Poznań: Wojciech Siudmak odsłonił nową rzeźbę i album
W środowe popołudnie w Saloniku Akademii Lubrańskiego panował ten rodzaj skupienia, który zwykle towarzyszy premierom muzycznym albo literackim. Tym razem centrum uwagi stanęła rzeźba. „Dialogue intérieur. Wewnętrzny dialog” – najnowsze dzieło Wojciecha Siudmaka – odsłonięto bez fanfar, za to z czułością właściwą spotkaniom, w których publiczność przychodzi nie tylko coś zobaczyć, ale również coś sobie o świecie i o sobie dopowiedzieć. Chwilę później artysta zaprezentował album „Siudmak. Rzeźbiarz”, intymną mapę jego warsztatu i lat pracy nad językiem formy, który od dekad konsekwentnie rozpoznajemy – połysk metalu, dyscyplina konturu, organizm kompozycji zawieszony między snem a fizyką.
Wieczór zaczął się od ciszy. W świetle padającym na chromowane powierzchnie rzeźby widać było to, co w sztuce Siudmaka od zawsze odwzorowuje jego źródłowy pomysł: napięcie między masą a lekkością, między zimnym połyskiem a żywym ruchem.
Dla wielu obecnych to już nie tyle „nowe dzieło”, ile kolejny rozdział opowieści, która – jak mówi sam autor – od dawna jest zapisem rozmowy z własną pamięcią, wiarą w rozum i ładem, ale i z wątpliwościami, którym sztuka nadaje kształt. Publiczność w Saloniku nie przyszła w roli przypadkowych gości.
Byli ci, którzy pamiętają kolejki po „Fantastykę” z jego okładkami; byli wielbiciele cyklu inspirowanego nokturnami Chopina; byli miłośnicy plakatów filmowych, od Cannes po Paryż. W tej mozaice biografii wybrzmiała myśl, że historia polskiej wyobraźni ostatniego półwiecza w wielu domach ma format Siudmaka.
Artysta mówił cicho, pewnie, bez patosu. Podkreślał, że najważniejsza pozostaje odpowiedzialność rzemiosła: szacunek dla widza, który oddaje dziełu swój czas i uwagę. „Każda rzecz musi być dopracowana” – powtarzał, ale bez pozy, raczej jak ktoś, kto wiele lat spędził nad szkicem i wie, co to znaczy nie odpuszczać kreski.
Rysunek nazwał „elektrokardiogramem” twórcy – zapisem, którego nie da się udawać, bo zdradza najdrobniejsze wahnięcia. Ta fraza przylgnęła do wieczoru i zdaje się objaśniać nową rzeźbę: jej gładkie płaty metalu chowają subtelne pęknięcia, małe, wymowne zaburzenia rytmu, jakby forma oddychała.
Z sali płynęły głosy wdzięczności i pokoleniowej pamięci. Porównania do Michała Anioła padały z uśmiechem, ale nie z przesadą: miały znaczyć nie tyle pomnik, co rodzaj „długu”, jaki odbiorca zaciąga wobec kogoś, kto przez lata utrzymuje poziom mistrzostwa.
Kuratorzy zachęcali, by myśleć o rzeźbie jak o przyszłej wizytówce Poznania w przestrzeni publicznej; mówili o potrzebie „dobrej sztuki na co dzień”, dostępnej, która uczy patrzeć, a nie tylko dekoruje miejsce. "Poznań zasługuje na Siudmaka” – zdanie, które w innych okolicznościach brzmiałoby jak slogan, tego dnia brzmiało jak plan.
Siudmak nie odżegnywał się od wielkich nazwisk renesansu i baroku. Wymieniał Berniniego, Leonarda, i mówił o ich inteligencji, o tym, że rzemiosło było zawsze podporządkowane myśli. Wspominał polskich nauczycieli z liceum plastycznego, tych, którzy uczyli ciężkiej pracy i przyjmowania krytyki, i francuskich kolegów po fachu, którzy pamiętali, że sztuka to zespół, a nie samotna wyspa. Dzielił się anegdotą o „winach do sztuki”: do rysunku – białe, do malarstwa – czerwone, a szampan „do wszystkiego”, bo sztuka wymaga pełnego spektrum wrażeń. To dowcipne, ale i precyzyjne: jego prace zawsze domagały się zmysłowego czytania.
Nie brakowało tematów poważnych. Artysta mówił o polskości, o języku, którym chce mówić – nawet jeśli pracuje głównie w Paryżu – i o potrzebie zakorzenienia w tradycji, która nie jest muzealnym eksponatem, tylko źródłem energii. Mówił także o kondycji przestrzeni publicznej i o roli sztuki jako zaczynu rozmowy. „Wewnętrzny dialog” to tytuł nieprzypadkowy: rzeźba ma prowokować pytania – o wiarę w człowieka, o kierunek, w jakim idziemy jako wspólnota, o kosmos wartości, który wciąż próbujemy nazwać. Dla jednych będzie to rozmowa z humanizmem, dla innych – z kulturą chrześcijańską; dla większości – z własnym doświadczeniem.
Premierowy album „Siudmak. Rzeźbiarz” dopowiada kulisy: szkice, modele, techniki, materiały, droga od idei do odlewu. W rozmowach poprzedzających wydanie Siudmak zwracał uwagę, jak wiele zawdzięcza renesansowej pragmatyce: świadomości procesu, zespołowej pracy, narzędziom, które mają służyć wizji, a nie ją zastępować. W tej deklaracji nie ma ostentacji – jest rzadkie dziś przywiązanie do długiego czasu: „trzeba dać sobie lata, żeby wrócić do dawnej swobody kreski” – brzmiało z jego ust jak prosta konstatacja.
Na marginesach rozmowy powracał wątek, który w Poznaniu szybko przybrał formę postulatu: stała ekspozycja rzeźby w przestrzeni miasta. Nie po to, by „postawić pomnik”, ale by oddać ludziom punkt orientacyjny – miejsce spotkania, pretekst do uważnego patrzenia, do rozmowy. Jest w tym coś więcej niż gest prestiżu; to inwestycja w lokalny alfabet wrażliwości. W dobie szybkich obrazów, które przepływają przez nas bez śladu, obiekt domagający się skupienia działa jak kamień w rzece: rozpruwa nurt, zmusza do zmiany biegu.
Scena z końca spotkania – bukiety kwiatów, śpiewane „Sto lat”, nieco wzruszenia w głosie artysty – była tak klasyczna, że łatwo byłoby ją pominąć jako rytuał. A jednak to w tych drobiazgach słychać, co w sztuce Siudmaka zawsze było najcenniejsze: powagę pracy i lekkość bycia z ludźmi. „To przywilej móc rozmawiać po polsku o sztuce, której poświęcam życie” – powiedział, dziękując. Publiczność odpowiedziała oklaskami, jakby potwierdzając, że ten dialog – wewnętrzny i wspólny – rzeczywiście się wydarzył.
Gdy sala zaczęła pustoszeć, rzeźba wciąż trzymała wzrok jak lustro, w którym widzi się nie tyle własną twarz, ile własne pytanie. W nowym dziele Siudmaka nie ma łatwych odpowiedzi. Jest precyzja, która nie udaje chłodu, i ciepło, które nie rozmywa formy. Jest pamięć o tradycji bez niewolniczego gestu cytatu. Jest wreszcie propozycja: by piękno było praktyką codzienności, a nie tylko odświętną dekoracją. Jeżeli „Wewnętrzny dialog” przyjmie się w Poznaniu tak, jak wieczorem przyjął się w Akademii Lubrańskiego, to nie tylko zyska tu adres. Zyska publiczność, której od dawna był częścią.