Kotlina Jeleniogórska: Szkoła życia. Emocje i... odciski które trzymają tygodniami

145 kilometrów szlaków turystycznych, leśnych ścieżek i bezdroży wokół Kotliny Jeleniogórskiej. Czy taką trasę da się przejść "na raz"? Ponad 20 lat temu odpowiedź na to pytanie wcale nie była taka oczywista. Zastanawiali się nad tym ratownicy Górskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego, podczas jednego z wiosennych dyżurów na Kopie pod Śnieżką. Był 2004 rok. Daniel Ważyński nagle zagadnął do pozostałych: - Ciekawe ile czasu zajęłoby przejście tych wszystkich pasm dookoła Kotliny Jeleniogórskiej?
XXII Przejście Dookoła Kotliny Jeleniogórskiej. Zdjęcia z trasy 19-21 września 2025Około 900 osób zmierzyło się od 19 do 21 września z dystansem 145 i ponad 70 kilometrów na trasie wokół Kotliny Jeleniogórskiej.
Źródło zdjęć: © Polska Press Grupa | Jerzy Wójcik / Polska Press
M. Perzanowski, J. Wójcik
  • XXII Przejście Dookoła Kotliny Jeleniogórskiej. Zdjęcia z trasy 19-21 września 2025
  • XXII Przejście Dookoła Kotliny Jeleniogórskiej. Zdjęcia z trasy 19-21 września 2025
  • XXII Przejście Dookoła Kotliny Jeleniogórskiej. Zdjęcia z trasy 19-21 września 2025
  • XXII Przejście Dookoła Kotliny Jeleniogórskiej. Zdjęcia z trasy 19-21 września 2025
  • XXII Przejście Dookoła Kotliny Jeleniogórskiej. Zdjęcia z trasy 19-21 września 2025
[1/5] Około 900 osób zmierzyło się od 19 do 21 września z dystansem 145 i ponad 70 kilometrów na trasie wokół Kotliny Jeleniogórskiej. Źródło zdjęć: Polska Press Grupa | Jerzy Wójcik / Polska Press

"Ciekawe, ile czasu zajęłoby przejście tych wszystkich pasm". O wędrówce, której finału już nie doczekali

Takim górskim zapaleńcom, jak ratownicy GOPR, nie trzeba było dwa razy powtarzać tego pytania. Od razu zrodził się pomysł, że wyruszą tego samego roku w październiku, w weekend podczas, którego zmieniamy czas na zimowy. W ten sposób zyskiwali całą godzinę, ale jeszcze nie zdawali sobie sprawy na jak trudne warunki pogodowe się piszą. Trójka śmiałków wystartowała ze Szklarskiej Poręby i przeszła na własnych nogach około 90 km, z ciężkimi plecakami i całym ekwipunkiem na plecach.

Przy padającym deszczu, idąc podczas bardzo zimnej nocy, pokonali Karkonosze, Rudawy Janowickie i fragment Gór Kaczawskich. Musieli wycofać się w Jeżowie Sudeckim. Nawet tak twardzi faceci, jak ratownicy GOPR-u, nie byli już w stanie iść dalej. Ale wyciągnęli wnioski i zaplanowali co zmienią w kolejnej próbie w 2005 roku, bo oczywiście nie mieli wątpliwości, że próbować trzeba.

Karkonosze. Okolice Kotła Małego Stawu. To tutaj miała miejsce tragiczna lawina, w której zginęli pomysłodawcy tej idei.
Karkonosze. Okolice Kotła Małego Stawu. To tutaj miała miejsce tragiczna lawina, w której zginęli pomysłodawcy tej idei. © Polska Press Grupa | Jerzy Wójcik / Polska Press

Jednak przyszedł tragiczny 8 lutego 2005 roku. Górską społecznością wstrząsnęła wiadomość o lawinie, która zeszła w kotle Małego Stawu, w pobliżu popularnej Samotni. Pod śniegiem ginie dwóch młodych goprowców. Mateusz Hryncewicz oraz właśnie Daniel Ważyński, który był pomysłodawcą przejścia, a później był wśród tych, którzy podjęli pierwszą, nieudaną próbę. Los zdecydował, że więcej szans już nie dostał.

Ta tragedia zmobilizowała za to innych goprowców, by nie odpuszczać. Tym razem w październikową noc 2005 roku na starcie staje pięciu ratowników, a dwóch z nich pokonuje trasę, która liczyła wówczas ok. 120 kilometrów! Czy to koniec wyzwania To był dopiero jego początek!

Kotlinę co roku próbuje obejść 500 osób. Dla pokonania własnych słabości i ku pamięci ratowników

W kolejnych edycjach wciąż przybywało chętnych, by sprawdzić się w tak ekstremalnym marszu i jednocześnie uczcić pamięć ratowników, którzy zginęli w lawinie. Zmieniała się także trasa. Początkowo zakładano, że ma prowadzić drogami jak najbliżej dna Kotliny Jeleniogórskiej, później doprecyzowano, że powinna przebiegać szlakami turystycznymi, przez najwyższe szczyty każdego z czterech pasm otaczających kotlinę: Karkonoszy, Rudaw Janowickich, Gór Kaczawskich i Gór Izerskich.

Start i meta od początku mieściły się w Szklarskiej Porębie. Początkowo przy popularnej "Marysieńce", gdzie znajduje się stacja ratunkowa Grupy Karkonoskiej GOPR, a następnie z racji wciąż przybywających chętnych, start i metę przeniesiono na polanę przy dolnej stacji wyciągu krzesełkowego na Szrenicę. Tak pozostało do dziś. Z powodu zmiany przebiegu trasy, długość wzrosła do 145 kilometrów, a limit czasu wyznaczono na 48 godzin! Termin próby przesunięto na trzeci weekend września, bo październik w Karkonoszach często przynosił już śnieg.

Co roku imprezę organizuje niezastąpiona Fundacja Przejście Kotliny, którą wspierają całe rzesze wolontariuszy. Wszyscy tworzą jedyny w swoim rodzaju, górski i niemalże rodzinny klimat tego wydarzenia. Na starcie, z zegarkiem w ręku, odliczana jest minuta ciszy - pamięci zmarłych goprowców, Danela i Mateusza.

Czas leci nieubłaganie i kilka dni temu zakończyła się już XXII edycja Przejścia Dookoła Kotliny Jeleniogórskiej. Dziś ta próba odbywa się na dwóch dystansach - tzw. całe przejście, czyli pętla licząca około 145 kilometrów i "połówka", gdzie na połowie wspomnianego dystansu, miłośnicy gór dostają limit 24 godzin. O ile na "połówce" do mety dociera zwykle dwie trzecie, a nawet więcej uczestników, to już na całości przejścia sukces nie jest taką oczywistością. W zależności od warunków atmosferycznych, ten dystans pokonuje w całości, od jednej trzeciej, do ponad połowy uczestników. Rzadko kiedy ten odsetek zbliża się do 60 procent. Wydawało się, że tak będzie w tym roku, bo piękna pogoda wręcz rozpieszczała uczestników.

Jednak w miarę przybywających na liczniku (czytaj - na zegarkach uczestników) kilometrów, gorąc dawał się coraz bardziej we znaki i przybywało osób wycofujących się z tej niezwykłej "rywalizacji". Słowo "rywalizacja" koniecznie trzeba ubrać w cudzysłów, bo w tym wyzwaniu nie liczy się dokładny czas (trzeba się tylko zmieścić w limicie 48 godzin), ani miejsce, które się zajęło. To wędrówka dla idei, dla pokonania własnych słabości, dla uczczenia pamięci goprowców, którzy tak młodo stracili swoje życie. W XXII edycji, spośród 447 osób, które pojawiły się na starcie całego dystansu, do mety dotarło 236 zapaleńców.

Wśród startujących na honornym, pełnym dystansie, było dwóch dziennikarzy Gazety Wrocławskiej. Tak się składa, że jeden z nich to kompletny debiutant w tego typu imprezie, startujący po raz pierwszy - Michał Perzanowski, a drugim był weteran przejścia, Jerzy Wójcik, dla którego był to już szósty start. Jak wspominają tegoroczną imprezę?

Jerzy Wójcik (z lewej) i Michał Perzanowski, dwóch dziennikarzy Gazety Wrocławskiej na Śnieżnych Kotłach, na trasie XXII Przejścia Dookoła Kotliny Jeleniogórskiej.
Jerzy Wójcik (z lewej) i Michał Perzanowski, dwóch dziennikarzy Gazety Wrocławskiej na Śnieżnych Kotłach, na trasie XXII Przejścia Dookoła Kotliny Jeleniogórskiej. © Polska Press Grupa | Polska Press

Michał Perzanowski: Jak debiutant dostał lekcję pokory i rzetelności, odczuwając ją na własnej skórze?

Przed startem adrenalina buzowała, bo oto razem ze mną ruszało pięciuset uśmiechniętych ludzi. Wiedziałem, że do mety dotrze najwyżej połowa z nich. Jak się później okazało, nie zobaczyłem się tam z nikim - bo sam do niej nie dotarłem.

Pierwsze kilometry były czystą euforią. Gwar rozmów, śmiechy, szelest kijków o bruk w drodze nad Wodospad Kamieńczyka. Nogi same niosły, a plecak, choć trochę za ciężki, jeszcze nie dawał się we znaki. Na Halę Szrenicką wspinaliśmy się w pięknym słońcu i nawet wyprzedziliśmy około setki osób. Byłem z siebie dumny, bo pierwszy raz na Śnieżkę wszedłem bez żadnego postoju.

W głowie miałem też myśl, że nie mogę zostawać w tyle. Jerzy, mój redakcyjny kolega, jest weteranem. Półmaratony, biegi na orientację, dwa ukończone Przejścia, w tym jedno z dodatkową "pętlą" 20 km. Nie mogłem go spowalniać.

Na Przejściu postanowiłem niemal nie korzystać z telefonu. Rocznik '96. Niektórzy mówią już o nas "pokolenie Z", chociaż ja czuję się milenialsem. Wychowałem się na podwórku z piłką, ale dziś i ja spędzam wpatrzony w ekran zbyt wiele czasu. Teraz chciałem tego uniknąć. Telefon wyciągałem tylko po to, by sprawdzić trasę albo dać żonie znać, gdzie jesteśmy. Paradoksalnie Jerzy sięgał po niego częściej - relacjonował marsz kilku osobom i robił zdjęcia.

Do przełęczy Okraj dotarłem bez większych problemów, wyrównując rekord życiowy w dystansie jednego dnia. Zmrok zastał nas przed tuż Rudawami Janowickimi. Euforia powoli gasła, na twarzach innych uczestników pojawiało się zmęczenie. Ja czułem się dobrze, choć buty zaczynały obcierać. Uznałem to za normę - przecież nogi puchną. Wtedy przekonałem się, jak mało wiem o własnym komforcie.

Jerzy miał ze sobą wszystko: specjalne plastry na stopy, talk, lżejsze buty. A ja? Plecak spakowany jak na bezludną wyspę - kurtka i płaszcz przeciwdeszczowy przy zapowiadanym upale, dwa powerbanki, jakby telefon miał być moją brzytwą, którą chwycę się, gdy wszystko inne zawiedzie. A brakowało mi najprostszych rzeczy, pustych butelek na wodę czy igły, która później mogłaby uratować mi stopę.

Po zejściu ze Skalnika, najwyższego szczytu Rudaw Janowickich, ból stopy stał się faktem. Wiedziałem, że robi się pęcherz, ale zamiast zatrzymać się i opatrzyć ranę, parłem do kolejnego punktu kontrolnego. To był błąd. Usłyszałem wcześniej, że nocne postoje potrafią zniechęcić do dalszego marszu - i kurczowo się tego trzymałem.

"Przetrwać tylko noc" - powtarzałem sobie w myślach. Ale po 65 kilometrach ból stawał się nie do zniesienia. Rozmowy milkły, śmiechy też. Zamiast radości była cisza. Jerzy co jakiś czas zagadywał, jakby czuł, że gaśnie we mnie energia.

Mieliśmy też swoje chwile "głupawki" - żartowaliśmy z grupy mężczyzn maszerujących twardo jak żołnierze. Wymyślaliśmy scenariusze, że są prawdziwymi weteranami i spoglądają na takich jak my z pobłażaniem. To dodawało nam lekkości, choć na krótko.

Im bliżej poranka, tym częściej miałem poczucie, że jestem dla Jerzego ciężarem. On wspominał, że rok wcześniej o wschodzie słońca był już na Łysej Górze, a my dopiero się do niej zbliżaliśmy. Tempo spadło, a w głowie coraz mocniej kołatała myśl, że nie dam rady.

Michał Perzanowski na trasie przejścia kotliny. Tuż przed wschodem słońca, drugiego dnia marszu. Okolice Przełęczy Widok (tzw. Kapella) w Górach Kaczawskich.
Michał Perzanowski na trasie przejścia kotliny. Tuż przed wschodem słońca, drugiego dnia marszu. Okolice Przełęczy Widok (tzw. Kapella) w Górach Kaczawskich. © Polska Press Grupa | Jerzy Wójcik / Polska Press

Paradoksalnie to nie brak sił czy senność mnie zatrzymały. Nogi mogłyby iść dalej. To ból stóp - każdy krok, a było ich już blisko pięćdziesiąt tysięcy - sprawiał, że musiałem wyłączyć głowę, iść na autopilocie. Zatracenie się w rozmowie czy żartach dawało chwilową ulgę, ale kiedy milknęliśmy, wracał jak uderzenie młotem.

Do dziś pamiętam obietnicę złożoną Grzegorzowi (uczestnik nr 196): śniadanie i kawa na Górze Szybowcowej. W tym roku się nie udało, ale wierzę, że za rok je tam zjemy.

Po około 80 kilometrach, sprawdzając stan obolałej stopy, usłyszałem: "Wiesz co, zrobisz sobie jeszcze większą krzywdę, jeśli pójdziesz z taką raną". Nie mając doświadczenia w takich sprawach, wysłałem SMS o rezygnacji.

Nie dotarłem do mety, chociaż dziś czuję sportową złość. Bo wiem, że sił i czasu na pewno by nie zabrakło. Zabrakło chłodnej głowy, telefonu do rodziny, aby przywieźli mi sterylną igłę i lepszej jakości opatrunek.

Ale wiem, że ta wędrówka była czymś więcej niż marszem - to był test pokory i nauka o własnych słabościach. O tym, jak ważne są detale, przygotowanie, wsparcie towarzysza i umiejętność słuchania swojego ciała. Dla mnie Przejście się nie skończyło - ono dopiero się zaczęło.

Na XXIII Przejście Dookoła Kotliny Jeleniogórskiej za rok wrócę o wiele lepiej przygotowany.

CZYTAJ TEŻ FELIETON Michała Perzanowskiego:

Jerzy Wójcik : Chciałbym, by w życiu było, jak na przejściu

2008, 2009 i 2013. W tych latach, we wrześniu, wyruszałem z przyjaciółmi na Przejście Dookoła Kotliny Jeleniogórskiej. Efekt zawsze był ten sam. Świetna przygoda, ale... Ale to chyba jest dla mnie nie do przejścia, nie zrobię tylu kilometrów po górach. Skrajne zmęczenie, odciski, ból stóp czy pleców, fatalna pogoda, zbyt długie zatrzymanie i wychłodzenie organizmu. Powody można było sobie wybierać. Wszystkie te wymienione i jeszcze kilka innych powodowały, że byłem "tylko" uczestnikiem, a nie osobą kończącą to niecodzienne wyzwanie. Po trzech edycjach stwierdziłem, że odpuszczam, a właściwie stwierdziliśmy, bo startowałem też z żoną.

Jednak, jak to często bywa w przypadku tej imprezy, zmieniliśmy zdanie. Minął rok i z tą samą (co przecież nie jest tak oczywiste, bo mogliśmy się rozstać np. z powodu ciągłych porażek...) żoną, wróciliśmy na start w Szklarskiej Porębie w 2014 roku. Pogoda paskudna, zimno, częste opady deszczu. Zmieniliśmy dwie rzeczy. Przede wszystkim buty. Zrezygnowaliśmy z "górskich" butów - za kostkę, na rzecz lekkich, bardziej stworzonych do biegania, choć wciąż z solidną podeszwą z bieżnikiem. Druga rzecz - głowa. Ciężko ją wymienić, ale udało się włączyć pozytywne myślenie, trochę na przekór warunkom, z którymi przyszło się nam zmierzyć. Duma na mecie mieszała się ze skrajnym wyczerpaniem. Trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść - śpiewają i tak też zrobiliśmy. Zeszliśmy zwycięzcami, pokonaliśmy własne słabości.

9 lat bez przejścia. Tyle wytrzymałem. Gdy w 2023 roku oznajmiłem żonie, że ruszę - tym razem na dłuższą trasę (z okazji jubileuszu było to 165 km), tylko popukała się w głowę i życzyła mi powodzenia. I, mimo koszmarnego początku, gdzie łapałem oddech na podejściu na Szrenicę, z każdym kilometrem szło mi się lepiej. Znów się udało! Halucynacje podczas drugiej nieprzespanej nocy, na 150 kilometrze marszu, to było coś, czego wcześniej jeszcze nie przeżyłem. Uczestnicy śmieją się, że to działa jak narkotyk i każe wrócić znów w następnej edycji. Coś w tym jest... Nie tylko wróciłem, ale zaraziłem ideą młodszego kolegę z pracy.

Słonecznik. Niezwykle popularna skała w Karkonoszach. Tuż obok prowadzi czerwony szlak i przejście kotliny
Słonecznik. Niezwykle popularna skała w Karkonoszach. Tuż obok prowadzi czerwony szlak i przejście kotliny © Polska Press Grupa | Jerzy Wójcik / Polska Press

Tegoroczny wrześniowy weekend przyniósł pogodę jak marzenie. Rozpogodzenie w piątek i piękne słońce przez trzy dni, ciepłe górskie noce i niebo pełne gwiazd. Czegoś takiego na przejściu jeszcze nie przeżyłem. Trochę przygotowałem się fizycznie, byłem podświadomie spokojny, że dam radę i wyruszyłem na tą ciężką trasę po to, by cieszyć się widokami, cieszyć się kontaktem z wyjątkowymi ludźmi i przełamywać własne słabości. Właśnie tak rozumiem to wyzwanie.

Po trzeciej udanej próbie na przejściu, wiem, że to przeżycie, które (jak to się dziś mówi) ładuje moje baterie na wiele tygodni do przodu. Ale to określenie nic konkretnie nie mówi. Powiem Wam dlaczego ładuje. Przez wiele godzin przebywam w totalnej beztrosce, z dala od cywilizacji i jej czasem (umówmy się) - żenujących problemów. Kto co zatłitował, a inny ktoś retłitował, nadtłitował i mamy aferę, pożar, no po prostu dramat. Dramat, moi mili, to jest wtedy, jak nie potrafimy się od tego odciąć i czerpać radości z życia, przebywania z naturą, ale także z innymi ludźmi. Na przejściu okazja do rozmów trafia się na każdym ze 145 kilometrów. Uczestnicy są jak wielka rodzina. Każdy ma inny styl bycia, pokonywania słabości i kilometrów, ale otwartość na drugiego człowieka i to, co ma do powiedzenia, jest tutaj wszechobecna. Zupełnie inaczej niż w naszym codziennym świecie, prawda? Większość z nas głównie mówi, na słuchanie nie ma już czasu. A tu czasu jest aż nadto, a szacunek drugiej osoby masz od razu na przywitaniu, bo każdy ma świadomość, jak dużo trzeba poświęcić, żeby zmierzyć się z tym dystansem. To znów zupełnie odwrotnie niż na co dzień, gdzie tego szacunku dla siebie mamy niestety coraz mniej.

Wschód słońca w Górach Kaczawskich. Okolice Przełęczy Widok, połowa przejścia kotliny
Wschód słońca w Górach Kaczawskich. Okolice Przełęczy Widok, połowa przejścia kotliny © Polska Press Grupa | Jerzy Wójcik / Polska Press

I wiecie, mam takie smutne wrażenie, że gdyby tu zawitała wojna, wyszłoby z nas całe dobro. Przejście kotliny, nie boję się tego powiedzieć, to taka "wojna" w mikroskali. Jest ciężko, jesteśmy razem, mamy jeden cel, wspieramy się wzajemnie w dążeniu do niego. Dziewczyna przepraszała, że zastawiła zejście plecakiem, szliśmy razem następne kilometry, miło rozmawiając. Chłopak zagadnął w środku nocy, czy wszystko w porządku, gdy siedziałem na skraju lasu, poszliśmy razem, znajdując mnóstwo wspólnych tematów, na 120 kilometrze zapytałem o przebieg szlaku, trafiłem na kolegę (podobnie jak ja, ojca trójki dzieci), z którym już do mety rozmawialiśmy o życiu, wychowaniu, wyzwaniach naszych czasów i tym jak zmieniło się życie w Polsce w ostatnich latach. Było już grubo po północy, zagadani, ledwie zauważyliśmy, że to już meta. Takie historie z tegorocznej edycji mogę mnożyć.

Powszechna jest opinia, że tak do 50 kilometra idą nogi, a później już głowa. Podpisuje się pod tym obiema rękami. Moja głowa była pełna pozytywnych myśli i to ona pociągnęła nogi za sobą. Już nie mogę doczekać się kolejnej edycji. Wiem, że mój tegoroczny kompan Michał złapał bakcyla. Tym razem dotarł za połowę, za rok nie odpuści. I nawet wiem, że ta pozytywna energia poniesie go do mety. Bo wiecie, tu nie wystarczy samo doświadczenie liczone ilością startów, tu trzeba się otworzyć, myśleć, wyciągać wnioski, wprowadzać zmiany i pokonywać swoje słabości. Czy to nie brzmi jak istota człowieczeństwa?

Wybrane dla Ciebie

Koszalin: Kolejna edycja #BiegiemNaPomoc. Sport w szczytnym celu
Koszalin: Kolejna edycja #BiegiemNaPomoc. Sport w szczytnym celu
Wraca remont na AOW. Drogowcy zajmą połowę drogi
Wraca remont na AOW. Drogowcy zajmą połowę drogi
Kraków: Wielkie święto motoryzacji na Czyżynach. Tak było na IV Zlocie Pojazdów Wydziału Mechanicznego Politechniki Krakowskiej
Kraków: Wielkie święto motoryzacji na Czyżynach. Tak było na IV Zlocie Pojazdów Wydziału Mechanicznego Politechniki Krakowskiej
Łódź: Food Trucki przyciągnęły tłumy. Dobre jedzenie plus komiksy - to połączenie wzmaga apetyt...
Łódź: Food Trucki przyciągnęły tłumy. Dobre jedzenie plus komiksy - to połączenie wzmaga apetyt...
Ropa: Jarmark świętego Michała pełen słońca, dobrej zabawy i uśmiechu
Ropa: Jarmark świętego Michała pełen słońca, dobrej zabawy i uśmiechu
Józefów: Zatrzymano duet włamywaczy
Józefów: Zatrzymano duet włamywaczy
Pomysły na jesienny weekend. To najlepsze miejsca na jednodniową wycieczkę w Małopolsce
Pomysły na jesienny weekend. To najlepsze miejsca na jednodniową wycieczkę w Małopolsce
Słupsk: Wypadek na skrzyżowaniu ulic Szczecińskiej i Kossaka
Słupsk: Wypadek na skrzyżowaniu ulic Szczecińskiej i Kossaka
Radom: Wystawa motoryzacyjna na Placu Corazziego
Radom: Wystawa motoryzacyjna na Placu Corazziego
Szczecinek: Pchli targ. Sprawdźcie, co można było znaleźć na stoiskach [ZDJĘCIA]
Szczecinek: Pchli targ. Sprawdźcie, co można było znaleźć na stoiskach [ZDJĘCIA]
Zbąszyń: 36. Bieg Zbąskich. Ponad 660 biegaczy stanęło na starcie półmaratonu wokół Jeziora Błędno
Zbąszyń: 36. Bieg Zbąskich. Ponad 660 biegaczy stanęło na starcie półmaratonu wokół Jeziora Błędno
Końskie: Czarna Flota i przyjaciele zakończyli sezon. Na rynku mogliśmy podziwiać blisko 200 motocykli. Zobacz zdjęcia
Końskie: Czarna Flota i przyjaciele zakończyli sezon. Na rynku mogliśmy podziwiać blisko 200 motocykli. Zobacz zdjęcia