Ostatni Indianin. Umieszczono go w muzeum jak eksponat
Ishi (ok. 1861–1916) był ostatnim żyjącym przedstawicielem ludu Yahi z Kalifornii. Przez dekady ukrywał się przed cywilizacją, by w 1911 roku pojawić się w mieście głodny i wyczerpany.
Kiedy złoto zabija kultury
Połowa XIX wieku przyniosła Kalifornii gorączkę złota i masową migrację osadników. Dla ludów tubylczych oznaczało to katastrofę demograficzną i kulturową. Yahi, niewielka grupa myśliwsko-zbieracza zamieszkująca górzysty region między rzekami, żyli w izolacji przez stulecia. Unikali kontaktów nawet z sąsiednimi plemionami, zachowując własne tradycje i język.
Nagrał go i wysłał na policję. Teraz każdy zobaczy, co zrobił kierowca
Napływ Europejczyków zmienił wszystko w ciągu kilkunastu lat. Osadnicy zabierali tereny łowieckie, wprowadzali choroby, na które tubylcy nie mieli odporności. Ospa i odra dziesiątkowały społeczności, które nie znały tych patogenów. Yahi tracili członków rodzin szybciej, niż potrafili się reorganizować.
Masakra z połowy lat sześćdziesiątych XIX wieku była punktem zwrotnym. Zginęły dziesiątki osób, a ci, którzy przeżyli, musieli ukrywać się w niedostępnych kanionach. Społeczność skurczyła się do kilkudziesięciu ludzi, potem do kilkunastu. Każda kolejna strata zbliżała ich do całkowitego wyginięcia.
Czy można było temu zapobiec? Historia Ameryki Północnej pokazuje, że konflikty między tubylcami a osadnikami miały podobny przebieg w całym regionie. Yahi nie posiadali broni palnej ani liczebności, by skutecznie bronić terytorium. Ich strategią przetrwania stała się niewidzialność.
Cztery dekady w ukryciu
Ishi spędził większość życia ukrywając się przed białymi osadnikami. Wraz z garstką ocalałych członków plemienia żył w górskich jaskiniach, polując tradycyjnymi metodami i unikając jakiegokolwiek kontaktu. To wymagało niezwykłej dyscypliny i znajomości terenu.
Grupa stopniowo malała. Choroby, starość i wypadki redukowały ich liczbę do minimum biologicznego przetrwania. Na początku XX wieku zostało już tylko kilka osób. Przypadkowe odkrycie ich obozu przez geodetów w 1908 roku rozpoczęło ostatni akt tragedii. Trzej pozostali bliscy Ishiego wkrótce zmarli, pozostawiając go całkowicie samego.
Samotność w dziewiczym lesie brzmi romantycznie, ale rzeczywistość była brutalna. Ishi tracił powoli umiejętności zdobywania pożywienia, osłabiony i bez wsparcia grupy. Człowiek jest istotą społeczną – przetrwanie w izolacji wykraczało poza jego możliwości fizyczne i psychiczne.
Pojawienie się w mieście w 1911 roku było aktem desperacji, nie wolnej woli. Głód zmusza do przekraczania najgłębszych lęków. Ishi wybrał kontakt z ludźmi, których unikał przez całe życie, bo alternatywą była śmierć z głodu w samotności.
Muzeum jako dom i więzienie
Antropolodzy z Uniwersytetu Kalifornijskiego natychmiast dostrzegli wartość naukową Ishiego. Stał się żywym źródłem informacji o kulturze, która właśnie znikała. Przeniesiono go do Berkeley, gdzie mieszkał w budynku muzeum jako swoisty eksponat i informator jednocześnie.
Czy można to nazwać ratowaniem kultury, czy może eksploatacją człowieka w trudnej sytuacji? Ishi nie miał dokąd wrócić, jego świat przestał istnieć. Muzeum oferowało dach nad głową i pożywienie w zamian za opowieści i demonstracje tradycyjnych umiejętności. To była transakcja, choć nierówna.
Badacze dokumentowali wszystko: język, techniki wytwarzania narzędzi, ceremonie, struktury rodzinne. Ishi pokazywał, jak produkować kamienne groty strzał i łuki, jak polować i rozpalać ogień. Te umiejętności, przekazywane przez pokolenia, zostały utrwalone na filmie i w nagraniach.
Relacje między Ishim a badaczami były złożone. Z jednej strony traktowano go jak obiekt badań, z drugiej nawiązywały się autentyczne przyjaźnie. Lekarz Saxton Pope nauczył się od Ishiego tradycyjnego łucznictwa i stał się jego opiekunem. To pokazuje, że nawet w asymetrycznej sytuacji mogą powstawać ludzkie więzi.
Ciało, które nie mogło odpocząć
Ishi zmarł na gruźlicę po pięciu latach w muzeum. Nie miał odporności na choroby typowe dla miejskich populacji – te same patogeny, które zniszczyły jego lud, zabiły także jego. Symboliczna ironia zamknęła koło tragedii rozpoczętej pół wieku wcześniej.
Jego ostatnie słowa, wypowiedziane po angielsku, pokazują proces asymilacji, który przeszedł w krótkim czasie. Nauczył się komunikować w obcym języku, funkcjonować w obcym świecie. Jednak nigdy nie przestał być Yahi – to była jego fundamentalna tożsamość.
Pomimo próśb antropologa Alfreda Kroebera, ciało Ishiego zostało poddane autopsji. Mózg wypreparowano i wysłano do Smithsonian Institution w Waszyngtonie. Resztę szczątków skremowano. To naruszenie jego szczątków było ostatecznym przykładem, jak nauka traktowała tubylcze ciała jako materiał badawczy, nie jako ludzkie pozostałości wymagające szacunku.
Dopiero pod koniec XX wieku rozpoczęło się przewartościowanie tego podejścia. W 2000 roku mózg Ishiego zwrócono plemionom zgodnie z nowymi regulacjami prawnymi chroniącymi tubylcze szczątki. Jego prochy pochowano w tajnym miejscu wybranym przez potomków plemion pokrewnych Yahi. To była symboliczna naprawa krzywd, choć spóźniona o ponad osiemdziesiąt lat.