Zniszczenie Sulejowa. Zapomniana tragedia kampanii wrześniowej
Jeszcze we wrześniu 1939 roku nikt w Sulejowie nie przypuszczał, że wojna, znana dotąd z doniesień o Wieluniu, tak szybko zapuka do ich bram. Tragedia, jaka dotknęła miasto, była nie tylko ciosem w serce mieszkańców, ale też jednym z mniej znanych aktów niemieckiego terroru powietrznego na ziemiach polskich.
Miasto pełne uchodźców
We wrześniu 1939 roku Sulejów, jak wiele miejscowości w głębi kraju, stał się azylem dla uchodźców uciekających przed niemiecką agresją. Miasto zamieszkane przez około 7500 osób, w tym znaczną mniejszość żydowską, w przededniu bombardowania wypełnione było zarówno własnymi mieszkańcami, jak i uchodźcami z Wielunia oraz innych miejscowości. Atmosfera rosnącego niepokoju, podsycana przez świadków wcześniejszych zbrodni, sprawiła, że wiele osób szukało schronienia w okolicznych lasach i wsiach.
Jednak szybko wracali, nie przewidując, jak katastrofalne skutki przyniesie kolejny dzień wojny. Nadzieja, że daleko od granic można znaleźć bezpieczne miejsce, tragicznie zderzyła się z rzeczywistością totalnej wojny. W tej wojnie nie było frontów ani bezpiecznych enklaw.
W mieście nie stacjonowały większe formacje wojskowe ani artyleria. Większe zgrupowania żołnierzy polskich, które przechodziły przez Sulejów, dawno już opuściły go w drodze na nowe pozycje obronne. Nie było tu żadnych instalacji strategicznych, baterii, ani taboru wojskowego, które mogłyby uzasadniać nalot.
Godzina terroru
4 września, zaraz po godzinie siedemnastej, nad miastem rozległ się przeraźliwy dźwięk silników nurkowców Ju-87, słynnych "Stukasów". Był to pierwszy z trzech kolejnych uderzeń, które trwały z krótkimi przerwami niemal godzinę.
W trakcie nalotów samoloty ostrzeliwały z broni pokładowej wszystko, co się ruszało. Ludzi, zwierzęta, wozy, uciekających mieszkańców. Bomby zapalające i kruszące zamieniały domy w sterty gruzu, ulice w leje pełne ciał, a dachy rozrywały w powietrzu niczym kartki papieru.
Świadkowie wspominali, że ziemia drżała, a wszystko wokół tonęło w dymie i ogniu. Mury opactwa cystersów, jako jedne z nielicznych, zachowały się w miarę nienaruszone. Większość zabudowań stała w płomieniach lub leżała w ruinie.
Pierwsza fala zniszczenia przyniosła śmierć wielu setkom osób, których ciała były rozrywane, paliły się w dymie, zalegały w gruzach albo leżały nad Pilicą. Dopiero kolejnego dnia były grzebane przez tych, którzy przeżyli.
Po trzęsieniu ziemi
Po nalocie księża oraz nieliczna służba medyczna usiłowali namaszczać rannych, odbierać ostatnie tchnienia, wyciągać ludzi spod gruzów. Starali się także uratować Żydów, którzy schronili się w synagodze. W kolejnych dniach niemieckie lotnictwo i artyleria prowadziły jeszcze ostrzały o mniejszym natężeniu.
Jednak tych, którzy przeżyli pierwszą godzinę chaosu, opadły już wszystkie siły. Miasto, które jeszcze kilka dni wcześniej było miejscowością letniskową, żyjącą letnim rytmem, zostało niemal starte z powierzchni ziemi. Domy legły w gruzach, nie było wody, prądu, a dachy zawalone belkami uniemożliwiały jakąkolwiek odbudowę.
Obrazy miasta po bombardowaniu, opisane nawet przez niemieckich pilotów, przypominały widok po trzęsieniu ziemi. Życie ludzkie, umęczone i przerażone, wracało tutaj na długie lata po tragedii. Według relacji zarówno polskich świadków, jak i niemieckiego oficera, który oglądał Sulejów kilka dni po bombardowaniu, miasto zostało zniszczone w 70-80%.
Domy pozbawione dachów, fasady wybite, ulice pełne lejów, wozy rozbite, szczątki ludzkie porozrzucane po całej okolicy. Księgozbiory, meble, cały dobytek życia, wszystko to spłonęło albo zostało porozrywane na strzępy.
Bilans tragedii
Nieliczne ocalałe budynki, jak kościół i remiza strażacka, stały pomiędzy ruinami jak świadectwa minionej normalności. Liczbę zabitych szacuje się na 700-1200 osób, choć dokładnych danych nie da się ustalić ze względu na chaos panujący po bombardowaniu oraz brak rejestracji pogrzebów.
Ciała grzebano w zbiorowych mogiłach, zarówno katolików, jak i Żydów. Wśród ofiar byli zarówno mieszkańcy, jak i uchodźcy, którzy wydawali się być świadkami horroru, zanim sami dotarli do Sulejowa. Niestety, wielu z nich zginęło, zanim jeszcze zdążyli opowiedzieć swoje historie.