Z bólem tułała się po szpitalach w Rzeszowie. W Przemyślu okazało się, że wysiada jej nerka
Pani Monika na próżno szukała pomocy w rzeszowskich szpitalach. Otrzymała ją dopiero w Przemyślu. Dopiero tam okazało się, że jedna z jej nerek od jakiegoś czasu nie pracuje. Miała przytkany przewód moczowy.
O nagłośnienie tej historii poprosiła szwagierka pani Marcelina.
Kobieta już od kilku dni gorączkowała i zwijała się z bólu. Bolało w okolicach nerek.
- Była kilka razy już z tymi objawami u internisty, lecz tak naprawdę wracała bez jakiejkolwiek pomocy. Jedyne co miała zlecane, to badania moczu i kolejne antybiotyki, bez szukania głębszej przyczyny - relacjonuje szwagierka.
Na cierpienie żony zareagował jej mąż. 16 maja zawiózł ją na SOR do Klinicznego Szpitala Wojewódzkiego NR 2 w Rzeszowie.
- Po wejściu na triaż usłyszała, że nic jej się przecież nie dzieje i aby udała się do lekarza internisty. Tam również usłyszeli, że na dyżurze jest tylko internista, ale USG nie zrobią, mogą poczekać 6 godz. oraz tak, jak we wcześniejszym szpitalnym oddziale ratunkowym, "nie ma zagrożenia życia ani zdrowia" - relacjonuje pani Marcelina.
Małżonkowie pojechali więc szukać pomocy gdzie indziej. Stan się pogarszał. Tym razem wybrali Uniwersytecki Szpital Kliniczny im. Fryderyka Chopina w Rzeszowie.
- Tam również zostali zbyci i odesłani na Nocną i Świąteczną Opiekę Zdrowotną, także bez przeprowadzenia jakichkolwiek badań kontrolnych. Na nocnej i świątecznej opiece zdrowotnej w okolicach godz. 1 w nocy z piątku na sobotę otrzymała zastrzyk z Ketonalem i odesłana z poleceniem udania się prywatnie na USG do domu - czytamy w liście pani Marceliny.
Ale na tym koszmar pani Moniki się nie skończył. W sobotę przed południem jej objawy się nasiliły, a na dodatek rozpoczął się krwiomocz. Zaniepokojeni bliscy zadzwonili na numer alarmowy, aby wezwać karetkę.
Przyjechał zespół ratunkowy ze szpitala w Jarosławiu.
- Ratownicy medyczni pomimo stanu pacjentki oznajmili, że nie są "taksówką" i aby sama pojechała sobie do szpitala. Na całe szczęście po rozmowie, wręcz z "łaską" zawieźli ją do odwiedzonego wcześniej Wojewódzkiego Szpitala im. św. Ojca Pio w Przemyślu - pisze pani Marcelina.
I dopiero tam, w końcu, zrobiono jej USG jamy brzusznej oraz tomografię komputerową.
- Na szczęście, ponieważ okazało się, że jedna z nerek od jakiegoś czasu nie pracuje. Cała była opuchnięta oraz była zebrana w niej ropa, a także wykryto obecność w niej kamienia. Druga nerka miała przytkany przewód moczowy - wymienia szwagierka chorej kobiety.
Jeszcze tego samego dnia została wysłana na pilną operację.
- Przez jej stan, który zdaniem tych wszystkich ośrodków i pracowników naszej służby zdrowia "nie zagraża życiu oraz zdrowiu" doszło do sepsy. Ona sama prawdopodobnie następnego dnia już by się nie obudziła zostawiając swojego ukochanego męża i dwójkę małych dzieci - uważa autorka listu, nadesłanego do redakcji Nowin.
Brak śladów
Karolina Małek, rzeczniczka prasowa KSW nr 2, w ewidencji szpitala nie znalazła śladów po wizycie pani Moniki.
- Dlatego też nie mam możliwości odniesienie się do rzeczonego przypadku. Tylko i wyłącznie w przypadku realnego objęcia opieką medyczną przez szpital możliwe jest ustalenie okoliczności sprawy - komentuje list.
Jednocześnie zaznacza, że informacje uzyskane od osób trzecich (list napisała szwagierka, a nie cierpiąca kobieta), mogły ulec przekształceniu, co uniemożliwia nam identyfikację sprawy.
- SOR działa w oparciu o standardy przyjęte ustawowo, realizując najwyższy poziom opieki medycznej - zapewnia Karolina Małek.
Było spore "natężenie ruchu pacjentów"
Zaś Andrzej Sroka, rzecznik prasowy USK przypomina, że placówka nie posiada SOR-u.
- Funkcjonująca w placówce izba przyjęć przeznaczona jest do realizacji przyjęć planowych oraz świadczeń medycznych w ograniczonym zakresie - podkreśla.
Podaje on również, że w 16 maja 2025 r., w godzinach późnowieczornych oraz nocnych, w Izbie Przyjęć odnotowano wyjątkowo duże "natężenie ruchu pacjentów".
- W związku z zaistniałą sytuacją oraz po wstępnej rozmowie z pacjentką, personel medyczny pełniący dyżur zaproponował skorzystanie z NiŚOZ. Celem tej rekomendacji była pilna weryfikacja zgłaszanych objawów przez lekarza dyżurnego oraz, w razie potrzeby, wystawienie skierowania na dalszą diagnostykę szpitalną - podkreśla Andrzej Sroka.
Oceniają oczami...
Dzięki uporowi bliskich pani Monice udało się pomóc. Jednak frustrację i żal wzbudziło w nich, że trzeba było o nią tak walczyć.
- Do czego to doszło, że w naszym pięknym i kochanym kraju w momencie, gdy coś nam się dzieje, nie jesteśmy nawet w stanie uzyskać żadnej pomocy, bo "oczami" jesteśmy oceniani, czy coś zagraża naszemu zdrowiu lub życiu, czy nie - pyta retorycznie pani Marcelina.