Katowice: Za 3 lata miasto powinno mieć 600 tys. mieszkańców
W tym artykule:
Katowice mają 300 tysięcy mieszkańców. Obszar skromny, ze dwa razy mniejszy niż Kraków czy Szczecin. W obu parametrach poza pierwszą dziesiątką w Polsce. Katowice są i zawsze będą wskaźnikiem rozwoju całego województwa i Metropolii. I choć dziś w GZM-owskiej układance wspólnie tworzymy z Katowicami największe lub drugie największe miasto w Polsce (mieszkając w Bytomiu, pracując w Gliwicach, robiąc zakupy w Katowicach, studiując w Zabrzu - konfiguracja dowolna), na poziomie decyzji na górze niewiele z tego wynika.
Jedno miasto się nie wydarzy, za mało odwagi
Nie wiem, czy jedno miasto na pewno działałoby dobrze, choć prawie 2-milionowa populacja na najsilniej uprzemysłowionym, zurbanizowanym, skomunikowanym obszarze w środku całkiem obiecująco rozwijającego się państwa brzmi jak przepis na sukces. Ok, przypuszczam. Nie wiem, czy to by działało, za to wiem, że to co mamy dziś nie działa na pewno.
Szkoda czasu, by po raz setny wskazywać palcem, dlaczego potencjały miast i miasteczek się nie łączą, dlaczego prezydenci uznają, że każdy musi kupić sobie to samo, co sąsiad, dlaczego pod tą fasadą współpracy, każdy tak naprawdę ze sobą konkuruje. Taki mamy polityczny porządek, taką odpowiedzialność demokratyczną przed mieszkańcami, którzy wybrali i tak dalej.
Powiedzmy sobie szczerze: również z tych powodów jedno miasto lub inny, pośredni ustrój, na wzór - załóżmy - Warszawy, po prostu się nie wydarzy. Katowice nie przekonają nawet połowy GZM (a w tym przekonywaniu czasem i same sobie nie pomagały), nawet jeśli przekonana połowa po cichu pomysł popiera. Są sceptycy, są jawnie przeciwni tej idei... Zbyt dużo interesów i własnych kalkulacji, zbyt mało odwagi. Dajmy spokój.
Jest inny sposób.
Jeśli stadion i rynek w Chorzowie to cena, warto ją zapłacić
Wczoraj w DZ bardzo ciekawy tekst na ten temat napisał red. Marcin Śliwa. Chorzowianin. O tym, że ta historia powinna rozpocząć się na nowo gdzieś pomiędzy Tauzenem i Klimzowcem, Dębem i Parkiem Śląskim, Wielkimi Hajdukami a Obrokami. Ta absurdalna granica, najbardziej absurdalna granica między miastami w Polsce po prostu powinna zniknąć. Jedziecie tramwajem przez Katowice, a na przystanku wysiadacie w Chorzowie. Albo ta odwieczna awantura o zabudowę terenów po OPT, katowickie weto wobec skomunikowania ewentualnego osiedla, przy deweloperce rosnącej po drugiej stronie ulicy, która już jest Katowicami... Gdyby te problemy nie istniały, dziwilibyście się, że ktoś miał tyle wyobraźni, by je wymyślić. Katowice i Chorzów jednym miastem. A to sobie wyobrażacie?
"Swoje marzenia Chorzów spełni tylko w Katowicach" - napisał (parafrazując) Marcin Śliwa. Sam o tym pisałem niedługo po zamknięciu estakady. Że to niepowtarzalna szansa - dla Katowic. Tylko trzeba to dobrze rozegrać, uruchomić dyplomację, naprawić relacje, rozmawiać. Nie chodzi o to, że źle życzę Chorzowowi. Przeciwnie: życzę jak najlepiej i dla tego miasta i jego mieszkańców to najlepszy scenariusz. Najlepszy wśród tych możliwych, z których większość jest zła lub bardzo zła.
Prezydent Chorzowa chce budować stadion Ruchu. Na który Ruch zasługuje (nie przypominajcie, ile mamy stadionów w Metropolii) i na który miasta Chorzów nie stać i stać nie będzie, chyba, że gdzieś na Pniokach odkryją jutro pokłady ropy, złota i metali ziem rzadkich. Pół miliarda złotych. Chorzów ma jakoś niespełna miliard budżetu, napiętego jak sami wiecie co. Wyburzenie estakady i urządzenie Rynku na nowo - ile to będzie? Kolejne 500 milionów? To już miliard. Chorzów nie ma tych pieniędzy, mają i są w stanie zdobyć je Katowice. Czy Chorzów powinien za miliard poświęcać swoją suwerenność? A jakie ma opcje? Bo zawsze można bohatersko wyginąć.
Niech Katowice dorzucą jeszcze obwodnicę? Może, z czasem to byłaby konieczność (dla miasta w innej skali!) i tu kluczowe pytanie. Kto miałby większe szanse na poskładanie kolejnych paru miliardów na taką inwestycję: niespełna 100-tysięczny Chorzów, czy 400-tysięczna już wtedy stolica województwa?
Katowice o powierzchni 300 km2, z 600 tys. mieszkańców
Co najważniejsze, "Chorzowice" mogłyby być kickstartem procesu wokół Katowic, który wydawał się oczywisty długo zanim w Chorzowie zaczęła sypać się estakada. Przypadek jeszcze jaskrawszy: Mysłowice. Jeszcze bardziej zapomniane, jeszcze bardziej zaniedbane, z jeszcze gorszymi perspektywami. Tak samo jak Chorzów i inne nasze śląskie "wice" - tym mocniej zagrożone wyginięciem. Nie ma dla Mysłowic alternatywy innej niż unia z Katowicami. Siemianowice, Świętochłowice... Z kolejnych oczywistych kroków. Tak dostajemy miasto o powierzchni ok. 300 km2, czyli zbliżonej np. do dzisiejszego Krakowa. I ludnościowo: prawie 600 tys. mieszkańców. Piąte miejsce, za Łodzią, przed Poznaniem. I nie mówcie, że Mysłowice mają 665 lat, a Katowice 160. Gdyby za to była premia, stolicą województwa byłby Racibórz.
Na akcję "Cho do Kato" mamy jakieś 3 lata. Wtedy kończy się kadencja samorządu, a przy tym kariery większości prezydentów w GZM (dwukadencyjność). Obawiam się, że ich następcy będą bardziej zainteresowani perspektywą "porządzenia" niż oddawania władzy. Fakt, Szymon Michałek (teoretycznie) będzie miał jeszcze jedną kadencję. Ale przecież w kolejnych wyborach może zostać prezydentem... Katowic.
Wielkie miasto w Metropolii jest nieuchronne. "Cho do Kato" to krok pierwszy. Na końcu tej drogi jest jeden ośrodek metropolitalny. Nie chcę już słuchać, jak świetnie układa się współpraca między miastami, bo ile można słuchać bajek.