.
Jednak próby z przyczepą nie powiodły się. Pojazd nie był bowiem w stanie osiągnąć odpowiedniej prędkości, by dorównać samolotowi, który musiał lecieć bardzo nisko i szybko, by nie stracić siły nośnej.
Czas uciekał, a paliwa w zbiornikach samolotu było coraz mniej. W tej sytuacji Moser i Lippo postanowili spróbować czegoś jeszcze bardziej ryzykownego – wykorzystać szybki samochód osobowy, którym można było rozpędzić się do wymaganej prędkości.
Brawurowa akcja
Do akcji wybrano sportowe Audi, które mogło osiągnąć prędkość ponad 140 km/h. Moser wsiadł za kierownicę, Lippo zajął miejsce na siedzeniu pasażera, a przez otwarty szyberdach wystawił się na zewnątrz. Samolot, pilotowany przez Gordona, zaczął zniżać się nad pasem – leciał zaledwie 2–3 metry nad ziemią, co wymagało ogromnej precyzji i nerwów ze stali.
W trakcie kilku prób mechanik próbował dosięgnąć zablokowanego podwozia. Za którymś razem samolot obniżył się dosłownie o kilka centymetrów – to wystarczyło, by Lippo złapał koło i z całej siły je pociągnął. "Za pierwszym razem nie puściło, ale kiedy samolot opadł jeszcze niżej, udało mi się złapać za górną część koła i szarpnąć. Wtedy zaskoczyło" – wspominał później Lippo.
Po udanej akcji mechanik z radości zaczął walić pięściami w dach Audi. Samolot odszedł na kolejne okrążenie, a Gordon mógł wreszcie bezpiecznie wylądować – miał do dyspozycji już wszystkie trzy koła.
Kulisy i techniczne szczegóły akcji
Podwozie Piper Turbo Arrow zacięło się przez przesunięty bolec mocujący. Awaria była tak nietypowa, że wykrycie jej podczas standardowego przeglądu było praktycznie niemożliwe. Mechanicy podkreślali, że w większych samolotach pasażerskich podobna sytuacja nie mogłaby się wydarzyć, bo tam systemy hydrauliczne i zabezpieczenia eliminują ryzyko zablokowania w taki sposób.
Cała operacja była ekstremalnie ryzykowna: samolot leciał na wysokości 2–3 metrów, samochód pędził bardzo szybko, a najmniejszy błąd mógł skończyć się tragedią. "To było jak numer z pokazów lotniczych, ale przy znacznie większej prędkości i bez żadnego marginesu błędu" – mówił po latach Moser.
Reakcje i echa ratunku
Akcja ratunkowa z 12 marca 1985 roku odbiła się szerokim echem w mediach lokalnych i ogólnokrajowych. Materiał filmowy z wydarzenia trafił do telewizji i gazet na całym świecie, a zdjęcia z momentu złapania podwozia przez Lippo stały się symbolem odwagi i pomysłowości.
W środowisku lotniczym akcja zyskała status legendy. Wielu pilotów i mechaników podkreślało, że była to jedna z najbardziej nieprawdopodobnych i brawurowych akcji ratunkowych w historii lotnictwa.