TegoDnia: 1 października 1966 r. urodził się George Weah
Zaczynał od niczego. Ulice Monrovii, piasek zamiast trawy, piłka zrobiona ze zużytych szmat.
“Grałem, gdzie się dało. Boisko nie było potrzebne. Potrzebna była tylko piłka i koledzy” – wspominał.
Talent szybko został dostrzeżony. Najpierw zobaczyli go ludzie z lokalnych klubów. Potem był kameruński Tonnere Yaoundé. Stamtąd droga do Europy.
George Weah: „To zaszczyt”
Monaco. Początek lat dziewięćdziesiątych. Trener Arsène Wenger daje mu szansę. W 1991 roku finał Pucharu Zdobywców Pucharów. Przeciwnikiem Werder Brema. Przegrali. Weah grał bez błysku. Jeszcze nikt nie przypuszczał, że kilka lat później będzie najlepszym piłkarzem świata.
Paryż. PSG. Miasto i klub pragnący sukcesów, zespół z marzeniami o triumfie w Lidze Mistrzów. Jesień 1994 roku. Francuzi grają jak natchnieni. Wiosną eliminują Barcelonę. W półfinale zatrzymuje ich Milan. Włoski klub już wtedy myśli o Weahu. Marco van Basten kończy karierę i trzeba kogoś, kto przejmie jego miejsce.
Mediolan. 1995 rok. Transfer za dziewięć milionów dolarów. Silvio Berlusconi mówi o “afrykańskiej perle”. Włoscy kibice witają nowego bohatera. Jesienią Weah czaruje San Siro. Strzela, drybluje, porywa tłumy. W grudniu zdobywa Złotą Piłkę “France Football”. Jest pierwszym piłkarzem z Afryki nagrodzony tym tytułem.
“To zaszczyt, ale gram też dla moich rodaków. Moje gole czynią ich szczęśliwymi” – mówi. “Piłka nożna była dla mnie dobra. Każdy ma swoje przeznaczenie i trzeba wykorzystywać nadarzające się okazje. Spędziłem 15 lat na piłkarskim szczycie. To sprawia, że jestem szczęśliwy. Kocham tę grę. Uwielbiam zdobywać bramki i zawsze podchodziłem do tego poważnie. Nie chodzi o to, co gra ci daje, ale o to, co ty jej dajesz” – dodaje.
Filantrop na szczycie
Rok 1995 to jego szczyt. FIFA ogłasza go najlepszym piłkarzem świata. Europa bije mu brawo. Afryka patrzy z dumą. On sam powtarza:
„Nie chciałbym, żeby o Liberii mówiono tylko z powodu niezapłaconych rachunków. Chcę, by mówiono o niej jak o kraju piłki”.
Ale ówczesna Liberia to nie Włochy, nie Francja. To państwo zrujnowane, zaledwie kilka profesjonalnych klubów, ledwie dwa tysiące zarejestrowanych piłkarzy. A jednak dzięki niemu po raz pierwszy trafiają na Puchar Narodów Afryki. Weah płaci za wyjazd z własnej kieszeni. Opłaca pensje, bilety, rachunki federacji. Utrzymuje drużynę narodową przy życiu.
„Jeśli mogę pomóc, to pomagam. Nie jestem tylko piłkarzem. Jestem Liberyjczykiem” – powtarza.
Na boisku nie zawsze idzie tak, jak chce. W 1996 roku Liberia odpada w grupie mistrzostw Afryki. Weah nie zdobywa gola. Kibice są rozczarowani. On sam mówi:
“Najlepiej o tym zapomnieć”.
Ale zaraz potem dodaje, że ważniejsze od futbolu było spotkanie z Nelsonem Mandelą.“Kiedy ściskałem mu rękę, było to najbardziej wzruszające przeżycie w moim życiu. On powiedział, że jestem jednym z ważniejszych ludzi Afryki”.
Bohater
Milan to pasmo sukcesów, ale i rozczarowań. Konkurencja ogromna. Bierhoff, Szewczenko, inni napastnicy. Czasem dla Weaha nie ma miejsca nawet na ławce rezerwowych. W końcu odchodzi do Chelsea. Londyn, 2000 rok. Debiut. Wchodzi z ławki w meczu z Tottenhamem. Strzela zwycięskiego gola.
„Lepszego debiutu nie mogłem sobie wymarzyć” – mówi.
Weah to nie tylko futbol. To muzyka, bo jest kolekcjonerem płyt z amerykańskim rapem i soulem. To biznes, bo posiada domy, restaurację w Nowym Jorku.
“Stany Zjednoczone to moja druga ojczyzna” – przyznaje. Ale zaraz dodaje: “Naprawdę szczęśliwy czuję się tylko w Liberii”.
Jest muzułmaninem, głosi pokój. W ojczyźnie uznawany za bohatera. Chłopcy na ulicach grający wtedy w piłkę, marzyli, że zostaną jak on. Trochę jak dziś w Polsce, gdzie wielu chce być jak Lewandowski.
“W Monrovii widzę wielu chłopców grających, gdzie tylko się da. Jest obfitość talentów, jak w całej Afryce. Szkoda, że mało kto to dostrzega” – podkreśla.
Prezydent
Wielu ekspertów uważa, że jego kariera była zapowiedzią zmian. Znakiem, że Afryka nadchodzi. Weah mówił:
“Dominacja Europy i Ameryki Południowej nie będzie trwać wiecznie. Afryka w końcu zdobędzie mistrzostwo świata”. Wtedy wydawało się to marzeniem. Dziś już nikt się z tego nie śmieje, choć słowa te jeszcze się nie urzeczywistniły.
Nie zawsze błyszczał. Nie zawsze wygrywał. Ale zawsze grał sercem. I zawsze pamiętał o kraju, z którego pochodził. Po zakończeniu kariery, świadomy biedy i powszechnego analfabetyzmu swoich rodaków (dotykał 85% obywateli Liberii) zajął się polityką. Był kandydatem na prezydenta kraju w 2005 roku. Przegrał, ale nie odsunął się w cień. 26 grudnia 2017 r. spotkał się z wiceprezydentem Josephem Boakai w drugiej turze wyborów prezydenckich. I wygrał, zdobywając 61,5% głosów. O największym problemie Liberii i w ogóle Afryki mówił tak:
“Uważam, że edukacja powinna być prawem każdego dziecka. Tragicznie jest to, że w wielu częściach świata jest to przywilej, dla tych którzy mają pieniądze. Na świecie są 72 miliony dzieci, które nie chodzą do szkoły, a wiele z nich mieszka w Afryce”.1 października ten legendarny gracz kończy 59 lat.