Mieszkamy tu razem, osiemdziesiąt lat później. Komentarz naczelnego
To przestrzeń o tyle niespotykana i trudna, że najpierw musiała zapomnieć o wszystkim, co stanowiło o jej tożsamości. Po to, żeby móc zacząć pisać swoją historię zupełnie od nowa. Z innymi aktorami, w innym anturażu. 80-lecie polskiego Szczecina nie jest więc jubileuszem łatwym. Jest świętem miasta, które – zanim się nim naprawdę stało – musiało być przez chwilę niemym znakiem na mapie. Znakiem zapytania.
Mamy co świętować
Urodziny powinniśmy przede wszystkim świętować radośnie. I wspólnie. Cieszyć się, biesiadować, wznosić toasty, śpiewać piosenki. Dziś jest na to idealny czas, no i mamy ku temu mnóstwo powodów. Żyjemy w nowoczesnym, dobrze zarządzanym, europejskim mieście. Otwartym na nowe wpływy, choć adaptującym je bardzo powoli. Wzmocnionym przez swoją niejednoznaczną historię, o której dziś i w przyszłości nie wolno nam zapominać.
A jaka ona jest? Cóż, stale piszemy jej nowe rozdziały. Trudno choćby o jednoznaczne wskazanie daty początku polskiego Szczecina. Historycy najczęściej mówią o 5 lipca 1945 roku, kiedy administracja polska przejęła władze w mieście. Ale niektórzy wciąż wolą mówić o 26 kwietnia, gdy wkroczyła tu Armia Czerwona. Niejednoznaczność odzwierciedla emocje tamtych miesięcy: chaos, nieufność. Mówiło się o ziemiach odzyskanych, lecz bardziej były to ziemie niepewne. Krajobraz po wojnie był zrujnowany, ale obcość wynikała bardziej z braku wspólnej narracji.
Nasi przodkowie przybywali tu z Kresów, Mazowsza, z Lubelszczyzny. Z różnych wsi, miasteczek i wyobrażeń. Przyjeżdżali pociągami towarowymi, z dobytkiem na dachu, najczęściej bez planu, ale z nadzieją. Zastawali ulice o niemieckich nazwach, domy z nieczytelnymi historiami, miasto, które zostało zabrane w cudzych wspomnieniach. Strach był dominującą emocją. Obawa, że to miasto zaraz przestanie dla nich istnieć. Że Rosjanie oddadzą miasto Niemcom. Że znowu gdzieś trzeba będzie wracać. Ale jednak — zostaliśmy. Oni zostali.
Powstał Szczecin, którego nie było
Zostaliśmy i zaczęliśmy budować coś, czego nie było. No pewnie, potrzeba było czasu, by zacząć mówić „moje miasto”. Gdy wreszcie zaczęły powstać duże zakłady pracy, Szczecin zaczął odnajdywać miejsce dla siebie. Mówiono o nim – „brama na świat”. Miasto miało potencjał stać się symbolem przyszłości. A kolejnych symboli, tych istotnych pieczęci naszej tożsamości, przybywało nam po drodze. Nie zawsze z własnego wyboru, ale często z czułością.
Paprykarz okazał się trwałym symbolem PRL-owskiej innowacyjności i eksportu. Pasztecik wylądował ostatecznie na liście dziedzictwa kulinarnego. Płonąca Kaskada była wielkim dramatem, ale i momentem, który zapisał się trwale we wspólnej pamięci. No i Pogoń Szczecin. Klub, który przez dziesięciolecia był synonimem lokalnej dumy, opowieścią o wierze mimo wszystko. Przez wiele lat był też trwałym fundamentem wspólnoty emocjonalnej miasta. Chyba wciąż nim jest.
Spoglądajmy w przyszłość
80 lat później Szczecin zbudował swoją pamięć. Ma własnych bohaterów, swoje mity i ścieżki tożsamości. Opowiada się o nim, jak o mieście stworzonym przez ludzi, którzy uczynili to miejsce swoim. Nie ma tej historii miejsca na uproszczenia. Zbyt wiele trzeba było zbudować od zera, by dostać to, co mamy dziś. I nie jest to wcale koniec tej opowieści.
Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin.
Miastu i jego mieszkańcom