Jarmark Koński w Muzeum Wsi Lubelskiej, czyli wehikuł czasu
Cel imprezy był jeden: podróż w czasie do lat 20. i 30. XX w., gdy koń był nie tylko zwierzęciem-środkiem transportu, ale i zwierzęciem-najcenniejszym pomocnikiem w codziennej pracy.
Fani i fanki skansenowych wydarzeń doskonale wiedzą, że jarmark koński nie odbywał się pierwszy raz. Ale wiedzą, że zaszła zmiana, bo ostatnio odbywał się w sektorze Roztocze. Co starsi mogą pamiętać, że jeszcze wcześniej jego miejsce było nieopodal stajni, ale to właśnie sektor Miasteczka – tak jak dziś – był pierwotnym terenem widowiska.
– Przecież autentyczne targi końskie miały miejsce właśnie w miastach i miasteczkach – argumentował dyrektor skansenu Bartłomiej Bałaban.
Na jarmarku pojawiły się postaci rodem z dawnych opowieści: gospodarz terenu z dumnie uniesioną głową, surowa komisja targowa z weterynarzem gotowym ocenić każde zwierzę, eleganckie dziedziczki z okolicznych majątków. Nie zabrakło także pomniejszych ról, które również miały oddawać klimat dawnych lat, takich jak Żyd, który ukradkiem raczył handlujących gorzałką z butelki skrywanej w kieszeni chałatu i krążącym gdzieś młynarzu z pomocnikiem – czujnie wypatrujących konia o sile tura.
Podczas wydarzenia odbyło się prawdziwe targowania się o konie – z przekomarzaniem, narzekaniem na wady i podkreślaniem zalet rumaka. Widzowie i widzki mogli na własne oczy przekonać się, czym była "licytacja na dyszlu", a także zobaczą pokaz sprawności i siły koni, czyli tradycyjną próbę uciągu, która zadecyduje, czy koń nadaje się do ciężkiej roboty.
Całą imprezę ubarwił skoczny akompaniament muzyki ludowej w wykonaniu kapeli Swojacy z Lublina.