Plaga podróbek w internecie. Kupują chińskie produkty udające polskie
Nazwa wskazuje, że to polski biznes, pojawiają się imię, nazwisko lub miejscowość z dopiskiem, np. moda, butik. Opis sugeruje rodzinną i wieloletnią tradycję biznesu. A jak jest naprawdę? To made in China.
Bydgoszczanka: - Strój kąpielowy dotrze po 21 lipca, a 19 jadę na wakacje...
Tak dała się zmanipulować pani Ewa z Bydgoszczy: - Chciałam kupić strój kąpielowy, za dwa tygodnie mam urlop i jadę nad Bałtyk - opowiada. - Ucieszyłam się, bo na górze strony migała informacja, że wysyłka nastąpi w 24 godziny. Byłam przekonana, że to polski sklep. Podałam adres, e-maila, telefon, zapłaciłam kartą. Chwilę później przyszła elektroniczna faktura i dopiero w tej wiadomości przeczytałam, że otrzymam towar dopiero po... 21 lipca, a 19 jadę na wakacje. Gdybym wiedziała, nie kupiłabym! Przecież artykuł z polskiego sklepu nie idzie aż tak długo, musi być z innego kontynentu. Chińskie sklepy udają polskie.
Towar raczej nie dotrze do urlopu bydgoszczanki, a może nawet w ogóle!
Odzież, obuwie, galanteria skórzana - udają made in Poland
Plaga fałszywych e-sklepów zalewa internet. Sprawą już zajmuje się Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów, gdzie wpływają skargi na nieuczciwych przedsiębiorców oferujących w internecie odzież, obuwie czy galanterię skórzaną. Podszywając się pod nasze marki, kuszą dużymi promocjami. Jak się jednak okazuje, nie kupujemy po sąsiedzku, ale od sprzedawców azjatyckich, przede wszystkim z Chin.
- Niestety, jest coraz więcej fałszywych sklepów internetowych, podszywania się pod rodzime marki i ukrytego dropshippingu - nie kryje Tomasz Chróstny, prezes UOKiK. - Nieuczciwi przedsiębiorcy wprowadzają w błąd odnośnie pochodzenia swojego biznesu i towarów. Interesy konsumentów są w ten sposób naruszane i spada też reputacja firm, pod które te podmioty się podszywają.
Co to jest dropshipping?
Dodajmy, że dropshipping to model biznesowy wykorzystywany w e-sprzedaży, polegający na przeniesieniu procesu wysyłki towaru na dostawcę. Rola e-sklepu w tym modelu sprowadza się do zbierania zamówień i przesyłania ich do dostawcy, który realizuje wysyłkę towaru do klienta. W praktyce może to wyglądać tak, że konsumenci dowiadują się, że kupili towar np. od podmiotu azjatyckiego, a nie z polskiego sklepu, dopiero gdy nie dociera, jest niezgody z opisem lub po prostu, gdy chcą go zwrócić.
Fałszywe sklepy internetowe kuszą poszukiwaczy okazji i kupujących w pośpiechu. Atrakcyjna oferta, przyciągające uwagę zdjęcia, strona, która pozornie nie wzbudza podejrzeń. Nazwa wskazuje, że to polski biznes – pojawiają się imię, nazwisko lub miejscowość z dopiskiem, np. moda, butik. Czasami to niemal kopia adresu internetowego istniejącej marki, różni się jednym znakiem, np. myślnikiem.
Strona wygląda profesjonalnie po polsku, a to made in China
Na reklamę sklepu trafiamy na platformie społecznościowej – to coraz częstszy sposób działania oszustów. Wykorzystują posty sponsorowane i profilowanie reklam, by zwiększyć prawdopodobieństwo, że klikniemy w link. Promują odzież, akcesoria lub inne produkty dostosowane do naszych zainteresowań. Strona takiego sklepu może wyglądać profesjonalnie – to często kopia faktycznie działających polskich biznesów.
Może to być również opis podkreślający rodzinny charakter i wieloletnią tradycję działalności. Czasami pojawia się informacja o likwidacji sklepu i wyprzedaży asortymentu, prośba o pomoc lokalnemu przedsiębiorcy, który nie miał szans z dużą konkurencją. Może być odwrotnie – apel o wsparcie nowo powstałej lokalnej marki.
Można mieć obawy o terminy dostaw i ewentualne procedury reklamacyjne
- Konsumenci kupują i są zdziwieni tym, że kupili produkt od podmiotu z Chin, skoro nazwa i treści na stronie sugerowały, że mają do czynienia z polską firmą. To budzi uzasadnione obawy o terminy dostaw i ewentualne procedury reklamacyjne, ale przede wszystkim o to, czy oferta nie jest oszustwem - podkreśla Tomasz Chróstny.
Uważaj kupując w serwisach społecznościowych
UOKiK prowadzi postępowanie wyjaśniające, w którym sprawdza mechanizmy publikacji reklam w serwisach społecznościowych Facebook, Instagram oraz na stronach podmiotów współpracujących z Google i weryfikuje, jaki jest nadzór nad promowanymi treściami.
Zwrot takiego towaru jest czasami możliwy, ale paczkę należy wysłać na adres przedsiębiorcy z kraju azjatyckiego, co wiąże się z i niemałymi kosztami i brakiem pewności co do odzyskania pieniędzy. Trzeba pamiętać, że nie mają tu zastosowania europejskie standardy ochrony konsumenckiej.
Problemy z takimi zakupami należy zgłaszać do CERT: incydent.cert.pl.
Włącz czujność, gdy widzisz to!
- Reklamy na portalach społecznościowych.
- Informacje o likwidacji sklepu lub prośby o wsparcie nowo powstałej marki.
- Adresy stron internetowych o nietypowych rozszerzeniach np.: .xyz, .lol, .top., choć .com i .pl również nie gwarantują bezpiecznej transakcji.
- Nazwę sklepu w schemacie: imię lub nazwisko + miasto.
- Markę, którą kojarzysz, ale z literówką lub dodatkowym znakiem, np. myślnikiem.
- Błędy językowe na stronie.
- Dark patterns – np. liczniki czasu, wyskakujące okienka, inne próby manipulacji.
- Bardzo duże promocje – zwłaszcza, gdy nie ma informacji o najniższej cenie z 30 dni przed wyprzedażą.
- Niepełne dane kontaktowe przedsiębiorcy, brak adresu siedziby.
- Niejasne zapisy w regulaminie.
- Informacje o adresie zwrotu do kraju azjatyckiego.