Zjadali koty i szczury. Niewyobrażalna bieda Galicji w XIX w.
Wielki głód w Galicji był katastrofą, która odmieniła losy setek tysięcy ludzi. W latach 1847–1849 wsie spustoszały, a głód zaglądał w oczy każdemu – od chłopa po mieszczanina. Ciała umierających leżały przy drogach, a ci, którzy przetrwali, do końca życia nosili w sercach traumatyczne wspomnienia. Jak doszło do tragedii na taką skalę?
Przyczyny tragedii
Wielki głód w Galicji nie był tylko dziełem kapryśnej natury. To efekt lat zaniedbań, wyzysku i politycznych błędów, które zepchnęły ten region na krawędź przetrwania. Austriacka monarchia traktowała Galicję jak peryferyjny, mało istotny obszar, który miał jedynie dostarczać podatki i surowce. Szlachta eksploatowała chłopów do granic ich możliwości, a większość plonów była przeznaczona na eksport.
Kiedy w 1845 roku ziemniaki, podstawowy składnik chłopskiej diety, zaczęły gnić w ziemi, nikt nie bił na alarm. W kolejnych latach pogłębiające się nieurodzaje tylko przyspieszyły tragedię. Wiedeń nie widział powodu, by interweniować, dopóki sytuacja nie wymknęła się spod kontroli.
Nieurodzaj i zarazy niszczyły plony, ale jeszcze gorsze było systematyczne wywożenie zboża z regionu. Spichlerze były pełne, lecz nie dla tych, którzy go potrzebowali najbardziej. Wiedeńską administrację interesowały jedynie wpływy z podatków, a nie los umierających na peryferiach monarchii ludzi.
Wielki głód w Galicji
Relacje naocznych świadków były przerażające. Chłopi jedli trawę, korę drzew, padlinę. W skrajnych przypadkach dochodziło do kanibalizmu – matek pożerających własne dzieci. Nie były to pojedyncze przypadki, lecz dramat, który rozgrywał się w wielu wsiach.
Miasta również nie były wolne od tragedii. Na ulicach Krakowa i Lwowa można było spotkać konających ludzi, osuwających się na brudne bruki. Szerzyły się epidemie tyfusu i cholery. Śmierć stała się tak powszechna, że ciała pozostawiano na poboczach dróg.
Wiele wsi niemal doszczętnie się wyludniło. Głód rozbijał społeczności, dzieci porzucano, gdyż rodzice nie mieli czym ich karmić. Ludzie stawali się cieniem samych siebie, skóra przywierała im do kości, a wzrok gasł jeszcze na długo przed śmiercią.
Kardynalna postawa Wiednia
Największą tragedią nie była sama klęska, ale to, że można jej było zapobiec. Wiedeń nie tylko nie wysłał pomocy, ale nadal wymagał od chłopów płacenia podatków. Eksport żywności trwał, mimo że ludzie umierali z głodu. Galicja nie była priorytetem cesarza Ferdynanda I, więc nikt nie próbował powstrzymać narastającej katastrofy.
Lokalne społeczności i Kościół próbowały nieść pomoc, ale ich możliwości były ograniczone. Ludzie, którzy przeżyli, pamiętali to jako czas całkowitej samotności i opuszczenia.
Zaskakujące jest to, że władze cesarskie nawet nie próbowały ukrywać swojego cynizmu. W archiwach zachowały się dokumenty wskazujące, że wiedeńscy urzędnicy traktowali wielki głód jako "element oczyszczający". Wychodzili bowiem z założenia, że zmniejszenie liczby chłopów uwolni ziemię dla bogatszych właścicieli.
Skutki wielkiego głodu
Po klęsce głodu Galicja już nigdy nie wróciła do dawnej formy. Pół miliona ofiar pozostawiło po sobie nie tylko ból i strach, ale też ogromne konsekwencje społeczne.
Bieda, która pogłębiła się po głodzie, sprawiła, że region ten na lata pozostał jednym z najuboższych w Europie. Nieufność wobec władzy wzrosła, a zrujnowana gospodarka nigdy w pełni się nie podniosła. To była katastrofa, której ślady odczuwalne były przez dekady.
Emigracja stała się jedynym rozwiązaniem. W poszukiwaniu lepszego życia tysiące Galicjan trafiło do Stanów Zjednoczonych, Kanady i Ameryki Południowej. Osiedlali się tam, zakładając nowe społeczności, ale nigdy nie zapomnieli o piekle, które pozostawili za sobą.
Historia wielkiego głodu w Galicji jest przykładem katastrofy, której można było uniknąć. Pół miliona ludzi nie musiało umrzeć. Dziś rzadko się o tym mówi, ale ta tragedia powinna pozostać przestrogą na przyszłość.