Gniezno: Spowodował wypadek. Sąd twierdzi, że chciał zabić partnerkę. Obrońca Tomasza C. składa apelację
Umyślnie spowodował wypadek. Chciał zabić Julię
11 lipca tego roku w Sądzie Okręgowym w Poznaniu Tomasz C. usłyszał wyrok - 10 lat i 4 miesiące pozbawienia wolności. W akcie oskarżenia mężczyźnie zarzucano, że celowo doprowadził do wypadku samochodowego, chciał zabić swoją ówczesną partnerkę, która siedziała na miejscu pasażera - Julię K. Przez dwa lata miał się również nad nią znęcać fizycznie i psychicznie.
Przytył 30 kg w trzy miesiące. Zdecydował się na metamorfozę
Tomasz C. podczas domowych awantur miał ciągnąć Julię za włosy, popychać, kopać, kiedy leżała na ziemi. Uderzał ją patelnią w głowę, szarpał za rękę, a w kwietniu 2023 - pobił. K. doznała obrażeń na rękach, twarzy i żebrach. Znęcał się także nad kobietą psychicznie, obrażał, wyzywał, groził odebraniem dziecka.
Do wypadku samochodowego doszło 27 czerwca 2024 roku. Na ulicy Powstańców Wielkopolskich w Gnieźnie samochód marki Volvo, w którym podróżowały dwie osoby: kierowca oraz pasażerka, wypadł z drogi i uderzył w skarpę. Kiedy na miejscu pojawiła się policja, Julia K. zeznała, że Tomasz C. celowo doprowadził do wypadku. 27-letni kierowca został zatrzymany i przeszedł badanie alkomatem, które wykazało, że był trzeźwy.
Adwokat Tomasza C. składa apelację
- Wykonał umyślnie, kierowanym przez siebie pojazdem na prostym odcinku drogi, bez przyczyny wynikającej z sytuacji drogowej, manewr gwałtownego skrętu w lewo w stosunku do swojego kierunku jazdy, jednocześnie odpinając pas bezpieczeństwa pasażerki i zjeżdżając na przeciwległy pas ruchu a następnie do rowu - odczytał sędzia sprawozdawca, Krzysztof Lewandowski.
Obrońca oskarżonego, adw. Wojciech Matławski, złożył apelację od wyroku. Rozprawa odbyła się 5 listopada w Sądzie Apelacyjnym w Poznaniu. Kluczowym dowodem w sprawie, oprócz zeznań pokrzywdzonej i oskarżonego, jest opinia biegłego rzeczoznawcy w dziedzinie rekonstrukcji wypadków samochodowych.
- Dowód ten w mojej opinii obarczony jest istotnym błędem. Biegły w swojej opinii wskazał, że nie był obecny na miejscu zdarzenia, opierał się na dokumentacji fotograficznej sporządzonej przez policjantów - mówił adw. Matławski.
Z dokumentacji wynikało, że na miejscu zabezpieczono ślady znoszenia o długości około 40 metrów. Zdaniem adwokata, nie potwierdziło to tego, żeby oskarżony wykonywał jakikolwiek manewr obronny w postaci kontrowania czy hamowania. Mógł go wykonać, ale wcześniejszych śladów na drodze nie zabezpieczono - twierdzi Matławski.
- Zakładając, że oskarżony jechał z prędkością 50 km/h, te ślady znoszenia i ten odcinek drogi były zbyt krótkie, by, uwzględniając przeciętny czas reakcji kierowcy, wykonać jakikolwiek manewr obronny.
"Sąd nie popełnił żadnego błędu"
Adwokat zaznaczył również, że sama pokrzywdzona zmieniła na rozprawie wersję wydarzeń. Dodał, że nie zabezpieczono także śladów daktyloskopijnych, co potwierdzałoby wypięcie pasów pasażerki.
- Skoro nie doszło do zderzenia z przydrożnym kamieniem, to dlaczego oskarżony miałby działać, i to jeszcze z zamiarem bezpośrednim, w sposób tak nieudolny sposób i uderzyć w rów? - pytał Matławski.
Zasugerował, że po drodze było więcej przeszkód, które w sposób "bardziej adekwatny nadawały by się do osiągnięcia celu".
- W mojej ocenie ta sprawa jest sprawą trudną dla oceny dowodowej w kontekście ustalenia zamiaru sprawcy. W tym zakresie sąd pierwszej instancji przeprowadził wszechstronnie i wszelkie dowody, zarówno osobowe jak i z dokumentów czy opinii biegłego. Sąd nie popełnił żadnego błędu i wysunął prawidłowe ustalenia co do zamiaru sprawcy - skontrował prok. Bartłomiej Bernatowicz.
Wyrok sądu został odroczony do 19 listopada.