Katowice: Miliard na metamorfozę. Jak odważna inwestycja zmieniła miasto
Daty i liczby są tu konieczne, by uświadomić sobie skalę zmian, jakie dokonały się na sporym kawale gruntu niemalże na obrzeżach centrum Katowic. Na dziesiątkach hektarów, przez ponad półtora wieku niepodzielnie rządziła gruba.
Kopalnia była tu od zawsze
Kopalnia Ferdynand, (od 1945 roku nosiła nazwę Katowice), fedrowała tu od lat 20. XIX wieku. Miała już po czterdziestce, gdy u jej boku niewielka mieścina ze ambicjami uzyskała prawa miejskie. Skoro sukces zazwyczaj ma wielu ojców, to obok Franza Winklera, Friedricha Grundmanna czy Richarda Holtzego ojcostwo Katowic można przypisać także jej. Dawała pracę tysiącom robotników, zapewniała byt ich rodzinom i miała solidny wkład w skokowy rozwój młodego miasta i całego regionu.
Początkowo z ubocza, z Bogucic, przyglądała się rodzącemu organizmowi. Z czasem stała się istotnym elementem tkanki miejskiej, która w naturalny poszerzała swoje granice. Ale kopalnia przez cale dziesięciolecia była swoistym miastem w mieście. Przemysłową enklawą z siatką wewnętrznych dróg, kolejowym torowiskiem, po którym kursowały wagony z urobkiem i ponad setką budynków niezbędnych do jej codziennego funkcjonowania. Dookoła niej wyrastały osiedla. Najpierw robotnicze familoki prawie przylegające do jej płotu w Bogucicach, później 27-kondygnacyjne „gwiazdy” dla górników z lat 70. i 80. wznoszone po drugiej stronie biegnącej tuż przy kopalni alei Roździeńskiego.
Kiedy w 1999 roku po 176 latach pracy zamknięto KWK Katowice i rozpoczęto proces jej likwidacji pojawiło się istotne pytanie: co zrobić z tak wielką, nomen omen „czarną dziurą” w środku miasta. W jaki sposób ją zagospodarować, a przede wszystkim jak przywrócić mieszkańcom.
Prezydent ma wizję
Przełom wieków, a równocześnie tysiącleci był w Katowicach czasem rozpaczliwych poszukiwań nowej tożsamości. Tradycje, do których przez całe dziesięciolecia się tu odwoływano rozpadały się jak podziemne chodniki po wybuchu metanu. Likwidowano huty i kopalnie, znikały miejsca pracy.
W 1988 roku, gdy ktoś przyjeżdżał na Górny Śląsk, Katowice prezentowały się zupełnie inaczej niż dziś. Charakterystycznym punktem miasta był wówczas gmach Muzeum Śląskiego przy al. Korfantego, które mieściło się jedynie w dwóch niewielkich pomieszczeniach. Budynek był w złym stanie technicznym. Trudno było sobie wówczas wyobrazić, że w przyszłości muzeum doczeka się tak imponującej rozbudowy.
Dziś MCK, gmach NOSPR i kompleks Muzeum Śląskiego tworzą Strefę Kultury. W zamyśle jej projektantów kulturalny salon miasta.
- Pamiętam, jak to było ze Strefą Kultury. Pomysł urodził się w 2006 r. To było takie błądzenie we mgle. Oczkiem w głowie było centrum kongresowe. NOSPR się urodził jako „zbiorowa mądrość”. Muzeum Śląskie też długo powstawało (…). Jestem dziś bogatszy przez to doświadczenie, bo sparzyłem palce. To trwało bardzo długo, z 8-9 lat. Konkurs architektoniczny ogłoszono w 2007. Wejście na plac budowy to 2011, a zakończenie budowy w 2014 rok. Muzeum – 2016 – wspominał przed laty Piotr Uszok, były prezydent Katowic.
A mogło jej w ogóle nie być
Zaczęło się od centrum kongresowego. Ówczesny prezydent miasta podczas wizyty w Stanach Zjednoczonych gościł w jednym z takich obiektów. Wpadł wtedy na pomysł, aby podobny wybudować w Katowicach, po to by organizować znaczące krajowe i międzynarodowe wydarzenia. Centrum miało koniecznie stanąć przy Spodku.
Z NOSPR-em i muzeum sprawa nie była taka jednoznaczna. Oba gmachy stały się kolejnymi elementami pasującymi do większej układanki. Orkiestra symfoniczna nie mieściła się w swojej tymczasowej siedzibie, odziedziczonej po działaczach partyjnych i mówiło się o konieczności budowy nowoczesnej sali koncertowej. Muzeum Śląskie miało zaś powstać w okolicach lotniska na Muchowcu, przy ulicy Ceglanej i w tym czasie już trwały zaawansowane prace projektowe uwzględniające tę lokalizację. Sprawę dodatkowo komplikowało uwikłanie w nią aż trzech inwestorów. Centrum kongresowe budowało miasto, za gmach dla muzyków odpowiadało Ministerstwo Kultury, a za nową siedzibę Muzeum Śląskiego samorząd województwa śląskiego. Ostatecznie udało się dogadać, przeprowadzić niezbędne procedury (m.in. wymianę gruntów) i w efekcie trzy ikoniczne dziś obiekty ustawić obok siebie.
Na początku drugiej dekady XXI wieku, kiedy prowadzono tu prace, tereny pokopalniane były największym placem budowy w Polsce. Realizowano przedsięwzięcie, którego później nie udało się nigdzie powtórzyć. W Strefę zainwestowano około miliarda złotych. Niemal drugie tyle wydano na budowę tunelu pod pobliskim rondem. Bo bez tej inwestycji Strefy by nie było.
Przez moment, pod koniec lat 90. rozważana była koncepcja by zamiast tunelu pod rondem wzbierający ruch samochodowy „puścić górą” czyli wybudować estakadę. Przedsięwzięcie łatwiejsze technicznie, tańsze i szybsze w realizacji pogrzebałoby jednak szanse na stworzenie w tym rejonie Strefy Kultury. Może w zamian byłby tu park wodny, albo centrum handlowe? A w bonusie doświadczenia Chorzowa.
Ze strefy wyrasta dzielnica
Kiedy ruszyły prace przy budowie Strefy Kultury media przywoływały doświadczenia i wzorce z Zagłębia Ruhry. Tam procesy likwidacji przemysłu ciężkiego zachodziły nieco wcześniej niż w Polsce, szybciej też zabierano się za rewitalizację poprzemysłowego dziedzictwa. Najlepszym przykładem takich zmian był kompleks Zollverein w Essen.
Wielka kopalnia i huta (kompleks ten był największym w Europie) były niemal rówieśniczkami katowickiego Ferdynanda. Zostały zamknięte pod koniec lat 80. Niemcom szybko udało się przekształcić je w gigantyczne postindustrialne muzeum, które trafiło na listę kulturowego dziedzictwa UNESCO. Pośród wysokich kominów i odnowionych kopalnianych budynków powstała gigantyczna przestrzeń z całą masą miejsc dla wszelakich aktywności kulturalnych i społecznych, a w części obiektów otwarto muzealne ekspozycje.
Na tym jednak analogie się kończą, bo Zollverein znajduje się na obrzeżach miasta, a kopalnia Katowice była niemal w samym centrum. Lokalizacja Strefy Kultury okazała się jej szansą, pozwoliła wyjść szerzej i rozrosnąć się, przy okazji tworząc nową wartość.
- Warto wspiąć się po skarpie wąwozu, by z zadaszonego tarasu podziwiać panoramę centrum Katowic. Punkt widokowy osłonięty lustrzanym daszkiem stał się już kultowym miejscem spotkań młodzieży. I nic dziwnego, bo obiekt przyciąga znakomitym połączeniem efektów – bogactwa formy, materiałowej i kolorystycznej jednorodności, aspektów ekologicznych, symbolicznego związania z terenem. Patrząc na Centrum Kongresowe od strony ul. Górnickiego, widzimy kosmiczny Spodek, który osiadł w jego zielonej dolinie – pisał w 2015 roku o gmachu MCK architekt Antoni Domicz.
Młodzi ludzie rzeczywiście zagospodarowali powstałą tu przestrzeń. Centrum Kato to off-owe, alternatywne miejsce spotkań na tarasach Spodka, miejska gastronomiczno-artystyczna strefa, która pulsuje od czwartku do niedzieli. Obok stoją dwie wieże KTW, niedaleko rośnie najwyższy 128-metrowy budynek w mieście. Dzięki Strefie powstał nowy układ ulic, a sąsiadujące z nią tereny przyciągnęły uwagę inwestorów. Na pokopalnianych terenach wyrosły nowe, ciekawe architektonicznie osiedla, przylegające niemalże do starych bogucickich familoków. Strefa Kultury w Katowicach nie jest już wyłącznie oazą kultury, wtopiła się w miasto.
Z wolna powstaje tu nowa dzielnica – marketingowo i na wyrost zwana Pierwszą. Nie wszyscy są zachwyceni, nie brakuje krytycznych głosów, że niespójna, chaotyczna i bez planu. Że zasłania i przytłacza. Ale to też naturalny proces: nowe centrum miasta, jakim bez wątpienia stała się Strefa Kultury, naturalnie obrasta kolejnymi tkankami. Pamiętacie słowa szefowej Komisji Europejskiej, która 2 lata temu zobaczyła Katowice podczas Europejskiego Kongresu Gospodarczego? "To miejsce i to miasto symbolizują transformacyjną siłę Polski i jej mieszkańców".
Jeśli nawet jest bardziej szczytowym osiągnięciem tej transformacji na Śląsku niż jednym z wielu jej przykładów (nikogo na Śląsku nie stać na inwestycję o podobnej skali), bez Strefy Kultury nie byłoby Katowic.