Proboszcz wygrał z prezydentem miasta. Felieton Jarosława Reszki z cyklu "Minął tydzień"
Po dwóch kwadransach spędzonych przy grobie teściów postanowiłem odwiedzić grób przyjaciela, który spoczywa o rzut beretem od mojej rodziny. Wystarczy przejść wąską ulicę Lotników, by znaleźć się na kolejnym cmentarzu - tyle że komunalnym. Cmentarz komunalny przy Lotników jest nieco mniejszy od katolickiego po drugiej stronie. A więc sądzić by można, że na cmentarzu komunalnym w świąteczne popołudnie kontenery na śmieci będą jeszcze mniej wypełnione niż na cmentarzu katolickim. Niestety, 1 listopada 2025 roku ten sąd okazałby się błędny. Komunalne kontenery jak zwykle tego dnia i o tej porze były wypełnione po brzegi, a nawet trochę śmieci już się z nich wysypywało.
Czy zatem zgodny z prawdą byłby inny nasuwający się wniosek: że proboszcz z niewielką grupą podwładnych poradzili sobie ze śmieciowych utrapieniem lepiej niż prezydent miasta na czele kompanii (a może i batalionu?) pracowników komunalnych?
Rosjanie nad Bałtykiem. Ten samolot przechwycili polscy piloci
Pytanie to uważam za retoryczne. Zastanawiam się jednocześnie, jak batalion komunalników poradzi sobie niebawem z kontrolą nad innym odwiecznym utrapieniem Polaków: odbiorem opakowań zwrotnych. Czy aby kontenery z nimi nie będą się prezentowały tak jak kontenery ze śmieciami 1 listopada na cmentarzu komunalnym przy ulicy Lotników?
Cmentarz katolicki Parafii Świętej Trójcy nieźle też wypadł w konkurencji przycmentarnych korków i zamieszania w związku z poszukiwaniem miejsce parkingowych. Tu względnego sukcesu nie przypisuję już interwencji proboszcza, lecz interwencji Najwyższego, który zesłał łaskę niebiańskiego spokoju na mieszkańców domków jednorodzinnych przy gruntowych uliczkach sąsiadujących z cmentarzem, jak zwykle szczelnie odgrodzonych tego dnia od świata kordonem aut nieproszonych gości.
Dużo gorzej ponoć było w pobliżu nieodległego od Błonia szwederowskiego cmentarza przy Kcyńskiej (traf chce, że też komunalnego). Wybrała się tam na groby moja synowa. Pojechała z córką rowerem i okazało się, że dzięki temu sposobowi komunikacji wygrała los na loterii. Spokojnie oddały pokłon zmarłym dziadkom i pradziadkom, podczas gdy zmotoryzowani z obłędem w oczach przeciskali się przez korki, nierzadko jadąc pod prąd. O Wiślanej (a więc znów traf chce, że chodzi o cmentarz komunalny) nawet nie bardzo chce mi się wspominać. Tam z kolei mój zięć i jego ojciec już dwa dni przed Wszystkich Świętych mieli potężny kłopot z odwiedzeniem grobu matki i żony. Tak wielki, że 1 listopada nie zdecydowali się kusić losu.
Generalnie zatem rzesza bydgoszczan znów nie posłuchała rad urzędników i policjantów, by 1 listopada przesiąść się z prywatnego auta do miejskiego autobusu czy tramwaju i w tej sposób dojechać pod cmentarz.
Inna sprawa, że mam sporo zrozumienia dla oporu ludzi w tej materii. Kiedy się dźwiga kilka dużych zniczy i sporą wiązankę, a także sześć czy siedem krzyżyków na plecach, to nawet niedługi spacer do i od przystanku zamienia się w drogę przez mękę.
Jaka zatem pozostaje dobra rada? Przeżyć Wszystkich Świętych jak co roku. To w końcu tylko jeden dzień.