Łódź: Porzuciła córeczkę w pustostanie. Zarzut usiłowania zabójstwa
Niedoszła dzieciobójczyni to 36-letnia łodzianka Ewelina P. Ostatnio pracowała jako sprzedawca na Rynku Bałuckim. Nie była karana. Przebywa w zakładzie karnym, skąd policjanci dowieźli ją do sądu. Prokuratura zarzuca jej usiłowanie zabójstwa córeczki Wiktorii. Grozi jej dożywocie. Podczas rozprawy przyznała się do winy i zapewniła, że nie chciała zabić córeczki. Płakała.
TYLKO U NAS! Katarzyna Bosacka o relacjach z byłym mężem. O ich rozstaniu było GŁOŚNO
"Nie wiem, co mi strzeliło do głowy"
Odmówiła składania zeznań, więc sędzia Marek Raszewski odczytał jej wyjaśnienia ze śledztwa. Wynikało z nich, że wcześniej dwa razy rodziła. Trzecia ciąża była dla niej szokiem. Nikomu o niej nie mówiła. Feralnego dnia o godz. 15 wiedziała, że wkrótce będzie rodzić. Jednak zdecydowała się nie na szpital, lecz na pustostan.
- Poród trwał trzy - cztery minuty. To była ekspresowa akcja. Urodzone dziecko oddychało, ruszało się i płakało. Włożyłam je do reklamówki, powiedziałam "przepraszam" i zostawiłam w pustostanie. Nie wiem, co mi strzeliło do głowy, że tak uczyniłam. Wróciłam do domu i położyłam się. Wszystko mnie bolało - oznajmiła w śledztwie Ewelina, zaś w sądzie dodała: - Nie chciałam śmierci tego dziecka. Liczyłam na to, że ktoś je znajdzie i uratuje.
Poród w drodze z rynku do domu
Do pamiętnych, dramatycznych wydarzeń doszło 15 kwietnia br., tuż przed Świętami Wielkanocnymi. Według śledczych, oskarżona i konkubent Daniel J. wieczorem wracali z Rynku Bałuckiego do domu. W pewnym momencie Ewelina P. oznajmiła, że musi udać się na stronę do pustostanu przy ul. Zgierskiej 41.
Był to dawny garaż, w którym urodziła dziecko, włożyła do reklamówki, zawiązała na supeł i porzuciła. Wkrótce, o godz. 18.30, u zbiegu ul. Zgierskiej i ul. Limanowskiego, ponownie spotkała Daniela J., który nie miał pojęcia, że przed chwilą urodziło się jego dziecko. Wprawdzie partner podejrzewał, że jego wybranka jest w ciąży, ale ta zawsze stanowczo zaprzeczała.
Usłyszał ni to pisk, ni to kwilenie
Noworodek w torbie reklamowej nie miał szans na przeżycie - podkreśla prokuratura. Na szczęście mała Wiktoria została uratowana. Jej wybawcą okazał się przypadkowy przechodzień Łukasz S., który o godz. 20 zajrzał do pustostanu i usłyszał dziwny głos - ni to pisk, ni to kwilenie. Pomyślał, że ktoś porzucił kota. Zajrzał do foliowej torebki i zaniemówił. W środku było płaczące dziecko.
Mężczyzna zaalarmował dwóch kolegów i przechodniów. Uradzili, aby zabrać dziecko do pobliskiej siedziby Państwowej Straży Pożarnej i tam prosić o pomoc. I tak się stało. Zmarznięta Wiktoria - jej ciało miało temperaturę zaledwie 28 stopni Celsjusza - trafiła do Centrum Kliniczno-Dydaktycznego w Łodzi, gdzie lekarze ją uratowali.