Klimatolog: Czasem słońce, czasem deszcz. W wakacje czeka nas kapryśna pogoda
Nadal żyjemy w klimacie umiarkowanym, czy może Polska już się przesunęła na tej klimatycznej mapie?
Można powiedzieć, że żyjemy w klimacie umiarkowanym o nieumiarkowanych wahaniach. Ale bardziej konkretnie „idziemy” w stronę klimatu bardziej węgierskiego, tego, który panował na Węgrzech jeszcze 50 lat temu. Rok 2024 był rekordowo ciepły, zarówno na świecie, w Polsce, jak i w moim rodzinnym Toruniu. To był najcieplejszy rok w historii pomiarów meteorologicznych: średnia roczna temperatura przekroczyła 11 stopni Celsjusza. Czyli mamy temperatury jakie dekady temu były na Węgrzech. Jeszcze 40 lat temu średnia roczna temperatura wynosiła niecałe 8 stopni. Rekord z zeszłego roku mówi wiele; klimat się ociepla i za tym stoją dane pomiarowe, z którymi trudno polemizować.
Co z tą wiosną i latem? Maj był ekstremalnie chłodny, mimo że na świecie padły rekordy ciepła.
To prawda, w Polsce maj był bardzo zimny. Ale globalnie był to drugi najcieplejszy maj w historii pomiarów meteorologicznych. Klimat się nie ochładza, jak niektórzy chcieliby to widzieć, tylko dlatego, że maj u nas był chłodny. Europa Środkowa, w tym Polska, znalazła się w dominującej cyrkulacji północnej, północno-zachodniej, w trakcie której docierało do nas bardzo chłodne powietrze polarno-morskie i arktyczne. Kiedy spojrzymy na majową mapę rozkładu przestrzennego temperatury powietrza, zobaczymy na niej bąbel chłodu obejmujący Europę Środkową i częściowo południowo wschodnią. Marzec i kwiecień były wyraźnie cieplejsze od normy i to sprawiło, że wiosna była cieplejsza niż zwykle i to mimo zimnego maja. Nie możemy mylić pogody z klimatem. W 2024 roku maj był jednym z najcieplejszych w historii polskich pomiarów; może nie rekordowy, ale w ścisłej czołówce najcieplejszych. W tym roku taka była cyrkulacja: na Atlantyku i zachodzie Europy dość często stacjonowały wyże, a na wschodzie niże. I ta „lodówka na północy” często otwierała się na nas, kierując jeszcze wychłodzone po zimie powietrze.
Czerwiec też nie jest rewelacyjny pod względem temperatur.
Dodam tylko, że miesiące z temperaturą poniżej normy nie powinny nas dziwić, chyba, że zaczęły by one dominować w dłuższym okresie czasu. One się zdarzały i będą się zdarzać, choć zdarzają się coraz rzadziej. Na 12 miesięcy powyżej normy mamy w ostatnich latach 1-2 miesiące w normie i 1 chłodniejszy. Przewaga jest zdecydowanie po stronie miesięcy zdecydowanie „bardzo ciepłych” zdecydowanie odbiegających od normy termicznej na plus. W przeszłości zdarzały się zimne i np. w 1991 roku maj był dużo chłodniejszy niż teraz. Tyle że dzisiejsze zimne maje, jeszcze 50-100 lat temu byłyby traktowane jako w miarę ciepłe lub normalne pod względem termicznym. Kończący się czerwiec z kolei był cieplejszy od maja i nieznacznie cieplejszy od normy, zwłaszcza na południu i zachodzie kraju.
Zimny maj to była chwilowa anomalia, czy może zapowiedź większego pogodowego chaosu w kolejnych wiosnach?
Na pewno była to anomalia, ponieważ miesiąc zdecydowanie chłodniejszy od normy. Jesteśmy przyzwyczajeni do miesięcy cieplejszych niż zwykle, a te chłodniejsze należą już do rzadkości. Ale jednak się zdarzają i to nie jest nic nadzwyczajnego, nawet w ocieplającym się klimacie. A co do przyszłości, jak wspominałem, dynamika raczej będzie narastać. Morze Śródziemne również coraz bardziej się nagrzewa, także w tym roku i spodziewam się, że w kolejnych latach nie będzie nudno. Już obecnie w wielu miejscach Morze Śródziemne jest o 5 st. cieplejsze niż normalnie o tej porze roku. Będzie to miało swoje konsekwencje również jesienią i zimą, kiedy to mogą się tam tworzyć bardzo zasobne w wodę niże. Wspominałem o badaniach nad sytuacją na Atlantyku: różnice ciśnienia atmosferycznego między północą a środkową częścią oceanu mogą się pogłębiać. To oznacza większą aktywność niżów nad Europą, więcej falowania powietrza, więcej frontów i burz. Modele wskazują, że może być dynamiczniej niż zwykle i to już w najbliższych latach. W dalszej perspektywie, za powiedzmy 20, 30, 40 lat sytuacja może się zacząć stabilizować, z powodu rozbudowującego się na północ pasa wyżów znad północnej Afryki, który może uspokajać pogodę. Ale jednocześnie może to oznaczać jeszcze większy wzrost ryzyka suszy. Zresztą już teraz widzimy, jak łatwo przechodzimy od suszy do powodzi. Mamy dużo pary wodnej w cieplejszym powietrzu; wystarczy odpowiednia cyrkulacja i już mamy powódź, w tym powodzie błyskawiczne. Przy dominacji układów wyżowych mamy suszę. Ewapotranspiracja (parowanie z terenu, w tym z roślinności) z uwagi na rosnącą temperaturę jest coraz większa. Zima była w tym roku bardzo sucha, więc znów jesteśmy zagrożeni suszą. Chłodniejszy maj trochę uratował sytuację, bo parowanie było mniejsze. Ale nie ma się co oszukiwać, problem suszy będzie narastał, mimo okresów bardziej wilgotnych. I będzie przerywany powodziami, które, mimo ogromnych ilości wody nie odbudują w trwały sposób naszych zasobów wodnych.
Tego rodzaju chłodna pogoda to coś kształt wypadku przy pracy klimatu? Na ile jest to symptom czegoś głębszego?
„Wypadek przy pracy” klimatu to nie jest najlepsze określenie. Po prostu takie były warunki pogodowe i cyrkulacyjne, które sprzyjały częstszemu niż zwykle napływowi chłodnego powietrza. Mamy tu do czynienia z pogodą, nie z klimatem. Pogoda była nieco inna niż ta, do której się ostatnio przyzwyczailiśmy. Oczywiście bardzo silne ocieplanie się Arktyki, ale również umiarkowanych szerokości geograficznych skutkują m.in. tym, że naturalnie występujący prąd strumieniowy, czyli dość wąski strumień powietrza, który przemieszcza się na wysokości około 10-12 km z prędkością 100-500 km/h z zachodu na wschód, zaczyna zachowywać się nieco inaczej. Napędza go różnica temperatury między wysokimi i umiarkowanymi szerokościami geograficznymi, a więc jeśli się ona w pewnych okresach znacząco zmniejszy, przez szybsze ocieplanie się Arktyki to może zacząć meandrować (falować) na północ i południe, podobnie jak woda w nieuregulowanych rzekach. Ale co ważne, czasem takie jego wygięcia się stabilizują: to powoduje, że dany układ pogodowy nad danym obszarem trwa dłużej niż kiedyś. I wtedy mamy albo przedłużające się nietypowe zimno, ciepło, suszę, albo długotrwałe opady prowadzące do powodzi. Kilka lat temu Madryt nawiedziły niespotykane burze śnieżne, co też było związane z zaburzeniem prądu strumieniowego. Ostatnie badania naukowe mówią też, że na Atlantyku różnica ciśnienia atmosferycznego pomiędzy niżem islandzkim a wyżem azorskim może się latem powiększać. To oznacza, że wartości tzw. wskaźnika północnoatlantyckiego będą coraz bardziej skrajne, zarówno na plus, jak i na minus. A to dla nas i naszego kontynentu oznacza niestabilność pogody w lecie. Lata, które dawniej niejednokrotnie były stosunkowo najspokojniejszymi w roku, dziś stają się bardziej dynamiczne. I niestety tak jak w tym roku, już to obserwujemy, z jednej strony niże wkraczające z Atlantyku, z drugiej wyjątkowo gorące wyże z południa. A pomiędzy nimi będzie się sporo działo w pogodzie.
Wspomniał Pan o „węgierskim modelu”, w stronę którego podążamy. Kiedy Polska będzie miała klimat śródziemnomorski? Czy już powinniśmy się do niego przygotowywać? Będzie można sadzić palmy i uprawiać cytrusy?
W naturalnych zmianach klimatu, które oczywiście występowały i nadal występują, obecnie obserwowany wzrost temperatury trwałby kilkanaście, kilkadziesiąt, a nawet kilkaset tysięcy lat. Teraz ten proces jest bardzo przyspieszony, ale życie człowieka jest zbyt krótkie, żeby odczuć ten proces w pełnej skali, nawet jeśli mówimy o antropogenicznej zmianie klimatu. To nie jest sytuacja, w której za pięć, dziesięć czy piętnaście lat będziemy mieć klimat Rzymu. To proces stopniowy. Zdarzać się będą nadal zimne miesiące, mroźne zimy, śnieżne epizody. Pomarańcze więc długo u nas nie urosną. Pogoda będzie jeszcze przez długi czas niestabilna. Ale symptomy klimatu bardziej śródziemnomorskiego będą się pojawiać coraz częściej. Już teraz w niektórych latach, nawet zimą, a szczególnie latem, coraz częściej doświadczamy naprawdę wysokich temperatur. Tyle że to nie stanie się z dnia na dzień i nie będzie powtarzalne każdego roku. To będzie proces. Bardzo szybki w skali przeszłych naturalnych zmian klimatu, ale dla wielu ludzi może się wydawać zbyt wolny, zwłaszcza dla tych, którzy chcieliby już teraz mieć klimat jak w Hiszpanii. Tyle że taki klimat oznacza również poważne problemy: dla przyrody, dla flory, fauny, a zwłaszcza dla naszych zasobów wodnych. Klimat śródziemnomorski mógłby bardzo zaszkodzić polskiemu rolnictwu, przede wszystkim ze względu na susze, które byłyby dużo bardziej dotkliwe. Koszty przystosowania się do takich warunków byłyby ogromne. W klimacie śródziemnomorskim lata są na ogół suche, słoneczne i bardzo gorące, zimy zaś ciepłe i bardzo wilgotne. Nie jestem pewny, czy po kilku dniach zbliżających się właśnie upałów wszyscy nadal będą marzyć o klimacie śródziemnomorskim. Znając nasze społeczeństwo, to po 3 dniach upału wielu zaczyna tęsknić za chłodem.
Co nas czeka w wakacje?
Na pewno nie będzie to rok bez lata, jak niektórzy wieszczyli jeszcze pod koniec maja. Lato już jest, choć faktycznie, gorących i upalnych dni było do tej pory niewiele, to teraz trochę będziemy nadrabiać. Stoimy u progu pierwszej w tym roku fali upału i to od razu z wartościami miejscami przekraczającymi 35 st. Można powiedzieć, że powietrze gorące będzie do nas częściej się u nas pojawiać, ale raczej na dość krótkie kilkudniowe okresy. Potem będzie zastępowane przez chłodniejsze masy z północy lub zachodu. Raczej nie spodziewałbym się długiego, co najmniej dwutygodniowego okresu nieprzerwanego upału i słonecznej pogody. Raczej będziemy mieli przeplatankę: epizody z bardzo gorącym powietrzem zwrotnikowym, potem front chłodny, silne burze powodujące straty i chłodniejsze powietrze i znów powtórka. Tak to się na razie kształtuje i prawdopodobnie utrzyma się przynajmniej do połowy sierpnia. Wiele wskazuje, ze to lato nie będzie stabilne, ale mimo to powinno być cieplejsze od normy. Pojawi się nieco większa niż normalnie liczba dni gorących i upalnych, ale tu też żadnych rekordów nie będzie. Będzie sporo wymian mas powietrza, będziemy balansować między chłodną północą, a gorącym południem. Może to być groźna sytuacja, ponieważ przy wypieraniu powietrza gorącego mogą się pojawiać gwałtowne zjawiska meteorologiczne tj. silne burze i wiatr. Już w czerwcu i pod koniec maja widzieliśmy, jak dużo zniszczeń mogą przynieść. Ta tendencja może się utrzymywać. Lipiec jest średnio najbardziej burzowym miesiącem w roku, a także najcieplejszym.
Kiedy najlepiej jechać nad morze, w góry, a kiedy na Mazury?
Generalnie wygląda na to, że do połowy sierpnia dni gorących i upalnych powinno być nieco więcej niż chłodnych. Później robi się już trochę loteria. Być może pod koniec lata dość szybko przejdziemy w stronę chłodniejszych warunków. Takie są wstępne wskazania. Jeśli chodzi o planowanie urlopu, to lepiej celować w drugą połowę lipca i pierwszą połowę sierpnia. To optymalny czas, w którym jest największa szansa na trafienie dobrej, letniej pogody. Ale, jak wspomniałem, nie oznacza to, że tygodniami będzie gorąco i słonecznie. Może się zdarzyć, że połowa urlopu będzie słoneczna i bardzo ciepła, a druga połowa znacznie chłodniejsza, bardziej przypominająca jesień, zwłaszcza nad morzem czy na Mazurach. Nie powiem teraz, które dokładnie dni będą słoneczne i gorące, a które nie, bo to niemożliwe. Ale jeśli szukać największego prawdopodobieństwa dobrej bardzo ciepłe i gorącej pogody, to właśnie druga połowa lipca i początek sierpnia wyglądają najlepiej. Średnio to najcieplejszy okres w roku, chociaż nie zawsze taki jest. Trzeba jednak pamiętać, że prognozy długoterminowe mają swoje ograniczenia. Przypomnę choćby maj: w marcu i kwietniu wszystkie modele wskazywały, że będzie wyraźnie cieplejszy od normy, a tymczasem okazał się wyjątkowo zimny. Dlatego możemy mówić o tendencjach, ale nie o pewnikach.
Odkąd pamiętam, nad Bałtykiem pogoda bywała kapryśna zmienna nie tylko z dnia na dzień, ale i jednego dnia.
Myślę, że nadal będziemy mieć pewną przewagę dni gorących i upalnych nad chłodnymi. Ale to będzie przeplatanka. Trudno liczyć na długotrwałą stabilizację, jak w niektórych latach bywało, że przez 15 dni, albo i cały miesiąc, będzie słońce i gorąco. Może więc być tak, że ktoś weźmie dwa tygodnie urlopu, pojedzie nad morze i trafi w jesień i deszcz. Może też trafić tydzień chłodny, a tydzień gorący. Tak może być i nad morzem, i na Mazurach. Na północy Polski będziemy bliżej zalegających chłodnych mas powietrza, więc tam mogą się one pojawiać częściej i na dłużej. Z kolei południe kraju, bliżej rozgrzanego południa Europy, będzie częściej i nieco dłużej doświadczać upałów, a rzadziej napływu chłodniejszego powietrza. Nad Bałtykiem może być kapryśnie, ale do tego pewnie się już przyzwyczailiśmy. Nie mamy tam gwarancji kilkutygodniowej stabilnej, spokojnej pogody.
Skoro mówimy o procesie zmiany klimatu, który z zewnątrz może wyglądać jak chaos, to czy klimatolog widzi w tym procesie jakąś logikę? Ona istnieje?
Tak, oczywiście, ta logika istnieje. Gdy temperatura wzrasta, wzrasta też parowanie, a cieplejsze powietrze może pomieścić więcej pary wodnej. To oznacza, że w atmosferze pojawia się coraz więcej energii, a ta energia musi się rozładować. Do tego dochodzą zaburzenia w prądach morskich i atmosferycznych, takich jak wspomniany wcześniej prąd strumieniowy. Zmienia się cyrkulacja atmosferyczna i położenie układów barycznych (wyże, niże). Weźmy choćby powódź we wrześniu ubiegłego roku, która zaskoczyła skalą jak na pierwszy jesienny miesiąc. Od czerwca do lipca najczęściej zdarzały się takie potężne powiedzie. Bardzo mroźna i śnieżna zima i taka też może się jeszcze zdarzyć, właśnie m.in. z powodu zmian w cyrkulacji prądu strumieniowego lub też pojawiających się częściej nagłych ociepleń stratosferycznych, które zimą zaburzają cyrkulację atmosferyczną. Przy takich zmianach klimatu trudno mówić o jakiejkolwiek stabilizacji i nie ma się jej co spodziewać. Tak jak w życiu, kiedy coś gwałtownie się u nas zmienia, również nie odczuwamy stabilności. Podobnie jest z pogodą. Ten proces przejścia ma swoje reperkusje, poważne i dynamiczne. Tym bardziej że w atmosferze jest coraz więcej energii, a ona musi się rozładować. Na razie wyże z południa Europy nie przejęły jeszcze pełnej kontroli nad pogodą, jak być może stanie się to za 30-50 lat. Wtedy może rzeczywiście wkroczymy w klimat bardziej śródziemnomorski — z dużą ilością słońca, suszą i upałami od maja do września. Dodam tu jeszcze badane nadal zmiany w prądach oceanicznych na północnym Atlantyku, które są pod coraz większą presją roztopów na Grenlandii, oraz spadku pokrycia lodem Arktyki. Coraz więcej jest dowodów na osłabienie, a w dalszej przyszłości nawet na załamanie ocieplającego Europę prądu północnoatlantyckiego. Taka sytuacja prawdopodobnie doprowadziłaby do jeszcze bardziej gorących lat, ale znacznie mroźniejszych zim. Taka sytuacja raczej nie nastąpi za naszego życia, chociaż pewne jej symptomy możemy za kilkadziesiąt lat odczuwać.
Ma Pan swoją receptę na udane wakacje w tak zmiennym klimacie? Rezerwuje Pan domek z wyprzedzeniem, czy czeka do ostatniej chwili?
Po pierwsze nastawiam się, żeby mieć tzw. pogodę ducha niezależnie od rodzaju pogody. Bo to jest najważniejsze. Jeśli pogodne nastawienie do życia będzie w nas, to żadna pogoda na zewnątrz nam tego nie popsuje. Po drugie, trzeba mieć świadomość, że jeśli spędzamy wakacje w Polsce, w naszej szerokości geograficznej, to różnie może być. Można trafić lepiej, można trafić gorzej. Co będzie, to będzie. Oczywiście można określić, kiedy potencjalnie jest najlepszy czas na urlop, ale prawda jest taka, że prognozy na 2-3 tygodnie do przodu są obarczone znacznie niższą sprawdzalnością. I nawet jeśli zarezerwuję coś z miesięcznym czy dwumiesięcznym wyprzedzeniem, to nie mam żadnej gwarancji, że akurat pod koniec lipca nad morzem będzie słonecznie i upalnie. Nawet znając się na pogodzie, mogę jedynie ocenić prawdopodobieństwo. Ale gwarancji nie ma, chyba, że mówimy o wyjazdach dnia na dzień. Trzeba mieć świadomość, że w Polsce pogoda jest po prostu kapryśna. Kto chce mieć niekapryśną pogodę, niech jedzie np. na Cypr. Nie mam magicznej kuli, która powie mi miesiąc wcześniej, który tydzień będzie idealny i kiedy mam wziąć urlop. Może mam tu nieco łatwiej, bo nie jestem fanem upałów i codziennego słońca, nawet w okresie urlopu.
Czego ludzie naprawdę oczekują, gdy pytają o pogodę? Chcą uspokojenia czy wolą być ostrzeżeni?
Z mojego doświadczenia wynika, że ludzie zdecydowanie wolą być ostrzeżeni. To widać wyraźnie po reakcjach na moje prognozy. Kiedy dzieje się coś groźnego, kiedy są zagrożenia, wtedy zainteresowanie rośnie. Gdy jest spokojnie, to aktywność w internecie spada, i to znacznie. Więc tak, ostrzeżenia są kluczowe i to takie w czasie rzeczywistym. Społeczeństwo chce wiedzieć, co się może wydarzyć i to z dużym wyprzedzeniem, dwa, trzy tygodnie do przodu. A to, oczywiście, jest dla synoptyków duży problem, bo taka prognoza ma ograniczoną sprawdzalność. Często chcemy wiedzieć, mimo że i tak niewiele już możemy z tą wiedzą zrobić. Najważniejsze są jednak ostrzeżenia: przed przymrozkami, przed burzą, przed wichurą. Żeby zabezpieczyć rzeczy, przestawić samochód spod drzew. I to działa. Problem w tym, że z ostrzeżeniami też bywa różnie. Czasem ostrzeżenia nie przychodzą, a burza się pojawia. Innym razem dostajemy kilka alertów i nic się nie dzieje, więc ludzie zaczynają bagatelizować powiadomienia. Sam staram się na bieżąco ostrzegać, przynajmniej w rejonie Torunia. Ale w skali całej Polski trudno byłoby to zrobić równie precyzyjnie. Bo zjawiska burzowe są często bardzo lokalne: w jednej miejscowości mamy wichurę i gradobicie, a 10 kilometrów dalej świeci słońce. Dlatego tak ważne jest zrozumienie, że prognoza czy ostrzeżenie to nie pewnik, tylko informacja o możliwym scenariuszu. I warto zaglądać w radary meteorologiczne, modele pogodowe, patrzeć w niebo, żeby wiedzieć jak ten scenariusz się realizuje. Takie ostrzeżenie powinno zapalić nam czerwoną lampkę. Ostrzeżenie powinno być dla nas sygnałem: „Zachowaj ostrożność”, a nie wiedzą, że np. na pewno pojawi się burza.
Co w pogodzie zaskoczyło Pana najbardziej w tym roku? Która obserwacja zostanie na dłużej w Pana pamięci?
Na pewno zapamiętam solidne przymrozki majowe. One może nie są niczym nadzwyczajnym, bo mimo zmian klimatu wciąż się zdarzają, ale przez to, że wegetacja startuje szybciej, straty są większe. I rzeczywiście, te przymrozki spowodowały duże straty w rolnictwie. Kolejna rzecz to suchy początek roku: sucha zima, sucha wczesna wiosna aż do początku maja. To wszystko oznacza rozwijającą się suszę. W rzekach jest bardzo niski poziom wody, obniża się również stan wód gruntowych. Zatem zagrożenie suszą jest dla mnie w tym roku tematem dominującym. Chłodny maj nie był zaskoczeniem. Na pewno zapamiętam te trzy zjawiska: rozwijającą się suszę, późne przymrozki i gwałtowne burze z czerwca, z silnymi gradobiciami i dużymi stratami w rolnictwie. Ten rok, jeśli chodzi o wpływ pogody na nasze życie, rolnictwo jest dość trudny. I niestety, wygląda na to, że kolejne tygodnie wcale nie będą spokojniejsze. A to oznacza, że tych strat spowodowanych burzami i suszą może być więcej.