Dysktretny melancholiczny urok altówki. Portert Jolanty Duszeńsko-Lachowicz - kobiety, matki i muzyka Filharmonii Zielonogórskiej
Jak zaczęła się Pani przygoda z altówką?
Bardzo spontanicznie. Jako uczennica klasy skrzypiec Anny Tułasiewicz w średniej Państwowej Szkole Muzycznej w Zielonej Górze, zostałam przez nią poproszona aby grać w kwartecie. Wtedy do jej klasy uczęszczały trzy skrzypaczki i któraś z nich w zamyśle nauczycielki, miała zostać altowiolistką. Do kwartetu potrzeba dwojga skrzypiec, wiolonczeli i właśnie altówki. O ile, te inne instrumenty miałyśmy, to altówki niestety wtedy nie. Ja się pierwotnie na zmianę instrumentu nie zgodziłam, więc padło na inną koleżankę, która wyraziła zgodę. Szybko się jednak okazało, że na ten nowy instrument ma za krótkie palce. Druga z nas skrzypaczek też się zgodziła, ale miała ogromny problem z czytaniem klucza altówkowego. Wtedy wyszło, że jednak ja muszę wziąć to na siebie. Jak Pan widzi, nie była to miłość od pierwszego wejrzenia, ale teraz cieszę się, że los mną tak ostatecznie pokierował. Ponoć nie ma przypadku, choć czasami pewne rzeczy dłużej trwają.
Wspomniała Pani o kluczu altowym. Co to takiego? Dlaczego sprawia tyle trudności innym muzykom?
Klucz do zapisywania nut na altówkę jest specyficzny i jedyny w swoim rodzaju. W odróżnieniu od najbardziej popularnych wiolinowego „g1” oraz basowego „f”, ten na altówkę nie dość, że ma inny kształt niż te wcześniej wspomniane to jeszcze wskazuje na nutę „c1”. Zdradzę tylko, że niektóre wysokie nuty altówki zapisuje się też w kluczu wiolinowym. Altowioliści czują się przez to nieco wyjątkowi bo posiadają swoistą „wiedzę tajemną”. Z klucza typu c1, korzystają czasami jeszcze wiolonczeliści, fagociści i puzoniści, choć oni używają innej jego odmiany tzw. tenorowej. Jesteśmy nazywani instrumentami środka, bo siedzimy dokładnie pośrodku kwintetu smyczkowego i choć nie zawsze nas słychać pełnimy bardzo ważną rolę w zespołach. Pięknie na altówki pisał Mozart, dając nam często takie ważne, zwrotne momenty w jego utworach. Słychać, to na przykład w słynnej serenadzie G-dur „Eine kleine Nachtmusik”.
Poruszyła Pani ciekawy wątek. Jaki jest repertuar na altówkę ?
Kontynuując temat Mozarta (epoka klasycyzmu), wspomnę przede wszystkim o jego „Symfonii koncertującej Es-dur KV 364”. Rolę instrumentów solowych odgrywają w niej skrzypce i altówka. Proszę sobie wyobrazić, że to jeden z utworów obowiązkowych w drugim etapie Międzynarodowego Konkursu Skrzypcowego im. Henryka Wieniawskiego w Poznaniu. To swoisty ukłon w stronę naszego instrumentu. W dawnych czasach, altówka była niestety traktowana wyłączne jako wypełnienie harmoniczne przez co repertuar jest bardzo ubogi. Były oczywiście wyjątki. Antonio Vivaldi, w epoce baroku, w cyklu „Cztery pory roku”, obsadził altówkę w roli dostrzegalnej i słyszalnej lecz to Georg Philipp Telemann napisał pierwszy w historii literatury altowiolowej „Koncert na altówkę G-dur”. Nie mogę tu nie wspomnieć kompozytora wszech czasów - Jana Sebastiana Bacha, który choć nic nie napisał na altówkę solo, to jego „Suity wiolonczelowe” przetranskrybowane do klucza altówkowego należą do żelaznego repertuaru każdego altowiolisty. Ponadto gramy też 3 sonaty w oryginale napisane na violę da gamba. Kolejnym kompozytorem, tym razem epoki romantyzmu, był Johannes Brahms, który dostosował (transkrybował) sonaty na klarnet właśnie na altówkę. Oba te instrumenty mają zbliżoną do siebie skalę dźwiękową. Uwielbiam grać Brahmsa, który wydobył z altówki jej najpiękniejsze walory. Ogólnie mówiąc, to właśnie w epoce romantyzmu w muzyce (od 1827 do ok. 1910 roku), której prekursorem był Ludwig van Beethoven, był czasem rozkwitu dla mojego instrumentu na scenach koncertowych świata i czasu by nie starczyło na wymienianie kompozytorów i ich dzieł. Wspomnę jeszcze tylko Czecha - Antonina Dworzaka (był altowiolistą w orkiestrze), który altówkom pisał bardzo ładne partie, choć na instrument solo niczego nie stworzył. Podobnie było z Brytyjczykiem - Edwardem Elgarem. Z repertuaru nowoczesnego, elementarzem współczesnego altowiolisty są koncerty Beli Bartoka i Williama Waltona oraz z polskich kompozytorów Grażyny Bacewicz i Krzysztofa Pendereckiego.
Powiedzmy, tak dla laika, czym się różni altówka od skrzypiec?
Przede wszystkim jest instrumentem od skrzypiec większym. Skrzypce zwykle mają długość 36 cm, zaś altówka już zwykle 39, a nawet do 46 cm. Ważne są też wzrost grającego oraz długość i siła nacisku palców. Struny altówkowe są grubsze i wymagają większego nacisku, niż te w skrzypcach. Altówka nie ma najwyższej struny skrzypcowej (e2), ale za to posiada jedną, której skrzypce nie mają. Mowa o dolnej strunie c. Oba instrumenty mają cztery struny czyli altówka jest jakby przedłużeniem skali skrzypiec w dół. Altówka ma tez te same struny co wiolonczela, ale o oktawę wyżej. Co więcej, według praw fizyki, a zwłaszcza akustyki, swoją długością struny altówki są nieproporcjonalne do wielkości pudła rezonansowego, dlatego też ich brzmienie nie jest tak pełne i powiedziałabym – soczyste, jak skrzypiec czy wiolonczeli. Dlatego brzmimy nieco sucho, cicho i czasami z takim lekkim poszumem, ale taki nasz urok.
Wiem, że w branży muzycznej funkcjonują kawały o altowiolistach. Opowie nam Pani kilka?
Tak się jakoś przyjęło, że lubi się o nas żartować, a je te kawały o altowiolistach bardzo lubię. Prawdopodobnie w Polsce, osobą, która lubowała się w tworzeniu i propagowaniu takich kawałów była nieżyjąca już profesor i skrzypaczka Jadwiga Kaliszewska. Kiedyś bywało tak, że na altówkach grali gorzej zapowiadający się skrzypkowie, choć uważam to za mocno krzywdzący osąd. No dobrze, ale oto garść obiecanych kawałów. „Jaka jest różnica pomiędzy altówką a cebulą? Nikt nie płacze, kiedy kroi altówkę”, „Po czym można poznać, że altowiolista fałszuje? Smyczek jest w ruchu”, „Kiedy altówka wydaje najładniejszy dźwięk? Kiedy trzaska, paląc się w kominku...”, „Jak zabezpieczyć skrzypce przed kradzieżą? Należy je schować do futerału po altówce”, „Dlaczego palce altowiolisty przypominają piorun? Podobnie jak piorun nie trafiają dwukrotnie w to samo miejsce”, „Dlaczego solo altówki kojarzy się z eksplozją bomby? Gdy je usłyszysz jest zbyt późno na ucieczkę” czy mój ulubiony „Dlaczego nawet papier toaletowy jest lepszy od altowiolisty? Bo się rozwija”. Najważniejsze, że my altowioliści mamy dystans do siebie i też się z tego śmiejemy.
No dobrze wiedząc, że altowiolistów nie traktuje się za poważnie, dlaczego wybrała Pani taką a nie inna drogę zawodową, jak ona wyglądała?
W pewnym momencie zaprzestałam grania na skrzypcach w średniej szkole muzycznej, a na altówce grałam tylko w Polsko-Niemieckiej Orkiestrze Młodzieżowej. Tam koleżanka namówiła mnie do powrotu do szkoły, ale właśnie już na altówkę. Na etapie nauki w średniej szkole muzycznej pod okiem Wasyla Wierbickiego a potem Jerzego Wietrenko, wcale nie miałam w planach pójścia na studia instrumentalne. Zdałam na wychowanie muzyczne w ówczesnej Wyższej Szkole Pedagogicznej w Zielonej Górze, które także ukończyłam. W międzyczasie, kiedy bardzo dobrze mi poszło na dyplomie w szkole średniej, zdałam również na studia altówkowe w Akademii Muzycznej w Krakowie. Wtedy to grałam w orkiestrze studenckiej, w której przez 3 lata byłam koncertmistrzem mojej grupy. Raz w roku dyrygował nami także maestro Krzysztof Penderecki, który realizował różne swoje projekty. Pewnego razu zabrał nas na koncert do Lucerny w Szwajcarii. Tam połączone siły miejscowej akademii muzycznej i naszego zespołu wykonywały jego „Credo”. Tak przy okazji tylko dodam, że do jego wykonania potrzeba pięciu głosów solowych, chóru mieszanego, chóru chłopięcego, orkiestry i dodatkowego zespołu instrumentów dętych umieszczonego poza estradą. Coś monumentalnego! Podczas tego projektu grałam przy jednym pulpicie ze studentką z Japonii, która namawiała mnie do zdawania na studia podyplomowe na miejscowym konserwatorium, właśnie w Lucernie. Pod koniec czwartego roku studiów krakowskich zdałam egzamin do orkiestry Filharmonii Zielonogórskiej, w której pracowałam jeden rok i jednocześnie przygotowywałam się do dyplomu. Po pierwszym recitalu dyplomowym wzięłam urlop dziekański, bo w głowie mi świtało, że mogę jeszcze coś więcej, czyli kolejne studia. Zdałam egzamin do Konservatorium Luzern i tam pod okiem znakomitych profesorów, a raczej profesorek (Karen Opgenorth i Judith Horvath) miałam szanse doskonalić swoje umiejętności. W międzyczasie zagrałam swój drugi recital, obroniłam dyplom przez co stałam się absolwentką Akademii Muzycznej w Krakowie. Po trzech latach pobytu w Szwajcarii, także ukończyłam tamtejsze studia i wróciłam do Zielonej Góry, z nowymi i jeszcze lepszymi umiejętnościami, aby dzielić się tym wszystkim w naszej Filharmonii Zielonogórskiej po dziś dzień. Z perspektywy czasu, osobiście bardzo polecam uczestnictwo we wszelkiego rodzaju kursach mistrzowskich i studiach podyplomowych w Polsce oraz za granicą, gdzie są naprawdę utalentowani pedagodzy i muzycy z górnej półki. Ja miałam lekcje z wieloma mistrzami tego instrumentu np. japońską solistką Nobuko Imai czy koncertmistrzem Filharmoników Berlińskich, grającym przez 30 lat pod batutą Herberta von Karajana - Wolframem Christ i wieloma innymi.
Słyszałem, że także Pani dzieci muzykują…
To prawda, najstarsza córka ukończyła naszą zielonogórską szkołę muzyczną w klasie skrzypiec, najmłodsza gra na perkusji w ogólnokształcącej szkole muzycznej zaś ta średnia, uczy się w tej samej szkole na saksofonie, he, he , a jakże altowym. Grywa w kilku orkiestrach oraz w licznych zespołach kameralnych, gościnnie też już z naszą filharmonią także na odmianie sopranowej saksofonu. Z tego co wiem, ona też chce się zawodowo związać z muzyką, co mnie oczywiście bardzo cieszy.
Jakie dałaby Pani rady młodym adeptom altówki?
To bardzo specyficzny instrument. Proszę sobie wyobrazić, że jeszcze do niedawna nie uczono na nim gry w podstawowych szkołach muzycznych, choćby z uwagi na wymiary instrumentu. Teraz są już altówki dla małych rąk, do nauki od początku. Kiedyś funkcjonowało takie przekonanie, że najpierw należy nauczyć się grać na skrzypcach, a dopiero potem na altówce. Ja postanowiłam to zmienić. Przez rok uczyłam grać w szkole muzycznej w Zielonej Górze i pamiętam, że namówiłam ówczesną, nieżyjąca już niestety, dyrektor tej placówki – Annę Schmidt, do zakupu takich właśnie małych – 36 centymetrowych - altówek. Przyszły prosto z Czech i wtedy uczyłam gry nawet mniejsze dzieci. Byłam zatem prekursorką stworzenia klasy altówki od zera, dla dzieci i młodzieży. Dam jednak taką radę potencjalnym kandydatom. Muzyk grający na altówce musi mieć w sobie taką duszę melancholika, oddającą charakter i zakres barwowy tego instrumentu, zwłaszcza tych niższych dźwięków. Sporo z dźwięków potrafi mocno chwycić za serce i koreluje z duszą człowieka. Przydają się też długie palce, zwłaszcza ten piąty. Młodym, radzę aby „nigdy nie mówili nigdy”, nie wolno się poddawać, nawet jeśli teraz nie wychodzi to jutro będzie nowy dzień. Trzeba być wytrwałym i konsekwentnym w ćwiczeniu. Nie wolno, będąc muzykiem iść na łatwiznę i popadać w rutynę. Nasz zawód muzyka, ma wiele wspólnego ze sportem. Gra i sport mają bardzo wymierne efekty. Biegacz tylko raz ma szansę np. w sprincie, a muzyk podczas koncertu. Liczy się tu i teraz, nie jest ważne, że pięć minut później osiągnięty czas w biegu czy wykonanie danego koncertu byłyby lepsze. Nie ma drugiej szansy. Musimy dać z siebie wszystko od razu, jak właśnie sportowcy.
Czy są jakieś obszary pozamuzyczne, którymi się Pani pasjonuje?
Uwielbiam układać puzzle, takie z duża ilością elementów. Kiedy córki były małe, poświęcałam sporo czasu na zabawę z nimi. Jedną z takich form były właśnie puzzle i tak się wciągnęłam, że do dzisiaj mi ta pasja została. Lubię tez haft krzyżykowy ale zaskoczę Pana, nie haftuję altówek, ale raczej obrazy, dla relaksu. Systematycznie jeżdżę w góry i spaceruję, bez muzyki. Chciałabym też bardzo odwiedzić Narodowe Forum Muzyki we Wrocławiu oraz nową salę Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia w Katowicach, a zwłaszcza znajdujące się tam organy. Jak Pan widzi, jeszcze wiele nowych wyzwań przede mną i miejsc do zobaczenia, a może także i zagrania.