Lot w skrzyni. Najbardziej szalona podróż XX wieku
W 1965 roku dziewiętnastoletni Brian Robson z Cardiff podjął decyzję, która dziś brzmi jak scenariusz filmowy. Zdesperowany tęsknotą za domem i uwięziony przez warunki programu emigracyjnego, postanowił wysłać siebie pocztą lotniczą z Melbourne do Londynu. Podróż w drewnianej skrzyni wielkości małej lodówki miała zająć 36 godzin. Trwała pięć dni i zakończyła się w zupełnie innym miejscu.
Emigracja, która się nie udała
Robson przybył do Australii w ramach programu wspomaganej emigracji, popularnego w latach 60. mechanizmu, który miał zaludniać odległe regiony Commonwealth. Młodzi Brytyjczycy otrzymywali niemal darmowy bilet w jedną stronę. W zamian musieli zobowiązać się do dwuletniej pracy na antypodach. Teoria brzmiała zachęcająco, praktyka okazała się koszmarem.
"Jestem cukrzykiem". Nie miał nawet 30 zł
Hostel w Melbourne, który został mu przydzielony, przypominał według Robsona "dziurę pełną szczurów". Praca jako kasjer kolejowy była nudna i izolująca. Mimo obecności kilku krewnych w Australii, chłopak czuł się kompletnie sam. Tęsknota za rodzinną Walią rosła z każdym dniem.
Decyzja o powrocie pojawiła się szybko. Problem dotyczył finansów. Żeby zerwać kontrakt i wrócić, musiałby zwrócić australijskiemu rządowi koszty podróży. Kwota wynosiła około 800 funtów. Jego pensja to 30 funtów miesięcznie. Matematyka była bezlitosna. W normalnych okolicznościach powrót był niemożliwy.
Kiedy krewny zasugerował, że mógłby się ukryć na pokładzie statku płynącego do Europy, Robson uznał pomysł za wart rozważenia. Ostatecznie pomysł upadł. Inny krewny sfinansował lot powrotny do Sydney, ale tam chłopak przeczytał o Reg Spiers, Australijczyku, który wysłał siebie w skrzyni z Londynu do Perth. Wtedy zrodził się plan.
Przygotowania i ryzyko
Dwóch Irlandczyków z Melbourne, John i Paul, których nazwisk Robson dziś nie pamięta, zgodziło się pomóc. Jeden z nich wystawił fałszywą fakturę na firmowym papierze. Robson osobiście zaniósł ją do Qantas, sprawdzając możliwość wysłania paczki najszybszą trasą. Usłyszał, że lot zajmie około 36 godzin. W rzeczywistości trasa została zmieniona.
Skrzynia miała wymiary niewielkiej lodówki. Robson zapakował do środka dwie poduszki, latarkę, walizkę i dwie butelki. Jedna na wodę, druga na mocz. Nie mógł wyprostować nóg ani obrócić się. Przestrzeń była minimalna, ale teoria mówiła, że wystarczy na półtorej doby.
Przyjaciele przybili wieko. Popukali w drewno i zapytali, czy wszystko w porządku. Robson potwierdził. Usłyszał "powodzenia" i został sam.
Pierwszy etap z Melbourne do Sydney przebiegł bez większych problemów. Robson czuł lekki dyskomfort, ale był przekonany, że najgorsze za nim. To było złudzenie. W Sydney lotniskowi pracownicy postawili skrzynię do góry nogami.
Gehenna w skrzyni
Stał na głowie przez 22 godziny. Cały ciężar ciała spoczął na karku. Krew napływała do czaszki, powodując pulsujący ból i okresowe utraty przytomności. Próbował się obrócić, ale przestrzeń była zbyt ciasna. Każda sekunda wydłużała się w nieskończoność. Ból stawał się nie do zniesienia.
Później samolot wystartował ponownie. Robson stracił poczucie czasu. Nie wiedział, ile godzin minęło ani gdzie się znajduje. Drewno skrzyni tłumiło wszystkie dźwięki z zewnątrz. Temperatura w luku bagażowym wahała się. Ciało sztywniało z zimna, mięśnie kurczyły się boleśnie.
Po pięciu dniach skrzynia wylądowała w hangarze cargo. Robson usłyszał głosy i pomyślał, że dotarł do Londynu. Ręką sięgnął po latarkę, ale palce były tak zdrętwiałe, że upuścił ją. Hałas przyciągnął uwagę. Dwóch mężczyzn zbliżyło się do skrzyni. Jeden zajrzał przez dziurę w sęku drewna.
Spojrzenia spotkały się. Mężczyzna odskoczył i krzyknął: "Jest tam ciało!". Obaj uciekli. Robson słyszał ich amerykański akcent i zrozumiał, że coś poszło nie tak. Godzinę później wybuchła burza. FBI, CIA, ochrona lotniska, karetka. Skrzynię otworzono w Los Angeles, nie w Londynie.
Życie po skrzyni
Robson przeżył. Lekarze byli zaskoczeni, że po takim czasie w skrzyni i 22 godzinach do góry nogami jego organizm nie doznał trwałych uszkodzeń. Odmrożenia, odwodnienie i szok były oczywiste. Ale serce biło, mózg działał. Szczęście i młodość odegrały swoją rolę.
Historia szybko trafiła do mediów. Władze australijskie i brytyjskie stanęły przed dylematem. Robson złamał prawo, ale jego desperacja wzbudzała współczucie. Ostatecznie nie postawiono mu poważnych zarzutów. Wrócił do Cardiff, spełniając swoje marzenie, choć drogą, której nikt rozsądny by nie wybrał.
WYBRANA BIBLIOGRAFIA:
- https://www.bbc.com/news/magazine-32151053
- https://edition.cnn.com/travel/article/welshman-who-mailed-himself-home
- https://www.nytimes.com/2021/04/14/world/australia/brian-robson-crate-australia.html