Recenzja gry Digimon Story: Time Stranger
Recenzja Digimon Story: Time Stranger - powrót do złotej ery japońskich RPG, które cechują się bardzo rozbudowanymi mechanikami i niespotykaną atmosferą.
Digimon Story: Time Stranger wziął mnie trochę z zaskoczenia. Najpierw ograłem ciągle dostępne demo, które może mnie przesadnie nie porwało, ale skutecznie uruchomiło we mnie chęć sprawdzenia dalszych etapów rozgrywki. Cóż, dalej było tylko lepiej i nadal nie mogę wyjść z podziwu ile fajnych pomysłów i ciekawych mechanik upchali tu twórcy. To nie kolejne Pokemony zrobione na kolanie, a pełnoprawny jRPG ze sporą ilością unikatowych cech. Uwielbiam takie niespodzianki!
Fabuła Digimon Story: Time Stranger ma swoje momenty i potrafi zaskakiwać
Fabuła przedstawiona Digimon Story: Time Stranger nie jest przesadnie ambitna, ale to bardzo udane połączenie klasycznych motywów z ciekawym wątkiem podróży w czasie, który nadaje całości bardzo fajną dynamikę. Zabawę rozpoczynamy od wyboru płci głównego bohatera, a wcielamy się w rolę agenta organizacji ADAMAS, której zadaniem jest badanie anomalii pojawiających się w Tokio. Jesteśmy świadkami serii dziwnych zjawisk, które wprowadzają Digimony do świata realnego i wywołują chaos w mieście i w życiu mieszkańców.
Pierwsza eksplozja, będąca skutkiem jednej z takich anomalii, przenosi nas osiem lat wstecz, a wraz z nią cała narracja zaczyna splatać wydarzenia z dwóch czasowych linii – teraźniejszości i przeszłości. Od tego momentu robi się coraz ciekawiej i dość chaotycznie, bo poruszamy się między światem rzeczywistym a cyfrowym Iliad. Momenty przyziemne są dość stonowane, a produkcja rozkręca się zdecydowanie bardziej w swojej wirtualnej odsłonie. Lokacje są bardzo przemyślane i różnorodne tematycznie, bo trafimy tu do miejsc niemal sakralnych, zwiedzimy zanieczyszczone tereny, lodowe i wulkaniczne krainy, w których występują unikalne Digimony i wyzwania środowiskowe.
W trakcie przygody przewija się postać Inori, tajemniczej dziewczyny tropiącej Digimony w świecie realnym. Jej motywacje i powiązania z w Iliad stopniowo odsłaniają się w miarę postępu fabuły, co nadaje historii przyjemnego dynamizmu i nadaje historii nieco dojrzalszy i czasem nawet mroczny ton. Narracja skupia się na balansie między cięższymi momentami, takimi jak katastrofy powodowane przez anomalie, moralne wybory związane z podróżami w czasie i walka z grupą "titanów", a typowo digimonową lekkością pełną humorystycznych interakcji.
Różnica w prowadzeniu historii w porównaniu do serii Pokemon to absolutna przepaść na korzyść recenzowanej tu produkcji, której zdecydowanie bliżej jest pod tym względem do tworów od Altusa. Oczywiście to różnica w tonie i głębi samej opowieści jest znacząca, ale to wystarczająco ciekawa i bogata historia, którą śledziłem z zainteresowaniem. Fakt, postacie ludzkie potrafią być schematyczne, jak nieco irytujący operator ADAMAS, który ciągle się z nami komunikuje, ale tworzą solidne tło dla wydarzeń.
Tytułowe Digimony odrywają tu oczywiście bardzo ważną rolę i nie są jedynie elementem walki, bo budujemy z nimi więzi, czy to rozmawiając, karmiąc je czy nawet obserwując zmiany ich osobowości. Atmosfera w Time Stranger zmienia się w zależności od lokalizacji i sytuacji – w świecie realnym panuje pewne napięcie i realizm, odzwierciedlające konsekwencje anomalii, natomiast Iliad emanuje zarówno poczuciem przygody, jak i pewną tajemniczością.
Jest liniowo, ale czy to wada?
Sama rozgrywka to hybryda najciekawszych pomysłów, z których słynie gatunek jRPG. Eksploracja w świecie realnym jest bardzo liniowa i opiera się zazwyczaj na zadaniach polegających na śledzeniu wskazówek, rozmowach z NPC i badaniu miejsc w poszukiwaniu anomalii. W Iliad natomiast wędrówka często prowadzi nas przez labiryntowe strefy, gdzie na każdym kroku czają się Digimony. Spotkania nie są losowe, co gra wykorzystuje jako taktyczny element mechaniki walki i umożliwia choćby inicjowania ataku z zaskoczenia lub eliminowania najsłabszych przeciwników jeszcze przed walką.
Choć główny wątek skupia się na ratowaniu świata przed nadciągającym kataklizmem, Time Stranger nieustannie zachęca do zejścia z utartej ścieżki. Zadania poboczne stanowią klasyczny miks prostych zleceń polegających na prostym: przynieś przedmiot, pomóż zagubionemu Digimonowi, pokonaj konkretną grupę wrogów, ale rekompensują to wieloma ciekawymi scenkami i dobrze dobranymi nagrodami. Często są też pretekstem, by poznać nowe gatunki Digimonów, ich zwyczaje i osobowości, co dodaje światu dużo głębi. Niektóre misje oferują punkty Anomaly, które są kluczowe do rozwoju protagonisty, bo pozwalają odblokować nowe umiejętności lub zwiększyć rangę Agenta, co z kolei otwiera dostęp do bardziej wymagających form Digimonów. Dzięki temu nawet pozornie drobne zadania mają praktyczne znaczenie, naturalnie wpasowują się w pętlę progresji i realnie motywują do ich wykonywania.
Integralną częścią eksploracji jest Digifarm, czyli swoisty ośrodek treningowy, w którym można rozwijać statystyki, modyfikować osobowości i budować więzi z posiadanymi Digimonami. To także narzędzie zarządzania drużyną, bo pozwala oddelegować część stworków na treningi, które odbywają się w czasie rzeczywistym. W przerwach od walk i eksploracji można też spróbować sił w karcianej minigrze, opartej podobno na prawdziwym Digimon Card Game – niestety nie miałem wcześniej przyjemności się z nią spotkać, a same „karcianki” to zdecydowanie nie mój gatunek.
Walka to połączenie Pokemon z Shin Megami Tensei
Starcia odbywają się w klasycznym, turowym formacie, lecz ich dynamika przypomina raczej Shin Megami Tensei niż typową rywalizację z serii Pokemon. Na polu bitwy możemy mieć maksymalnie trzy aktywne Digimony oraz do trzech rezerwowych, a dodatkowo w wybranych momentach kampanii do drużyny potrafi dołączyć gościnny sojusznik sterowany przez AI. W praktyce oznacza to, że nawet proste walki często zaskakują głębią i wymagają taktycznego podejścia, bo tu nieustannie trzeba żonglować typami Digimonów czy ich zdolnościami specjalnymi.
Mechanika atrybutów i żywiołów stanowi fundament strategicznej głębi systemu. Każdy Digimon przynależy do jednego z trzech podstawowych typów – Data, Vaccine lub Virus – które funkcjonują w relacji przypominającej papier-nożyce-kamień. Dodatkowo każda istota posiada także własny żywioł, np. Ogień, Wodę czy Ziemię, który potrafi zwielokrotnić obrażenia, jeśli zostanie umiejętnie dobrany do słabości przeciwnika. Kombinacja tych dwóch warstw sprawia, że walka nie może być przypadkowa i wymaga planowania zestawów ataków, eksperymentowania z kombinacjami umiejętności oraz przewidywania ruchów przeciwnika. Co więcej, gra wprowadza system Cross Arts – potężnych technik specjalnych aktywowanych po napełnieniu paska CP. To kulminacyjne umiejętności potrafiące zdać olbrzymie obrażenia, czy choćby uleczyć całą drużynę. Przed ich użyciem warto się dobrze zastanowić, bo w odpowiednim momencie potrafią uratować skórę.
Prawdziwym sercem progresji jest jednak Digivolucja. To proces ewolucji i de-ewolucji stworków, który w Time Stranger oferuje ogrom możliwości. Każdy Digimon posiada rozgałęzione drzewko rozwoju, a my mamy niemal pełną swobodę w decydowaniu, w jakim kierunku pójdzie dana linia ewolucyjna. Część form wymaga osiągnięcia określonego poziomu Agenta lub konkretnych progów statystyk, co motywuje do ciągłego treningu i eksperymentowania.
Co istotne, statystyki z poprzednich form są kumulowane, dzięki czemu częste Digivolvowanie i De-Digivolvowanie staje się nie tyle obowiązkiem, co formą długofalowej inwestycji. Do tego dochodzą Skill Discs będące odpowiednikami TM-ów z Pokémonów, które pozwalają dowolnemu Digimonowi nauczyć się specjalnych technik. System ten, w połączeniu z mechaniką osobowości (Personalities) wpływającą na tempo wzrostu poszczególnych statystyk, oferuje niemal nieograniczone możliwości rozwoju i eksperymentowania.
Wszystko to składa się na jeden z najbardziej kompleksowych i elastycznych systemów rozwoju jakie spotkałem w produkcjach z gatunku JRPG. I pomimo powyższego bardzo łatwo się tu odnaleźć, a Digimon Story: Time Stranger nie przytłacza poziomem trudności i listami statystyk. Przechodząc grę na spokojnie zamknąłem historię w jakieś 30 godzin, co uważam za wynik w pełni satysfakcjonujący, zwłaszcza że uczucie monotonii przez cały ten czas było mi po prostu obce. Jeśli chcecie zaglądać w każdy kąt i wykonywać wszystkie zadania poboczne to wspomniany czas można jeszcze znacząco wydłużyć.
Prosta wizualnie, ale estetyczna
Pod względem oprawy wizualnej Digimon Story: Time Stranger nie zachwyca, ale nie da się mu odebrać charakterystycznego, lekko kreskówkowego styl ubranego w nowoczesne technologią renderowania. Zastosowany silnik graficzny radzi sobie całkiem dobrze zarówno w dynamicznych starciach, jak i podczas eksploracji większych lokacji, choć brakowało mi tu nieco detali. Tekstury są całkiem niezłe, a oświetlenie i efekty cząsteczkowe (zwłaszcza towarzyszące użyciu potężnych umiejętności) potrafią cieszyć oko. Każdy z ponad 450 stworków otrzymał unikalną animację ataku, pozy i gesty, które sprawiają, że nawet najzwyklejsze potyczki ogląda się z przyjemnością. Na uwagę zasługuje również warstwa dźwiękowa, która idealnie pasuje do rozgrywki i wprowadza wyjątkową atmosferę. Chciałbym pochwalić też dubbing - wypada przekonująco, zwłaszcza w przypadku Digimonów, które dzięki charakterystycznym głosom zyskują osobowość. Niestety jest dość ograniczony i wiele kwestii jest niemych (w tym wszystkie wypowiadane przez naszego bohatera), ale to i tak bardzo miła odmiana po przesiadce z Pokemonów.
Chciałbym dodać kilka słów o samej optymalizacji. Digimon Story: Time Stranger nie ma dużych wymagań i można bezproblemowo cieszyć się rozgrywką nawet na Steam Decku, gdzie osiągniemy stabilne 30FPS nawet w zatłoczonych lokacjach. Mocniejsze sprzęty oczywiście mogą pozwolić na wyciągnięcie z gry jeszcze więcej, ale szkoda, że silnik nie pozwala wykroczyć ponad próg 60 klatek na sekundę. Warto też zaznaczyć, że tytuł nie wspiera żadnych opcji skalowania rozdzielczości, co pozwoliłoby osiągnąć jeszcze lepszą wydajność bez dużych strat w jakości obrazu.
Na koniec nieco kontrowersji
Niestety, jednym z najbardziej dyskutowanych aspektów premiery Time Stranger jest jego struktura sprzedażowa. Standardowa edycja gry została wyceniona na 299 zł, a oprócz tego do wyboru mamy edycje Deluxe za 429zł i Ultimate za… 509 zł. I tak, nawet najdroższe wydanie nie zawiera wszystkiego, co jest dostępne. Droższe edycje oferują przede wszystkim wiele dodatkowych skórek, ale też alternatywne ścieżki dźwiękowe, wzmocnienia, zadania czy podziemia, a także pakiet dodatków, które zostaną wydane w przyszłości. Takie rozdrabnianie produktu nie służy nikomu i sprawia, że ewidentnie i celowo wycięto wiele zawartości, aby sprzedać ją za dodatkową kasę.
Podsumowując
Nie miałem żadnego doświadczenia z serią Digimon – zarówno jeśli chodzi o anime, jak i wcześniejsze produkcje ze świata gier. Time Stranger wziął mnie z zaskoczenia i po dość powolnym początku wciągnął na długie godziny oferując bardzo ciekawą i rozbudowaną rozgrywkę o zaskakującej głębi. Irytujące decyzje związanych z polityką DLC i przesadzona cena mogą obniżyć nieco entuzjazm, ale produkcję samą w sobie szczerze polecam. To bardzo solidny powiew świeżości na arenie zdominowanej przez Pokemony, a sama gra jest nieporównywalnie ciekawsza niż ostatnio wydane Legends Z-A.