Lublin: Najstraszniejsze legendy. Diabły, rusałki i przeklęte kamienie
Piekło zstąpiło by wymierzyć sprawiedliwość
To legenda, którą zna niemal każdy lublinianin. W XVII wieku, w sali Trybunału Koronnego, toczyła się rozprawa pomiędzy ubogą wdową a wpływowym szlachcicem. Kobieta, pozbawiona majątku i godności, błagała o sprawiedliwość. Jednak skorumpowani sędziowie wydali wyrok na korzyść magnata. Wdowa miała wówczas zawołać:
"Niech diabli was osądzą, skoro ludzie nie potrafią!"
Tej samej nocy w Trybunale pojawili się oni - diabły w karmazynowych płaszczach, z ogniem w oczach, owiani zapachem piekielnej siarki. Zasiadły za stołem sędziowskim i rozpoczęły własny sąd. Wdowa została uniewinniona, a winny ukarany. Kiedy demony zniknęły, na stole pozostał wypalony ślad ogromnej dłoni diabelskiego sędzi - tak zwana Czarcia Łapa.
Do dziś można ją zobaczyć na stole znajdującym się w Muzeum Narodowym na Zamku Lubelskim, a przewodnicy twierdzą, że w ciche noce słychać tam szepty dawnych sędziów. Mówi się też, że kto zbyt długo wpatruje się w odcisk, może ujrzeć odbicie samego diabła...
Święty czy niespokojny zmarły?
Przy ulicy Złotej wznosi się dawny klasztor dominikanów, owiany legendą o zakonniku - ojcu Pawle Ruszlu. Był on znany z miłosierdzia i cudu, którego miał dokonać podczas zarazy. Gdy zmarł, jego ciało zniknęło w niewyjaśnionych okolicznościach.
Wkrótce w klasztorze zaczęły dziać się dziwne rzeczy: organy grały same, a po korytarzach przesuwał się cień zakonnika. Mnisi byli przekonani, że to dusza ojca Ruszla nie może zaznać spokoju.
Dopiero gdy wojska rosyjskie zajęły klasztor w XIX wieku, jeden z żołnierzy - przerażony widokiem zjawy - strzelił w kierunku ściany, w którą duch miał się "schować". Gdy rozbito mur, oczom wszystkich ukazał się zamurowany szkielet w habicie. To był ojciec Ruszel. Po uroczystym pogrzebie widmo zniknęło, a mieszkańcy Lublina zaczęli mówić, że klasztor został oczyszczony z niepokoju.
Przeklęty głaz, którego lepiej nie dotykać
Na pozór zwykły kamień, leżący przy skrzyżowaniu ul. Gruella i Jezuickiej, od wieków budzi lęk mieszkańców. Według legendy, na początku XV wieku stanowił podstawę pod pień katowski. Podczas jednej z egzekucji kat ściął głowę niewinnego człowieka - a jego krew wsiąkła w kamień, przeklinając go na wieki.
Od tej pory, gdziekolwiek go przenoszono, sprowadzał tragedie: pożary, choroby, a nawet śmierć. Mówiono, że ludzie, którzy go dotknęli, umierali w niewyjaśnionych okolicznościach.
Próbowano go zamurować w różnych budowlach - w kościołach, piwnicach, a nawet w murach obronnych - lecz zawsze wracał na swoje miejsce. Dziś Kamień Nieszczęścia wciąż spoczywa w centrum Lublina, niepozorny, ale milczący świadek dawnego zła.
Niektórzy twierdzą, że w czasie burzy można usłyszeć z jego wnętrza ciche jęki - echo dusz, które nigdy nie zaznały spokoju.
Magia, namiętność i kara
W XVII wieku w okolicach Lublina nie brakowało procesów o czary. Jedna z najgłośniejszych spraw dotyczyła Zofii Filipowiczowej, służącej w dworze Jana Podlodowskiego. Zakochała się w swoim panu, który odwzajemnił jej uczucie, lecz z czasem porzucił kobietę dla innej. Zrozpaczona Zofia zaczęła używać napojów miłosnych, ziół i zaklęć, by odzyskać jego serce.
Kiedy mężczyzna nagle zachorował i zmarł, mieszkańcy Kozic uznali, że to kara boska za czary. Zofię oskarżono o konszachty z diabłem, a wraz z nią inne kobiety zajmujące się "magicznie podejrzanymi praktykami".
W 1640 roku sąd wydał wyrok: chłosta i wygnanie. Choć kara wydaje się łagodna, legenda głosi, że Zofia do końca życia miała być prześladowana przez głosy tych, których skrzywdziła jej magia.
Duch tragicznej miłości
Nieopodal Teatru na Wodzie, w miejscu, gdzie dawniej spiętrzona Bystrzyca tworzyła malowniczy zakątek, kryje się jedna z najbardziej romantycznych, a zarazem tragicznych lubelskich historii. To właśnie stąd wzięła się nazwa dzisiejszej ulicy Rusałka.
Na początku XX wieku do Lublina przybyła wędrowna trupa cyrkowa. Wśród artystów występowała Inez - piękna akrobatka, której występy przyciągały tłumy. Na jednym z pokazów jej wdzięk i odwaga oczarowały młodego lublinianina, Józia. Ich uczucie rozkwitło błyskawicznie - spotykali się po nocach nad Bystrzycą, spacerując pośród szumu wody i blasku gazowych latarni.
Jednak Inez była rozdarta między miłością a artystycznym życiem. Wkrótce trupa miała wyruszyć dalej, lecz dziewczyna postanowiła zostać w Lublinie - dla Józia, dla ich wspólnej przyszłości. Niestety, los napisał inny scenariusz.
Podczas ostatniego występu w Teatrze na Wodzie, gdy miała wykonać swój popisowy numer na trapezie, Inez - pogrążona w smutku i zamyśleniu - nie złapała liny. Zginęła tragicznie na oczach publiczności. Mieszkańcy zaczęli szeptać, że dusza dziewczyny przerodziła się w Rusałkę i nocami, w pobliżu Teatru na Wodzie, słychać jej westchnienia, a cień kobiecej postaci przemyka nad taflą wody.