Opowieść o wywózce z 1945 roku. Górnik trafił do sowieckiego łagru

Pociąg minął dworzec w Mikulczycach. Ujrzałem dachy mej ojczystej gminy, Rokitnicy, i wieżę kościoła, obok którego mieszkałem. Moje myśli popłynęły ku żonie, której los ogromnie mnie martwił. Musiałem wziąć się w garść, żeby nie wybuchnąć płaczem. Wieża zniknęła na horyzoncie, a wraz z nią cała nadzieja i wiara w szczęśliwy powrót do domu. Oddychałem ciężko, łykałem łzy, ale wnet się opanowałem - znów obudziła się we mnie wola przetrwania.
W takich wagonach zimą 1945 roku wywożono  na wschód mieszkańców Śląska. Jeden z nich stoi dziś przed Centrum Dokumentacji Deportacji Górnoślązaków do ZSRR w Radzionkowie.W takich wagonach zimą 1945 roku wywożono na wschód mieszkańców Śląska. Jeden z nich stoi dziś przed Centrum Dokumentacji Deportacji Górnoślązaków do ZSRR w Radzionkowie.
Źródło zdjęć: © Polska Press Grupa | Lucyna Nenow
Paul Habraschka

Tysiąc pięciuset mężczyzn i chłopaków maszerowało, tysiąc pięćset kijów wybijało rytm na bruku Pyskowic. Przy dworcu towarowym kolumna wyhamowała i poruszała się dalej krótkimi skokami. Czołg pojechał przodem, a straże poszły za nim. Przy budce stał kolejarz, który gestami zachęcał nas do ucieczki, prawą ręką wskazując ukradkiem na wschód. Zbliżył się do nas i rzucił szeptem, który tylko my usłyszeliśmy:

- Mogę was ukryć, a może jeszcze jakichś waszych kamratów, dopóki pociąg nie odjedzie.

Tiktokerka zrobiła zakupy w Biedronce. Wszystko nagrała

Spojrzeliśmy na siebie. Josef mrugnął mi okiem, że nie, więc odmówiliśmy.

- Nie warto ryzykować - rzucił Josef do kolejarza.

- Ale wielkie dzięki.

W dwudziestotonowym wagonie upchnięto czterdziestu ośmiu chłopa

Kolumna znów ruszyła. Drobnymi krokami dreptaliśmy w długim rzędzie wzdłuż rosyjskich wagonów bydlęcych, starych i zniszczonych. I znów postój. Ostatni stali przy pierwszym wagonie za potężną lokomotywą z bardzo długim tendrzakiem. Dwudziestotonowy wagon był pełen dziur i szczelin. Wtem rozległy się głośne rozkazy i krzyki: "Dawaj". Żołnierze rozsunęli odrzwia i ludzie zaczęli wchodzić do środka. Doszło do przepychanek i awantur. Ponieważ Josef i ja trzymaliśmy się z boku, wsiedliśmy jako ostatni. Jeden z bolszewików uśmiechnął się i wskazując na mój zapadnięty brzuch, rzucił, że w robotniczym raju chudzielcy przytyją. Miał rację, ale w innym sensie.

W dwudziestotonowym wagonie upchnięto czterdziestu ośmiu chłopa. Na obydwu ścianach zamontowano trzypoziomowe prycze. Rozejrzeliśmy się po wnętrzu. Na środku ustawiono mały żelazny piecyk, którego rura wychodziła dachem. Wokół walały się jakieś dwa cetnary węgla. Drzwi naprzeciw były zaryglowane. Wy bito w nich czworokątny otwór, przez który wychodziła na zewnątrz wąska drewniana rynienka.

- No to wesoło - rzucił z wisielczym humorem Josef.

- To nic innego, jak rynna do szczania.

- Żeby tylko do szczania - dodałem. - W razie konieczności posłuży też do innych celów.

Podskoczyliśmy ze strachu, gdy zatrzasnęły się za nami przesuwne odrzwia.

- Nierychło je otworzą - skomentowałem.

- Popatrz na tych żarłoków, Paulek. Już rozpalają ogień, już zaczynają warzyć i smażyć resztki żarcia. Zaraz się pobiją, bo na takiej małej płycie postawisz najwyżej dwa naczynia.

Ta historia będzie się nadawać na grubą książkę

Milczałem.

- Świetnie, nie zaklepaliśmy sobie miejsca. Ale ponoć pierwsi będą ostatnimi, a ostatni pierwszymi - rzucił Josef i dodał ironicznie: - Obawiam się, że na przyszłość możemy zapomnieć o tym powiedzonku, bo w czerwonej ziemi obiecanej nic ono nie znaczy.

Nic mu na to nie odpowiedziałem.

- Dobrze, że najniższa prycza jest trzy ćwierci metra nad podłogą - zauważyłem. - Wepchniemy bagaże pod spód w kącie przy drzwiach. Za dnia tu się będziemy trzymać, a do snu wpełźniemy pod pryczę. Widzę tam zresztą jakieś szpary, przez które da się wyjrzeć na zewnątrz.

- Dobrze pomyślane. Jeśli położymy się blisko siebie i dobrze owiniemy się kocami, to nie zamarzniemy.

Może uda się też uniknąć wdychania wyziewów tych wszystkich chłopów. Wcisnęliśmy nasze worki i koce pod najniższą z prycz i usiedliśmy przy drzwiach. Byliśmy odcięci od świata zewnętrznego! Załadowani jak bydło, którego zresztą nie upchnięto by tak do wagonów - bo przecież zwierzęta są cenne, a my, ludzie, byliśmy dla tego ustroju niemal bezwartościowi. Takie myśli krążyły mi po głowie. Wyjąłem z torby kartkę i ołówek i próbowałem pisać w świetle wpadającym przez lukę w ścianie.

- Piszesz list pożegnalny? - Josefa nie opuszczały wisielczy humor i ironia.

- Nie list, ale wiersz pożegnalny. I coś ci zdradzę: chcę opisywać moje przeżycia.

- Masz nierówno pod sufitem, Paulek! Chcesz prowadzić zapiski? Masz chyba świadomość, że twoja antysystemowa pisanina może cię kosztować życie? Jeśli o to właśnie ci chodzi, to wybacz, ale zupełnie postradałeś rozum.

Milczałem, bo w duchu przyznałem mu rację.

Josef kontynuował:

- Powinieneś wszystko spisać dopiero po powrocie. Ta historia będzie się nadawać na grubą książkę.

Lokomotywa zagwizdała tak odrażająco, że musieliśmy zatkać uszy, a potem szarpnęła gwałtownie, aż polecieliśmy jeden na drugiego. Trzy garnki stojące na piecu spadłyby na podłogę, gdyby ktoś o dobrym refleksie ich nie złapał. Również piecyk został podtrzymany w ostatnim momencie. Zewsząd rozległy się przekleństwa i wyzwiska.

Pociąg z ludzkim ładunkiem ruszył i miał się tak toczyć w wolnym tempie. Osoby leżące na drugim piętrze prycz miały okazję wyjrzeć przez klapy. My też wyglądaliśmy przez szerokie szczeliny. W wagonie panowała martwa cisza. - To początek naszej drogi w nieznane - szepnąłem Josefowi, z trudem łapiąc oddech. - A jaki będzie koniec?

Pociąg toczył się powoli. Gwizdek lokomotywy skowyczał w krótkich odstępach, drażniąc do bólu nasze nerwy.

Wciąż wyglądaliśmy przez szparę. Pociąg minął dworzec w Mikulczycach. Ujrzałem dachy mej ojczystej gminy, Rokitnicy, i wieżę kościoła, obok którego mieszkałem. Moje myśli popłynęły ku żonie, której los ogromnie mnie martwił. Musiałem wziąć się w garść, żeby nie wybuchnąć płaczem. Wieża zniknęła na horyzoncie, a wraz z nią cała nadzieja i wiara w szczęśliwy powrót do domu. Oddychałem ciężko, łykałem łzy, ale wnet się opanowałem - znów obudziła się we mnie wola przetrwania.

Myśli pobiegły też ku moim synom, żeglującym gdzieś na morzach.

- Czy się wszyscy jeszcze kiedyś zobaczymy? - wyrwało mi się półgłosem.

Josef domyślił się, co przeżywam, położył prawą dłoń na moim ramieniu i powiedział:

- Zazdroszczę ci, że przynajmniej widziałeś swoją wieś, a ja... Trzymajmy się razem, to może jakoś wytrwamy!

Ze wzruszenia nie byłem w stanie odpowiedzieć, więc tylko mocno uścisnąłem mu prawicę.

Pociąg toczył się powoli. Gwizdek lokomotywy skowyczał w krótkich odstępach, drażniąc do bólu nasze nerwy. Od tego dźwięku czułem niemal fizyczny ból. Minęliśmy Bytom, a godzinę później przejechaliśmy przez Chorzów - tak wolne było tempo podróży. Jeśli tak dalej pójdzie, miną miesiące, zanim osiągniemy nasz cel. Zapadał zmrok, gdy pociąg wtoczył się do Katowic i został odstawiony na boczny tor, naprzeciw jasno oświetlonego budynku dworcowego. Dolatywały do nas szlagiery, pomieszane ze śmiechem, wrzaskami i przekleństwami.

W tym momencie drzwi wagonu się rozsunęły, po raz pierwszy od wyjazdu. Uśmiechało się do nas czterech uzbrojonych po zęby Rosjan. Jeden z nich zawołał:

- Dawaj sziest czełowiekaw! Kuszać!

- Potrzeba sześciu ludzi - odezwał się Robert Minkus.

- Będą wydawać jedzenie.

Znał rosyjski, dopytał więc strażników, a potem prze#tłumaczył ich odpowiedź:

- Sześciu ludzi bierze naczynia, żeby przynieść zupę i chleb.

Wybrał swojego brata i pięciu innych mężczyzn. Przy zbieraniu garnków nie obyło się bez awantur. Rosjanie stracili cierpliwość i zaczęli poganiać: "Dawaj, dawaj!".

Pięćset gramów chleba na dzień

Wreszcie szóstka chłopów wyszła na zewnątrz. Drzwi zostawiono otwarte, ale nikt nie mógł opuścić wagonu, bo dwóch strażników pilnowało nas z odbezpieczonymi karabinami. Wszyscy czekaliśmy w napięciu, co się wydarzy, i byliśmy miło zaskoczeni, gdy po kwadransie nasi towarzysze wrócili obładowani jak muły. Przynieśli gęsty krupnik z pięciuset gramami chleba, posiłek wystarczający, choć raczej dla niejadków. Przy rozdziale chleba znowu wybuchły sprzeczki, bo nikt nie chciał być pokrzywdzony. Nie było wagi, a podzielenie trzyfuntowego bochenka na równe części wymagało niezłej gimnastyki. Gdy po półgodzinie udało się w końcu doprowadzić przedsięwzięcie do szczęśliwego końca, dowiedzieliśmy się od Roberta Minkusa, że w środku pociągu jest wagon z prowiantem, a obok drugi z kuchnią. Wielkim rozczarowaniem była dla nas informacja, że gotowanie będzie się odbywać na dwie raty, przez co tylko raz dziennie dostaniemy ciepłe jedzenie i pięćset gramów chleba. Wszyscy uznali, że to za mało.

Wagony ponownie zaryglowano i pociąg potoczył się w stronę czerwonego raju. Zatrzymywaliśmy się na każdej większej stacji, czasami na wiele godzin, żeby przepuścić transporty z wojskiem i uzbrojeniem. To niekończące się wyczekiwanie było dla nas wielką próbą nerwów, zwłaszcza że sowieckie lokomotywy ciągle słały sobie sygnały w postaci ohydnego gwizdu, który działał nam na nerwy.

12 lutego 1945 roku na słupach ogłoszeniowych i tablicach Rokitnicy (obecnie dzielnicy Zabrza) żołnierze Armii Czerwonej i NKWD rozwiesili wezwania do stawienia się do robót na tyłach frontu. Każdy mężczyzna w wieku między 17. a 50. rokiem życia winien był zgłosić się do dyspozycji Sowietów. Z Rokitnicy, która liczyła wtedy około siedem i pół tysiąca mieszkańców, stawiło się albo zostało zatrzymanych aż półtora tysiąca ludzi - co najmniej trzystu z nich miało nigdy nie wrócić do domów. Wśród internowanych znajdował się górnik kopalni Castellengo (po II wojnie światowej - Rokitnica) Paul Habraschka - poeta znany ze swej niemieckojęzycznej twórczości, autor powieści "Sam zdecyduję o swojej śmierci". Książka w tłumaczeniu dr. Sebastiana Rosenbauma przed kilkoma dniami miała swoją premierę. Wydana została przez Śląskie Centrum Wolności i Solidarności. To opowieść o wywózce na Wschód i ucieczce z sowieckiego łagru. Świadectwo górnośląskich losów roku 1945. Tytuł i śródtytuły przedrukowanych fragmentów pochodzą od redakcji "Dziennika Zachodniego".

Wybrane dla Ciebie
Ciechanowscy: Kryminalni dostali potwierdzoną informację o dilerze. Udali się na miejsce i zatrzymali 32-latka
Ciechanowscy: Kryminalni dostali potwierdzoną informację o dilerze. Udali się na miejsce i zatrzymali 32-latka
Legnica: Od poniedziałku al. Ofiar Ludobójstwa OUN UPA zamknięta
Legnica: Od poniedziałku al. Ofiar Ludobójstwa OUN UPA zamknięta
Kocmyrzów-Luborzyca: Bożonarodzeniowy Kiermasz. Występy i zabawy dla dzieci
Kocmyrzów-Luborzyca: Bożonarodzeniowy Kiermasz. Występy i zabawy dla dzieci
Tychy: Mikołajki w Przedszkolu Niepublicznym Kubusia Puchatka. Prezenty, bańki mydlane i dużo wspaniałej zabawy
Tychy: Mikołajki w Przedszkolu Niepublicznym Kubusia Puchatka. Prezenty, bańki mydlane i dużo wspaniałej zabawy
Dolny Śląsk: Dawniej kraina pierników: wiele miast słynęło z korzennych wypieków. A jak jest teraz?
Dolny Śląsk: Dawniej kraina pierników: wiele miast słynęło z korzennych wypieków. A jak jest teraz?
Kraków: Kolektory deszczowe mają zabezpieczyć osiedle Kabel
Kraków: Kolektory deszczowe mają zabezpieczyć osiedle Kabel
Wielichowo: Święty Mikołaj ponownie zawitał do miasta
Wielichowo: Święty Mikołaj ponownie zawitał do miasta
Stalowa Wola: Miasto nocą w świątecznej iluminacji od 7 grudnia
Stalowa Wola: Miasto nocą w świątecznej iluminacji od 7 grudnia
Człuchów: Spotkanie z Mikołajem. Święty miał najpiękniejsze sanie
Człuchów: Spotkanie z Mikołajem. Święty miał najpiękniejsze sanie
MMORPG z otwartym światem, które miało imponować na każdym kroku
MMORPG z otwartym światem, które miało imponować na każdym kroku
Popyt na Guild Wars: Reforged zaskoczył twórców
Popyt na Guild Wars: Reforged zaskoczył twórców
Sosnowiec: Ruszył Jarmark Świąteczny 2025. Od dziś ulica Małachowskiego pełna jest blasku, zapachów i kulturalnych uniesień
Sosnowiec: Ruszył Jarmark Świąteczny 2025. Od dziś ulica Małachowskiego pełna jest blasku, zapachów i kulturalnych uniesień
NIE WYCHODŹ JESZCZE! MAMY COŚ SPECJALNIE DLA CIEBIE 🎯