Prezydent Arkadiusz Chęciński chciałby sprzedać ciastko i mieć ciastko. Zagłębie Sosnowiec potrzebuje w ratuszu właściciela, nie kibica
Miasto będzie wycofywało się z finansowania tego czegoś - napisał prezydent Sosnowca Arkadiusz Chęciński po kolejnej kompromitującej porażce Zagłębia. Później, gdy już nieco ochłonął, podkreślił, że i tak nie odda klubu w "niepowołane ręce".
Świadek podniósł alarm. Spójrzcie na nagranie ze Śląska
To kolejny z wielu przypadków, gdy prezydent Chęciński wypowiada się za pośrednictwem mediów społecznościowych o Zagłębiu w sposób czysto emocjonalny. A przecież trzeba pamiętać, że miasto co prawda jest właścicielem klubu, ale bezpośrednio Zagłębiem zarządza nie prezydent, a powołani przez niego ludzie. Czyli, że on również, a może nawet przede wszystkim, ponosi odpowiedzialność za sytuację, w jakiej się klub znajduje. Emocjonalne cenzurowanie właściwe patrzącym z zewnątrz kibicom, jest więc w tym przypadku mocno zadziwiające.
Takie podejście pokazuje jednak wyraźnie, że Arkadiusz Chęciński wciąż z Zagłębiem ma duży problem. Tyle, że niekoniecznie związany z wynikami boiskowymi obecnego drugoligowca. Zasadniczym kłopotem jest otóż dominacja prezydenta-kibica nad prezydentem-właścicielem. I to właśnie ta pierwsza osobowość nie pozwala tej drugiej na przeprowadzenie prywatyzacji w sposób sensowny, czyli sprzedaży klubu z jednoczesnym przecięciem pępowiny łączącej go z miastem.
Poza gwarancjami o niewyprowadzeniu Zagłębia z Sosnowca, ochronie barw i herbu nic więcej nie powinno tych dwóch podmiotów łączyć. A tymczasem Arkadiusz Chęciński chciałby sprzedać ciastko i mieć ciastko, nadal sprawować kontrolę, przekazywać publiczne pieniądze i decydować obsadzie stanowisk. Każdy potencjalny kupiec, który na taki układ nie chce się pisać, jest zapewne właśnie tymi wspomnianymi "niepowołanymi rękami". Na takim podejściu klub traci, a cały proces zamienia się w farsę większą niż tę odgrywaną przez piłkarzy.