Proszowianka wygrała historyczne derby
Takiej frekwencji na stadionie w Proszowicach nie było od czasu, gdy drużyna na początku stulecia grała w czołówce ówczesnej III ligi, a jej rywalami były Cracovia, Hutnik, czy Korona Kielce. Pierwsze w historii ligowe derby Proszowianki i Płomienia przyciągnęły na trybuny około 700 osób, z czego kilkaset to kibice zespołu z Kościelca. I na trybunach to oni zdecydowanie wygrali rywalizację, będąc stroną lepiej zorganizowaną i głośną. Tuż po rozpoczęciu meczu dali też efektowny pokaz pirotechniki, jakiego stadion w Proszowicach chyba jeszcze nie widział.
Spotkanie było pełne podtekstów. Stadiony Proszowianki i Płomienia dzieli zaledwie 10 kilometrów. W drużynie gości kilkunastu zawodników ma za sobą dłuższe lub krótsze okresy gry w Proszowiance. W wyjściowej jedenastce było ich aż ośmiu. Trener Płomienia Kamil Mach też niemal całą piłkarską karierę spędził w Proszowiance. W dodatku po dwóch stronach barykady stanęli rodzeni bracia: Szymon i Kacper Kwietniowie oraz Arkadiusz i Patryk Krawcowie.
Zachowanie zawodników w pierwszych minutach gry dobrze pokazało, z jakimi zadaniami wyszli na boisko. Goście mieli szanować piłkę i czekać na błędy rywali. Już w 1. minucie bramkarz Piotr Przybyś szedł po piłkę za linię końcową w takim tempie, jakby był to doliczony czas gry, a jego zespół bronił korzystnego wyniku. Z kolei gospodarze upatrywali szans ataku głównie po prawej stronie, gdzie dalekie podania były kierowane do szybkiego Szymona Migasa. I właśnie taka akcja dała miejscowym prowadzenie. Migas popędził swoją stroną, zagrał na środek do Stanisława Kuzmycha, który stojąc 6-7 metrów przed bramką powinien zdobyć gola, ale Przybyś odbił piłkę po jego strzale. Ta trafiła jednak pod nogi Kamila Kopcia i ten uderzył pod poprzeczkę nie do obrony.
O tego momentu na boisku zaczęły się dziać rzeczy, których przed spotkaniem raczej mało kto się spodziewał. Proszowianka, grając na swoim boisku z beniaminkiem, zamiast iść za ciosem, cofnęła się i zaczęła wyczekiwać na to, co zrobią przeciwnicy. Ci zaś niby mieli inicjatywę, ale grali zbyt nerwowo i niedokładnie, aby poważniej zagrozić bramce Oskara Kota. Jedyną naprawdę groźną sytuację stworzyli w 19 minucie, gdy po rzucie rożnym pozostawiony bez opieki Przemysław Fakowski uderzył z kilku metrów za wysoko. To powinien być remis.
Z kolei trzy minuty wcześniej swoją okazję miała po kontrataku Proszowianka, ale Migas uderzył niecelnie po zagraniu Kuzmycha. Gdyby ktoś powiedział miejscowym kibicom, że to ostatnia sytuacja bramkowa gospodarzy w tym spotkaniu, zapewne nikt by nie uwierzył. Była 16 minuta gry...
O ile po I połowie gospodarzy można było ganić za boiskowy minimalizm i zbyt wczesne oddanie pola rywalom, to w po zmianie stron było jeszcze gorzej. Proszowianie nie tylko nie potrafili przedostać się z piłką pod pole karne przeciwników, ale mieli problemy z wymianą kilku podań. Grający z wielką determinacją goście przerywali wszystkie próby akcji w zarodku, a jedyną odpowiedzią były próby dalekich przerzutów, które zwykle nie dochodziły do adresatów. Płomień z kolei miał coraz większa przewagę, ale jej efektem było tylko posiadanie piłki i liczne stałe fragmenty gry. Goście nie stworzyli jakiejś klarownej sytuacji bramkowej. Strzałów próbowali Jakub Bartosik, czy Patryk Krawiec, ale z reguły były to uderzenia niecelne. Liczne wrzutki w pole karne też kończyły się na bramkarzu lub uważnie grających obrońcach Proszowianki. Najlepszą okazję na wyrównanie mieli przyjezdni w 88 minucie, gdy interweniujący wślizgiem na 16. metrze Sebastian Gorczyca nastrzelił sobie piłkę na rękę. Uderzenie Szymona Kwietnia niemal z linii szesnastki utknęło jednak w murze.
Gospodarze grali już w tym momencie w osłabieniu, gdyż chwilę wcześniej skrajnie nieodpowiedzialnie zachował się Radosław Jarosz. Pozyskany przed sezonem doświadczony zawodnik wszedł na II połowę, aby poprawić grę Proszowianki w środku pola. Tymczasem nie tylko poprawy nie było, ale osłabił zespół, łapiąc najpierw jedną, a potem drugą żółtą kartkę za odkopnięcie piłki po gwizdku. Zresztą nie on jeden się w tym meczu nie popisał pod tym względem, bo tuż po przewie za podobne przewinienie z ławki rezerwowych sędzia usnął z boiska trenera Mariusza Bieniasa.
Ostatecznie mimo bardzo nerwowej końcówki gospodarze zainkasowali trzy punkty, a zwycięzców ponoć się nie sądzi. Beniaminek z Kościelca pozostał bez zdobyczy, ale udowodnił, że w okręgówce nie zamierza pękać przed nikim.
PROSZOWIANKA - PŁOMIEŃ KOŚCIELEC 1:0 (1:0)
1:0 Kopeć 6
Proszowianka: O. Kot - Kura, Dziura, Gorczyca, Wrona - Migas, Wilk (46 Jarosz), Polański (68 Jajkiewicz), Nowak (81 A. Krawiec), Kopeć (81 Lubacha) - Kuzmych (86 K. Kwiecień).
Płomień: Przybyś - Kaczor, Wieczorek, Fakowski, M. Bździuła - Czarny (57 Sikora), S. Kwiecień, Hornik, K. Bździuła, P. Krawiec - Bartosik (61 Antończyk).
Żółte kartki: Polański, Jarosz (2), Wilk (na ławce rezerwowych) - Fakowski
Czerwona kartki: trener Mariusz Bienias (52. za odrzucenie piłki), Jarosz (83. po 2. żółtej)
Sędziował: Michał Merecik z Krakowa
Widzów: 700