Programy telewizyjne nie są jej straszne! Małgorzata Bartoszewicz czesze uczestników m.in. "The Voice of Poland"
Jak to się stało, że cztery lata temu zaczęła pani czesać uczestników programu "The Voice of Poland"?
Małgorzata Bartoszewicz: Byłam edukatorem JOICO i uczestniczyłam w różnych pokazach, a fryzjerzy z tych pokazów często są wybierani do programów telewizyjnych. Nie tylko do "The Voice of Poland", ale też innych. Pracowałam na planie różnych programów, czesałam m.in. uczestników "Bitwy na głosy".
To zajrzyjmy na moment za telewizyjne kulisy. Jak się pracuje przy takich programach jak np.. "The Voice of Poland"?
- Jest bardzo duże tempo. I często jest tak, że nawet dobry fryzjer nie wytrzymuje tej presji czasu. Trzeba pracować szybko. Jak jest nagranie, próba, to przerywamy w połowie czesanie, upinamy co się da i uczestnicy biegną na próbę. Później wracają, na szybko szukamy swojej modelki i kończymy ją czesać. To jest w ogóle inna praca niż w salonie. Wiele osób mówi, że najtrudniejszy jest chyba ten "bieg", ale ja to lubię! Jestem osobą bardzo energiczną, więc dla mnie tempo nie jest żadną przeszkodą. Większą trudnością jest to, by sprostać wymaganiom stylistów...
W jakim sensie?
- Na przykład w "Bitwie na głosy" mieliśmy kartkę z fryzurami i rozpiską, jak kogo mamy uczesać. Pamiętam, że grupa Andrzeja Piasecznego była przygotowywana do któregoś odcinka w stylu lat dwudziestych, więc trzeba było sobie szybko przypomnieć, jak robiło się fale z tamtego okresu i inne fryzury, których na co dzień w ogóle nie robimy. Wymaga to nie tylko dużej sprawności, ale też i doświadczenia.
W "The Voice Kids" jest chyba nieco łatwiej?
Jest łatwiej, bo dzieciom to, wiadomo, robimy jakieś warkoczyki, kręcimy włosy...
A "The Voice of Poland", gdzie śpiewają dorośli, fryzjer ma jakieś pole do własnej kreacji, czy też wszystko robi pod dyktando stylistów?
- Czasami można dodać coś od siebie, jednak ogólny charakter fryzury jest narzucony przez stylistów. Na jednego fryzjera zazwyczaj przypada od trzech do ośmiu stylizacji, więc trzeba się naprawdę szybko uwijać. Tylko podczas finału, który jest realizowany na żywo, każdy z fryzjerów ma do przygotowania trzy do czterech stylizacji. Często są też poprawki, bo na przykład coś się rozpadło na próbie, coś za bardzo sterczy w światłach i fryzura wygląda inaczej niż u nas w pracowni. Wtedy też trzeba to poprawić.
Co z pani punktu widzenia jest w tej pracy najprzyjemniejsze?
Poznawanie nowych ludzi. Przyjemnie jest też poznawać osoby z telewizji, które dla nas, widzów, wydają się niedostępne, a tak naprawdę większość z nich jest bardzo pozytywna. Jednak żeby było jasne - my jurorów nie czeszemy, ewentualnie tylko poprawiamy im fryzury. Ja lubię poznawać nowych ludzi, lubię ich obserwować i spędzać z nimi czas. Dla mnie każdy człowiek jest ciekawy, więc może dlatego tak dobrze czuję w tym zawodzie, bo żeby być dobrym fryzjerem, trzeba lubić ludzi. Po tylu latach pracy jestem już jak psycholog (śmiech) - wystarczy, że chwilę z kimś porozmawiam i już wiem, czego dana osoba potrzebuje, jeśli chodzi o wygląd. Lubię przyjrzeć się klientce, w jaki sposób wchodzi, jak jest ubrana - łatwiej jest mi wtedy dobrać do niej fryzurę, niż jeśli posadziłabym ją od razu na fotel i przykryła peleryną.
Czym różnią się od siebie te wszystkie programy? A może nie różnią się wcale?
- Różnią się tempem pracy, ilością uczestników, są nagrywane w różnych studiach. Bardzo lubię studio na Woroniczej. Ładny budynek, warunki są super. Ale to co różni te programy najbardziej to uczestnicy. Każdy z nich jest wyjątkowy i cieszę się, że mogę z nimi pracować.
Pytałam o trudności w programach. A co jest trudne w pani pracy tak ogółem, w pracy fryzjera?
- Nie chcę mówić, że wszystko jest proste i łatwe (śmiech), ale pracuję w zawodzie ponad 30 lat. Salon też prowadzę od wielu lat i przez ten czas miałam dużo wyzwań. Największym jest właśnie prowadzenie salonu, a nie uczestnictwo w programie. Ogółem prowadzenie biznesu jest w Polsce bardzo ciężkie. Koszty są bardzo duże i musimy na wszystko sami zarobić, bo nie mamy żadnych dotacji. Wszystko, co zarabiamy jest z pracy naszych rąk. A klienci? Może dlatego, że prowadzę tyle lat salon, mam bardzo fajnych klientów. Ci, którzy przychodzą do mnie naprawdę od wielu lat, nawet od 20, stają się moimi przyjaciółmi. Kibicują mi, lajkują moje posty, komentują. Naprawdę uważam ich za przyjaciół. Nie mam wrednych klientów. A jeżeli się zdarzy taka klientka, to długo się u nas nie utrzymuje (śmiech).
Największe wyzwanie do tej pory?
- Kiedy zwiększyłam grupę pracowników i myślałam sobie: "Boże, jak ja to wszystko utrzymam?" (śmiech). Moją pracę traktuję jako pasję i naprawdę uwielbiam swój zawód. Przychodzę do salonu z przyjemnością. Nie miałam nigdy dnia, że wstawałam rano i myślałam sobie: "o matko, idę do pracy". Swój zawód i prowadzenie salonu traktuję jako przyjemność.
A skoro już przy klientkach jesteśmy, to co najczęściej białostoczanki noszą na głowach? Czy to się mocno zmieniało na przestrzeni lat?
Pewnie, że się zmieniało! Śmieję się, że przeżyłam już - jeśli chodzi o włosy - całe epoki! Kiedyś były bardzo stabilne fryzury, tapirowane, lakierowane. Były modne trwałe, a jeśli chodzi o koloryzację - królowały wyraźne pasma. Robiło się biały, brązowy, czerwony - na przemian. I to było hitem. W tej chwili koloryzacje są bardzo delikatne, subtelne, żeby nie było długo widać odrostów, a włosy były jakby muśnięte przez słońce. Ale mamy też koloryzacje intensywne, ekstrawaganckie, czyli kolory niebieskie czy różowe. Ich jest jednak stanowczo mniej. Muszę powiedzieć, że białostoczanki bardzo dbają o siebie. Naprawdę! Kiedy jeżdżę do większych miast, to na ulicach widzę różnicę. Klientki regularnie przychodzą, robią odrosty, śledzą to, co jest modne, podpytują o trendy. Kiedyś było więcej strzyżeń na krótkie włosy. W tej chwili panie noszą dłuższe włosy, modne są włosy wycieniowane, strzyżenia warstwowe. Pamiętam też, że kiedyś na Sylwestra pracowałam od 6 rano do 20, a później tylko się przebierałam i biegłam na salę. A dzisiaj jest to normalny dzień pracy, jest bardzo mało czesań, są też koloryzacje. Fryzury nie są już teraz tak stabilne jak kiedyś, nawet te weselne. U panien młodych dominują hollywoodzkie fale, naturalne podpięcia. Nie ma już stabilnych, dużych koków.
Panowie też się pojawiają?
- Tak, mam dwie barberki, więc mamy też strzyżenia męskie, dziewczyny dbają o panów. Panowie często korzystają z zabiegu odsiwiania, czyli przykrycia siwych włosów. Dbamy też o brody.
To też się chyba zmieniło na przestrzeni lat, że panowie zaczęli bardziej dbać o siebie?
- Zdecydowanie. Nie tylko o włosy, ale również o brodę. Nieraz klientka do mnie mówi, że mąż powiedział: "ojej, ile ty wydałaś na fryzjera!". Ale de facto on wydaje więcej. Bo klientka robi odrosty średnio co trzy miesiące, a panowie przychodzą co dwa, trzy tygodnie - więc w rezultacie wydają więcej, ale myślą, że mniej (śmiech).
A wracając jeszcze na chwilę do programów The Voice'a, tam zdarza się też stylizować mężczyzn?
- Tak. Przeważnie są to dłuższe włosy, z dłuższą górą. Trzeba je wymodelować na szczotkę, nałożyć produkt, postawić lub wyeksponować loki - bo loki też są modne u mężczyzn.
Jakie ma pani zawodowe marzenia?
Marzę, żeby w Białymstoku organizować pokazy, imprezy i eventy związane z modą czy urodą. Jeśli zaś chodzi o programy telewizyjne, to marzy mi się czesanie na planie show "Twoja twarz brzmi znajomo". To program, w którym są bardzo duże wyzwania. To nie tylko czesanie, ale też charakteryzacja. Może mi się kiedyś uda dotrzeć również i tam.
Marysia Sawicka, czyli nasz głos w "The Voice of Poland". Już w sobotę białostoczanka powalczy w bitwach!