Kościan: Odwiedziliśmy Ośrodek Rehabilitacji Dzikich Zwierząt
Wszystko zaczęło się blisko pięć lat temu. Paulina Cudna wraz z bratem założyli fundację, która zaczęła pomagać dzikim zwierzętom w babcinym ogródku.
– Razem z Mikołajem od maluszka interesowaliśmy z dzikimi zwierzętami. W końcu wpadliśmy na szalony pomysł, że spróbujemy im pomóc. Za własne pieniądze stawialiśmy pierwszą wolierę, kupowaliśmy inkubatory – mówi Paulina Cudna, prezes Fundacji Ośrodek Rehabilitacji Dzikich Zwierząt (ORDZ) w Kościanie.
Szybko okazało się, że babciny ogródek jest za mały na ośrodek. Rodzeństwo wzięło kredyt i kupiło dom z działką w Spytkówkach pod Kościanem. Wokół posiadłości postawiono specjalne woliery, dodatkowo przystosowując budynki. W końcu liczba potrzebujących zwierząt nie malała, a rosła. Do ośrodka prowadzonego przez Cudnych dziennie przyjeżdża 20 dzikich zwierząt w potrzebie. Zdarzają się jednak dni, gdy ta liczba jest dwukrotnie większa.
– Śpimy tu, bo pacjenci mogą potrzebować nas nawet o drugiej w nocy – opowiada Cudna. – To praca 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu. Schodzę na dół w środku nocy, karmię i idę spać dalej.
Od potrąceń po masakrę kosiarką
Łącznie w Ośrodku Rehabilitacji dla Zwierząt w Kościanie przebywa obecnie 300 zwierząt. Każde z nich cierpi na inną chorobę i potrzebuje innego wsparcia. Opiekują się nimi cztery osoby. Najtrudniejszy przypadek? – Co drugi przypadek jest tym najtrudniejszym – odpowiada weterynarz Anna. – Raz jest to wychudzenie, niedokarmienie, a czasem połamane cztery kończyny, flaki na wierzchu. Takim zwierzęciem też musi się ktoś zająć.
Zwierzęce dramaty jeżą włos na głowie.
- Bocian postrzelony w nogę, który dodatkowo poparzył się na liniach wysokiego napięcia. Rana zwierzęcia nie goiła się, co zmusiło weterynarzy do „otwarcia” kończyny. W ciele znaleziono śrut.
- Młoda sarna – Ursus. Imię nieprzypadkowe, ponieważ zwierzę przejechał na polu ciągnik marki Ursus. Łania miała złamane przednią oraz tylną nogę.
Zresztą przejechanie sarny przez sprzęt rolniczy zdarza się często. Ma to związek z tym, że tuż po porodzie matka zostawia młode i wraca wyłącznie po to, by je nakarmić. Potomstwo bez ruchu czeka w grupie aż do powrotu karmicielki. Stąd na polach młode sarny bez nóg, głów, czasem rozszarpane. – Ursus miał szczęście – mówi Paulina Cudna.
- Myszołów nazywany jest „żywym trupem”. Powód? Nie wiadomo, czemu żyje. Nie ma ani czerwonych, ani białych krwinek. Paulina podejrzewa, że ptaka zaatakowała bardzo przewlekła infekcja, która doprowadziła do powolnej supresji szpiku. Dlatego ptak dał radę przystosować się do choroby. W końcu padł na ziemię i ktoś go znalazł. Ale żyje nadal. – To terminator – rzuca Paulina. – Nie do zabicia.
Najczęściej pacjenci trafiają na niej po atakach kotów, kolizjach z szybami i samochodami. Na leczeniu zawsze najwięcej jest poznańskich gołębi.
Jak wygląda cały proces leczenie zwierzęcia od przyjazdu do wypuszczenia na wolność?
– To wszystko zależy od gatunku i choroby pacjenta. Na początku zakładamy kartę leczenia, piszemy, co mu jest – to co widzimy na dzień dobry – jakie leki podaliśmy oraz jaki jest plan leczenia. Później obserwujemy, co dzieje się dalej: czy jest biegunka, czy są wymioty, czy zwierzę słabnie. Na tej podstawie podejmujemy kolejne kroki. Na dwór oraz do wolier trafiają osobniki w miarę samodzielne, by mogły przygotować się do ponownego życia w naturze.
Ludzie proszą, błagają, a my się zajeżdżamy
Takich ośrodków, jak ten w Kościanie, brakuje, ponieważ są niedofinansowane. Brak im systemowego wsparcia.
Sytuacja miała zmienić się po podpisaniu przez ORDZ umowy z miastem Poznań na opiekę nad poznańskimi dzikimi zwierzętami. Do oś-rodka trafiły setki tysięcy złotych, jednak pojawił się inny problem. Do Pauliny i spółki przywożone są dzikie zwierzęta z gmin, które nie płacą za pomoc. Opłaty za miesięczne funkcjonowanie ORDZ niezmiennie pozostają ogrom-ne. W samym czerwcu na owady, gryzonie i mięso ośrodek wydał ponad 21 tysięcy złotych, nie mówiąc o innych opłatach.
– Około połowa zwierząt to podrzutki z innych miejscowości, a pula pieniędzy pozostaje taka sama. Robiąc ostatnio zamówienie, uszczknęłam pieniądze z puli, którą powinnam przeznaczyć dopiero na wrzesień/październik. Nie wiem, ile lat tak pociągniemy. Dziś mamy siły i chęci, ale być może będziemy musieli przestać przyjmować zwierzęta z gmin, które nie płacą za leczenie – opowiada prezes ORDZ w Kościanie. – Rokietnica, Swarzędz, Suchy Las. Ludzie z tych miejscowości dzwonią do nas, prosząc o pomoc, bo nie dostają jej u siebie. Przyjmujemy te zwierzęta na własny koszt. Takich ośrodków powinno być z 10 na województwo, a jesteśmy tak naprawdę osamotnieni. Zajeżdżamy się tu. Ludzie dzwonią, proszą, błagają – mówi Paulina.
– Po podpisaniu umowy z ośrodkiem w Kościanie, jako miasto, zaapelowaliśmy dogmin ościennych o zapewnienie systemu pomocy dzikim zwierzętom adekwatnie do lokalnych potrzeb – przekazuje Agata Chęcińska, kierowniczka Oddziału Usług Komunalnych Wydziału Gospodarki Komunalnej UMP. – Sygnalizowaliśmy równocześnie, że sytuacja, kiedy zwierzęta z terenu Poznania mają zapewnioną przez miasto stałą opiekę weterynaryjną, a te z terenu gmin ościennych już jej nie mają, będzie skutkować próbami nadużywania poznańskich procedur, a co za tym idzie przeciążać finansowo stworzony system.
W sprawie skontaktowaliśmy się z gminą Rokietnica.
– Mamy zapewnioną całodo-bową opiekę weterynaryjną. Podpisaliśmy umowę z lecznicą dla zwierząt. Nie widzę żadnego problemu, żeby weterynarz podjechał i zaopiekował się potrąconym zwierzęciem – mówi nam Katarzyna Lokke, kierownik Referatu Ochrony Środowiska w Urzędzie Gminy Rokietnica.
Ale z perspektywy Spytówek wygląda to inaczej.
– To, że oni powiedzą, że mamy pomoc systemową i podpisaną umowę z lekarzem weterynarii, niczego nie zmienia, bo to nie o to chodzi. Co lekarz weterynarii ma zrobić z dzikimi zwierzętami, które do niego trafiają, np. z bocianem, z sarną itd.? Zawsze powtarzam, że dzikie zwierzęta powinny trafiać do ośrodków rehabilitacji dzikich zwierząt, bo to nie jest pies ani kot – twierdzi Cudna.
Luka w przepisach
Kierownik z Rokietnicy zapewnia jednak, że sytuacja wygląda inaczej.
– W tym roku dostaliśmy pieniądze na pomoc dzikim zwierzętom. Zależy nam na wykorzystaniu całego budżetu, żeby tych pieniędzy nam nie zabrano w przyszłym roku – wyjaśnia Katarzyna Lokke.
- Zgodnie z prawem samorząd w przypadku konieczności udzielenia pomocy rannemu dzikiemu zwierzęciu może podjąć działania m.in. przez zawarcie umowy z np. ośrodkiem rehabilitacji, jednak nie jest do tego zobowiązany. W skrócie gmina może, ale nie musi sfinansować pomocy. – To jest trochę taka luka w przepisach – tłumaczy Lokke. Może należy zmienić przepisy o samorządzie gminnym? Na pewno brakuje ośrodków rehabilitacji dzikich zwierząt. One powinny być dofinansowane z budżetu państwa, by mogły liczyć na inne wsparcie niż tylko umo-wy z gminami czy pomoc sponsorów.
Kierownik referatu przyznaje się także do błędu gminy.
– Ostatnio mieliśmy sytuację, po której przepraszaliśmy miasto Poznań. Pracownik naszego urzędu był niedoinformowany. Rozmowa z osobą, która znalazła dzikie zwierzę w potrzebie, nie została przełączona do odpowiedniej osoby. Ostatecznie przekazano, żeby pojechać i zawieść zwierzę właśnie do Poznania. To był jeden przypadek, za który przeprosiliśmy. Chodziło o pisklę, które wypadło z gniazda – mówi Lokke.
Mimo nieporozumień wśród osób dbających o dobrostan zwierząt najważniejszy cel pozostaje niezmienny – pomoc.
– Robimy to po to, by te wszystkie zwierzęta, które uległy chorobom, urazom, zwrócić naturze i żeby wspierały one populację rozrodczą. Tego niektóre ośrodki nie rozumieją. Nie jesteśmy azylem; jeśli zwierzę nie nadaje się na powrót do przyrody, to poddajemy je eutanazji. Trzymanie go nawet w najlepszych klatkach to nie dobrostan. Bycie w klatce to dla nich najgorsza rzecz – kończy Paulina Cudna.