Dolny Śląsk: To była tajna filia nazistowskiego obozu dla kobiet
Baraki w środku lasu
O wydarzeniach, które miały miejsce na terenie dzisiejszej Gruszeczki (woj. dolnośląskie), świadczą jedynie betonowe pozostałości po dawnych barakach. W lesie, pomiędzy Miliczem a Żmigrodem, naziści postawili tajną filię obozu Gross-Rosen: AL Birnbäumel. Trzymano w nim same kobiety. Były Żydówkami.
- Najprawdopodobniej mówimy o kilkunastu niewielkich budynkach z drewna. Nie wiemy, jak dużą powierzchnię przeznaczono na całą infrastrukturę obozową, jednak te fundamenty, do których mamy dziś dostęp, zajmują nieco mniej niż hektar - mówi Karol Kotliński, zastępca nadleśniczego z Nadleśnictwa Żmigród.
CZYTAJ TEŻ:
Baraki zostały postawione w październiku 1944 roku. Służyły przez 4 miesiące, aż do styczna 1945 roku. Współcześnie można jeszcze dostrzec, że budowano je w dwóch rzędach. Nie zachowały się jednak szczegółowe informacje o tym, jak wyglądała pozostała część obozu.
Przeczytaj też też: Sensacyjne odkrycie w małym kościółku koło Trzebnicy. Światło dzienne ujrzała tajemnica z końca II wojny światowej >>
Operacja Barthold
Cel wybudowania obozu był jasny. Około tysiąca Żydówek, które przetrwały kaźnię w KL Auschwitz, każdego dnia było zmuszanych do budowy umocnień ziemnych i kilkukilometrowego rowu przeciwczołgowego. Obiekty stanowiły część linii "Bartholda".
- W naszych lasach mamy wał przeciwczołgowy, a także okopy, które powstały rękami więźniarek - mówi Marek Paterek, leśniczy z Leśnictwa Gruszeczka - Do prac wykorzystywano również okoliczne dzieci. Były lekkie, więc wpuszczano je na drewniane drabiny. Dostawały specjalne puszki po słodyczach, którymi wygładzały powierzchnię skarpy - dodaje.
Zgodnie z założeniami operacyjnymi, miały utrudnić Rosjanom dostanie się do Wrocławia. Nigdy jednak nie zostały przetestowane. Armia Czerwona obrała inną trasę na dotarcie w głąb regionu.
Za ucieczkę śmierć
Nawet dziś, spacerując lasami Gruszeczki, można trafić na ślady po kobietach, które nieco ponad 80 lat temu doświadczyły w nich prawdziwej gehenny. Są to głównie fundamenty po barakach, fragmenty naczyń, a także konstrukcje obronne.
Leśnicy przekazują, że w pierwszej grupie przywieziono tu około 1000 Żydówek. Nie wiadomo jednak, ile z nich zmarło podczas 4 miesięcy katorżniczej pracy.
W dokumentach pojawiają się zapisy o co najmniej jednej z więźniarek, która za próbę ucieczki zapłaciła śmiercią. Egzekucja odbyła się 17 listopada 1944 roku. Została powieszona. Inne miały więcej szczęścia.
Wiadomo o grupie 20 Żydówek, które odłączyły się od kolumny marszowej podczas ewakuacji obozu w styczniu 1945 roku. Doczekały "wyzwolenia" w Gruszeczce.
Takich filii Gross-Rosen było więcej
Karol Kotliński przyznaje, że w okolicy był jeszcze jeden obiekt, który miał podobną historię do AL Birnbäumel. Mowa o FAL Kurzbach na terenie dzisiejszego Bukołowa pod Miliczem.
Różnie szacunki wskazują, że w owczarniach księcia von Hatzfelda trzymano od 500 do nawet 1000 Żydówek z Polski, Węgier i Słowacji. One również były zmuszane do ciężkich prac ziemnych.
15 lat temu (w sierpniu 2010 roku) pod dawnym budynkiem owczarni postawiono tablicę upamiętniającą wywiezione tu Żydówki.
Pamięci 1000 Żydowskich więźniarek filii KL Gross-Rosen FAL Kurzbach, które w tym miejscu, w latach 1944-1945 wykonywały ciężkie prace związane z budową umocnień ziemnych i rowów przeciwczołgowych. Ich cierpienia na zawsze pozostaną w naszej pamięci" - napisano.
Obecnie obiekt znajduje się w rękach prywatnego właściciela. Nieoficjalnie mówi się o tym, że na pojedynczych belkach wciąż można znaleźć niewielkie rysunki z tamtych czasów. Przedstawiają m.in. konie.
Co stanie się z dawnym obozem w lesie?
Mariusz Świerczek, nadleśniczy Nadleśnictwa Żmigród przyznaje, że jeszcze kilka lat temu przymierzano się do rekonstrukcji chociażby jednego baraku, który wyglądałby dokładnie jak te, które znajdowały się w Gruszeczce 80 lat temu. W ten sposób leśnicy mogliby upamiętnić historię tego miejsca, a także odpowiednio je zabezpieczyć.
- Dwa razy przymierzaliśmy się do tego, by odtworzyć co najmniej jeden budynek. Zależało nam na tym, żeby znalazły się w nim oryginalne przedmioty, jak prycze, które są obecnie zdeponowane w muzeach. Niestety, koszty są potężne. 7 lat temu było to nawet 1,5 mln zł. Dziś będzie z trzy razy więcej. Taka kwota jest dla nas nie do udźwignięcia - mówi Mariusz Świerczek, nadleśniczy Nadleśnictwa Żmigród. - Mieliśmy kilka nieformalnych spotkań z pewnymi fundacjami, ale nikt nigdy nie podjął się stworzenia projektu, na podstawie którego moglibyśmy starać się o zewnętrzne fundusze - dodaje nadleśniczy.
W tym miejscu leży Gruszeczka: