Ważą się losy leskiego szpitala. Które oddziały zostaną zlikwidowane?
W tym artykule:
Jak podaje „Rzeczpospolita” niemal jedna trzecia zadłużenia szpitali publicznych to zobowiązania szpitali powiatowych. Ich wysokość wzrosła o 1 mld zł w ciągu zaledwie jednego roku.
Magdalena Mazurkiewicz, przewodnicząca Rady Powiatu Leskiego, nie może już dzisiaj odpowiedzieć na pytanie o ostateczną decyzję, bo wciąż trwają rozmowy.
– Po 30 maja br. podamy oficjalną informację, co do sytuacji leskiego szpitala i decyzji rady powiatu – zapowiada jej szefowa. – Rada pochyla nad tym tematem od ponad roku. Rozmawiamy o szpitalu na każdej sesji i na komisjach. Tak samo zarząd powiatu. Szukamy różnych rozwiązań, ale nie jest to tylko uzależnione od powiatu, rady i starosty. Potrzebne są działania systemowe i zmiany, których na dzień dzisiejszy nie ma, więc to my musimy podjąć decyzję. Myślę, że najbliższy tydzień będzie kluczowy. Niewątpliwie każdy radny chciałby podjąć jedyną słuszną decyzję, żeby szpital utrzymał się z wszystkimi oddziałami lub, by szpitale w Lesku, Sanoku i Ustrzykach połączyły się. Co do tego trwają cały czas rozmowy, jak również w NFZ, co do kontraktów i u pani wojewody. Co z tego wyjdzie, trudno w tej chwili określić. Idziemy w tym kierunku, żeby utrzymać wszystkie oddziały, a jeśli nawet się to nie uda, aby zabezpieczyć mieszkańców w innej formie. Jeszcze nie można mówić o konkretach, bo rada cały czas pracuje, ale w najbliższym czasie radni na pewno podejmą ostateczną decyzję, bo szpitala już nie stać na odsuwanie jej w czasie.
Dyrekcja musi zahamować rosnące zadłużenie
Magdalena Dąbrowska, przewodnicząca Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych w SP ZOZ w Lesku, nie ma już raczej złudzeń.
– Dowiedzieliśmy się, że strona rządowa wycofała się z programu pilotażowego, który mógł nam pomóc i pani dyrektor stwierdziła, że musi podjąć kroki, żeby zahamować rosnące zadłużenie, gdyż nie jest w stanie, przy obecnym finansowaniu i przy tym kontrakcie, prowadzić dalej działalności.
W tej sytuacji zagrożone jest funkcjonowanie ostatniego w Bieszczadach oddziału ginekologiczno-położniczego, gdyż przynosi on największe straty.
Nie można wygasić tylko „porodówki”, więc zamknięty były cały oddział, łącznie z ginekologią, która w przyszłości mogłaby być ponownie otwarta, ale już z mniejszą liczbą lóżek. Wstępnie mówi się o 15 miejscach.
Związki: względy społeczne są najważniejsze
Ustalono już, które położne mogą przejść na emeryturę. W takiej sytuacji są cztery osoby na 28 obecnie pracujących. Ostateczni, gdyby doszło do reaktywacji ginekologii, to miałoby zostać 12 położnych. Reszta straci pracę.
– To nie są kobiety w wieku 30+, to są położne, które mają 50 lat i wzwyż – dodaje przewodnicząca. – Jest absurdem, żeby je teraz zwalniać. Tym bardziej, że z 12 położnych, które miałoby zostać na ginekologii, 11 z nich jest już w okresie chronionym, czyli brakuje im rok, dwa, trzy do przejścia na świadczenie emerytalne. Jeśli teraz zwolnimy położne, to za jakiś czas trzeba będzie je przyjmować, gdyż te, które zostaną nabędą praw emerytalnych. Rozumiemy jaka jest sytuacja szpitala, ale mimo wszystko uważamy, że względy społeczne są najważniejsze. Jest to ostatni oddział na tak rozległym terenie i powinno się zrobić naprawdę wszystko, żeby on mimo wszystko tu został. Wiemy, że dzietność spada, a co za tym idzie liczba porodów, ale ten oddział jest naprawdę potrzebny.
Jesteśmy "pozamiatani"
Temat leskiego szpitala budził ogromne emocje już w zeszłej kadencji. Zorganizowano wówczas wielką manifestację w jego obronie, z udziałem ówczesnej politycznej opozycji. Publicznie piętnowano byłego starostę. Padały też słowa ze strony polityków obecnej koalicji rządowej, które mogły pracownikom szpitala nieść nadzieję.
– Czujemy się oszukani – bez ogródek mówi przewodnicząca związku. – Jedna strona, czyli PiS, w ogóle nie chciała z nami rozmawiać, mimo że ich wzywaliśmy, prosiliśmy, pisaliśmy różne apele. Nikt nie chciał się do tego ustosunkować. Natomiast byli tacy, co obiecywali pomoc, natomiast tej pomocy nie ma. Wręcz przeciwnie, wycofano się z niej. Ten program pilotażowy to była nasza jedyna szansa na przetrwanie, a teraz jesteśmy, że tak że powiem, „pozamiatani”.
Dodatkowo na cztery miesiące w leskim szpitalu ma być zawieszony oddział dziecięcy. Te zapowiedzi są w społeczeństwie przyjmowane z dużą nieufnością, co widać w mediach społecznościowych.
Po ewentualnej likwidacji „porodówki” w Lesku, na terenie ponad 3 tysięcy km kw. nie będzie ani jednego oddziału położniczego. To dotyczy 128 tysięcy mieszkańców! Najbliższe porodówki znajdują się w Brzozowie i Rzeszowie, gdyż w Sanoku i Ustrzykach Dolnych dawno temu je zlikwidowano. Z serca powiatu bieszczadzkiego jest prawie 120 km do stolicy województwa, a do Brzozowa ponad 60 km.