Dla Czytelników i z Czytelnikami. 80-letni "Dziennik Bałtycki" był zawsze blisko ludzi
Czytelnik - to słowo od zawsze pisaliśmy wielką literą. Już na starcie dowiadywał się o tym każdy młody reporter, a redakcyjna korekta, czyli specjaliści od języka, ganiła zapominalskich, podkreślając błąd na wydruku strony czerwonym pisakiem. To było jak uwaga w dzienniku, jak źle napisany sprawdzian. Koniecznie do poprawy.
Ci sami ludzie, rozpoczynający swoją dziennikarską przygodę, gorączkowo szukali tematów, które mogłyby się znaleźć w wydaniu - już na starcie próbowali więc oceniać pracę urzędników i "tropić afery". Analizowali policyjne statystyki i komunikaty. Mówili o tym z ożywieniem! Ale szybko się dowiadywali, że tę pracę trzeba zacząć od spotkania z człowiekiem.
I tak każdy, absolutnie każdy, schodził na redakcyjny parter i trafiał do miejsca, z którego zawsze wracał z jakąś historią. Niektóre były skomplikowane, przytłaczały. Inne - dzięki dziennikarskiej pracy - udawało się rozwiązać bardzo szybko. Ten kontakt był jak powiew wiatru w żagle - nic anonimowego, "wydzwonionego", z drugiej ręki. Takie poczucie dawało tylko wysłuchanie prawdziwej opowieści.
Miejsce na parterze. Czym było? To zaledwie dwa niewielkie pokoje i kawałek otwartej przestrzeni. Tam Czytelnicy przychodzili, by rozmawiać. Mieli zaufanie - prosili o pomoc, podpowiedź, niektórzy po prostu potrzebowali chwili uwagi. Tam też mogli się spotykać z naszymi zaprzyjaźnionymi prawnikami, gdy skorzystanie z komercyjnej usługi przerastało ich możliwości. Z rzecznikiem ZUS często rozmawiali o swojej emerytalnej historii. Wiosną przynosili do sprawdzenia wypełnione PIT-y - w tym czasie, specjalnie dla nich, dyżurowali w redakcji specjaliści z urzędu skarbowego. Już w sierpniu dopytywali zaś o coroczny kiermasz podręczników, który organizowaliśmy, dając uczniom możliwość przynoszenia i odbierania używanych książek.
Oddaliśmy naszym Czytelnikom infolinię. Z bezpłatnego połączenia z redakcją korzystali codziennie. Jedni chcieli rozmawiać z autorami, inni krótko komentowali przeczytany właśnie artykuł. Ich opinie drukowaliśmy na bieżąco, przygotowując też specjalne kolumny z listami. Podczas wielkiej powodzi w 2001 roku kontaktowaliśmy ze sobą poszkodowanych i niosących pomoc.
Nie zapomnę długich kolejek, jakie ustawiały się przed spotkaniem ze Zbigniewem Jujką, gdy podpisywał książeczki ze swoimi komentującymi rzeczywistość rysunkami. I emocji, jakie towarzyszyły rozmowom z redaktorem Tadeuszem Skutnikiem, który w "Rejsach" napisał cykl reportaży o prof. Rudolfie Spannerze. Wtedy nikt nie liczył czasu.
Ale dziś świat jest inny - na pewno bardziej rozpędzony. Technologie przebudowały naszą rzeczywistość, na pewno w relacjach jest więcej anonimowości. I choć zupełnie inaczej kontaktujemy się z naszymi Czytelnikami i Internautami, to wciąż jesteśmy dla Was.