Z USA do Polski. Amerykanin nie wytrzymał PRL-u
Curtis Moore miał być sportową sensacją, która odmieni losy Hutnika Kraków i przyciągnie tłumy na trybuny. Zamiast tego stał się symbolem szoku kulturowego i rozczarowania, jakie przeżywał cudzoziemiec z Zachodu w realiach schyłkowego PRL-u.
Koszykarski eksperyment
W połowie lat 80., gdy Polska pogrążona była w kryzysie gospodarczym, działacze Hutnika Kraków postanowili postawić na oryginalny ruch marketingowy. Sprowadzenie czarnoskórego koszykarza z USA miało nie tylko wzmocnić drużynę, ale przede wszystkim przyciągnąć kibiców spragnionych sportowych emocji i odrobiny "zachodniego" blichtru.
Wybór padł na Curtisa Moore’a – absolwenta uniwersytetu w Nebrasce, który nie dostał się do NBA i liczył, że europejski epizod pomoże mu wrócić do amerykańskiej kariery.
Dla Moore’a wizja gry w Europie, podróży i wysokiego – jak mu się wydawało –wynagrodzenia była kusząca. Klub zaoferował mu 27 tysięcy złotych miesięcznie, co w USA mogło brzmieć jak fortuna. Rzeczywistość PRL-u szybko jednak zweryfikowała te oczekiwania.
Szok kulturowy i codzienne absurdy
Pierwsze zderzenie z polską rzeczywistością nastąpiło już po przylocie. Zamiast wystawnej kolacji, Moore zażyczył sobie kanapki i soku pomarańczowego – w Krakowie nie do zdobycia. Zamiast bułek, dostał chleb z masłem i szynką, a o soku nikt nawet nie słyszał. Hotelowy pokój bez łazienki i brak podstawowych wygód były dla niego szokiem.
Problemy narastały z każdym dniem. Moore nie rozumiał, dlaczego nie może wymienić złotówek na dolary, a jego pensja w przeliczeniu na amerykańską walutę była śmiesznie niska. Marzył o zakupie samochodu, najlepiej BMW lub Mercedesa, ale szybko dowiedział się, że nie starczy mu nawet na popularnego "malucha".
Sportowa gwiazda na trybunach
Na parkiecie Moore rzeczywiście stał się gwiazdą. Jego wsady i atletyczność robiły wrażenie, a kibice skandowali jego imię. Jednak poza boiskiem nie potrafił odnaleźć się w polskich realiach. Przyzwyczajony do życia w samochodzie, niechętnie poruszał się pieszo. Klub próbował go zatrzymać, organizując mu mieszkanie z łazienką i nawet kupując kolorowy telewizor, ale niewiele to zmieniło.
Największym problemem okazały się jednak finanse i tęsknota za domem. Rozmowy telefoniczne z narzeczoną w USA pochłaniały połowę jego pensji, a rachunki za połączenia międzynarodowe szokowały zarówno jego, jak i działaczy.
Powrót do USA
Mimo prób integracji – zatrudnienia anglojęzycznego opiekuna i zapewnienia lepszych warunków – Moore nie potrafił zaakceptować życia w PRL-u. Problemy z dostępem do podstawowych produktów, brak wygód i poczucie wyobcowania sprawiły, że coraz częściej myślał o powrocie do Stanów. Ostatecznie nie został gwiazdą PRL-u, a jego historia stała się przestrogą dla innych klubów, które marzyły o zachodnich transferach.
Curtis Moore zapisał się w historii Hutnika Kraków nie jako sportowy zbawca, ale jako lustro, w którym odbiły się absurdy i ograniczenia schyłkowego PRL-u. Jego doświadczenia pokazują, jak wielka przepaść dzieliła codzienność w komunistycznej Polsce od amerykańskiego snu, nawet jeśli ten miał się ziścić na sportowym parkiecie.