Uznali go za upiora i spalili. Prawdziwa historia linczu
W XVIII-wiecznym Podolu strach przed zarazą potrafił zmienić zwykłych ludzi w morderców. Historia Michała Matkowskiego pokazuje, jak łatwo było wtedy wyznaczyć kozła ofiarnego i dokonać samosądu pod pretekstem walki z nadprzyrodzonymi siłami. Epidemia dżumy stała się usprawiedliwieniem dla zbrodni.
Tragiczne poszukiwania
Mieszkaniec Przewrotu niedaleko Kamieńca Podolskiego prowadził skromne życie razem z Katarzyną, swoją małżonką, w prostej chacie na ziemi poddańskiej. Gdy w niedzielne popołudnie 5 października 1738 roku odkrył zniknięcie dwóch koni ze swojego obejścia, musiał natychmiast ruszyć na poszukiwania – utrata zwierząt oznaczała ruinę dla tak ubogiego szlachcica.
TYLKO U NAS! Sara Janicka jest PO ROZWODZIE. Opowiedziała o relacjach z Zakościelnym
Tropił uciekinierów w stronę rzeki Muksza, kierując się do pobliskich Humińc. Epidemia dżumy szalała wtedy na tych terenach, dziesiątkując zarówno mieszkańców, jak i zwierzęta gospodarskie w okolicy.
Zmrok zastał poszukiwacza w polu, gdzie niespodziewanie trafił na grupę chłopów uczestniczących w obrzędzie mającym oddalić chorobę. Szafranczuk, miejscowy diak, prowadził ceremonię znaną jako procesja morowa, która miała uchronić wioskę przed dalszymi ofiarami zarazy.
Samotny mężczyzna z uzdą w ręku, wędrujący o tej porze, wzbudził natychmiastowe podejrzenia przerażonych uczestników obrzędu. Parobkowie postanowili, że mają do czynienia z czarownikiem kradnącym mleko albo z upiorną istotą roznoszącą śmierć wśród żywych. Zaatakowali go z taką furią, że pozostawili nieprzytomnego na polu, przekonani o jego zgonie.
Powrót do życia jako dowód winy
Odzyskawszy świadomość po napaści, Matkowski zdołał dotrzeć z powrotem do swojego domu mimo odniesionych obrażeń. Kilka dni później wieść o jego przeżyciu dotarła do mieszkańców Humińc i wywołała jeszcze większą panikę.
W oczach przestraszonych chłopów fakt, że przetrwał atak śmiertelny, stanowił ostateczny dowód jego natury – tylko upiór mógł wrócić z martwych.
Wkrótce wielki tłum uzbrojonych ludzi z okolicznych osad obległ jego zabudowania, niosąc ze sobą kosy, drągi, cepy, piki i broń palną. Do zgromadzonych przyłączyło się również kilku właścicieli ziemskich z pobliskich majątków.
Bezsilność wobec prawa
Wypszyński, jeden ze szlachciców obecnych na miejscu, usiłował przekonać rozjuszony tłum, że właściwą instancją do osądzenia oskarżonego powinien być miejski trybunał w Kamieńcu. Groźby wymierzone przeciw niemu samemu skutecznie uciszyły jego sprzeciw – dano mu jasno do zrozumienia, że odpowie za każdą próbę uratowania podejrzanego. Kolejny właściciel ziemski, Skulski, zapewnił wszystkim uczestnikom akcji gwarancję finansową – obiecał wypłacić sto złotych odszkodowania każdemu, kto mógłby ponieść karę za spalenie szlachcica.
Ta deklaracja ostatecznie przekonała wahających się i usunęła ostatnią przeszkodę przed dokonaniem egzekucji. Rozpoczęto groteskową parodię postępowania sądowego, w której ofiarę zmuszano do przyznania się do winy poprzez barbarzyńskie tortury – kładziono mu ciężkie kamienie na uszy i wpychano nieczystości do ust.
Spalenie żywcem i bezskuteczne dochodzenie sprawiedliwości
Tłum powołał się na rzekome przyzwolenie dziedzica Makowieckiego, choć było to kłamstwo, i siłą zaciągnął skatowanego człowieka do Humińc. Diak Szafranczuk, po wymuszonym wyznaniu ofiary, zawiązał mu na twarzy szmatę nasączoną dziegciem i wydał rozkaz zgromadzonym: "Ja do duszy, a wy do ciała, palcie jak najraźniej".
Przygotowano w pośpiechu drewniany stos, na którym żywa jeszcze ofiara spłonęła w męczarniach. Roman, młynarz będący synem Hrynka, został wysłany po odzież Matkowskiego do jego siedliska – gdy ją przywiózł, spalono również te resztki.
Osiem lat minęło, zanim Katarzyna zdecydowała się wystąpić z oskarżeniem przed sądem grodzkim przeciwko mieszkańcom wsi, miejscowym dziedzicom i rodzinie Makowieckkich o napaść zbrojną, tortury i zabójstwo jej męża. Dokumenty sądowe nie zawierają informacji o wyroku w tej sprawie ani nie wiadomo, czy sprawcy ponieśli jakąkolwiek odpowiedzialność za swoją zbrodnię.