Relacje z rodzicami nie układają się same. To nauczyciel powinien umieć je zbudować
Presja rodziców, oczekiwania społeczne, emocje uczniów, zmiany w systemie i brak wsparcia – dziś nauczyciel to nie tylko osoba ucząca, ale też wychowawca, mediator i psycholog. Coraz częściej musi pracować nie tyle z uczniem, co z jego rodzicem. Jak sobie z tym radzi? Skąd bierze się wypalenie zawodowe? "Mówi się, że jedynym narzędziem pracy nauczyciela jest on sam – jego osobowość, jego głos, jego obecność. I o to trzeba dbać" – słyszymy w rozmowie z dr Martą Majorczyk, pedagogiem, psychologiem, psychoterapeutą.
Uczeń, rodzic i nauczyciel – kto z kim pracuje?
Magdalena Ignaciuk: Jak w ostatnich latach zmieniła się rola nauczycieli? Czy można powiedzieć, że teraz nauczyciele pracują nie tylko z uczniami, ale także, a czasami przede wszystkim – z rodzicami?
Marta Majorczyk: Myślę, że sama istota roli nauczyciela jako tako nie zmieniła się, ale zmieniły się pewne jej cząstki. Bo jak ja rozumiem rolę nauczyciela? To przede wszystkim rola osoby nauczającej, wychowującej, ale też socjalizującej. I dochodzą do tego nowe zadania – rola osoby wspierającej, udzielającej pomocy psychologiczno-pedagogicznej. To są najważniejsze elementy tej roli.
Teraz pytanie, jak bardzo zmieniły się proporcje między tymi zadaniami – czy na coś jest większy, a na coś mniejszy nacisk? Na pewno zmieniły się relacje, czyli kontakty nauczyciela z rodzicami. Zmieniło się to, co jest w środku tej roli – właśnie proporcje między cząstkami, które wcześniej były mniej istotne. Ale zmienili się też sami rodzice. I zmieniło się zachowanie dzieci.
Zatrzymajmy się przy tym – co właściwie oznacza dziś praca z uczniem i z rodzicem?
Praca z uczniem to coś, co zazwyczaj można poprowadzić – bo uczeń jest w procesie rozwoju, kształcenia. To, jak nauczyciel poprowadzi tę relację, w dużej mierze zależy od niego. I wielu uczniów potrafi w to wejść – potrafią dobrze współpracować z nauczycielem. Ale relacja z rodzicem – to już trudniejsze. Bo rodzic to osoba dorosła, ukształtowana, ze swoimi poglądami, wiedzą i nastawieniem.
W terapii mówi się wręcz, że istotą pracy nie jest dziecko, tylko jego rodzic. Im młodsze dziecko, tym silniejszy wpływ ma socjalizacja pierwotna – ta z domu rodzinnego. I dlatego im większy wpływ ma rodzic, tym bardziej trzeba pracować właśnie z nim. Jeśli mamy dziecko w przedszkolu, to to, jak ułożymy sobie relację z rodzicem, będzie później rzutowało na całą współpracę.
Czyli relacja nauczyciela z rodzicem może być kluczem do sukcesu wychowawczego?
Zdecydowanie. Im dziecko starsze, tym oczywiście bardziej się „wymyka” rodzicom, ale nauczyciel wciąż ma wpływ jako drugi dorosły – pierwszy to rodzic. W klasach 1–3 to często nauczyciel staje się dla dziecka największym autorytetem. To, co powie nauczyciel, jest święte. I to nie znaczy, że dziecko jest pod złym wpływem – wręcz przeciwnie. To świadczy o silnej, dobrej relacji i autorytecie nauczyciela.
Z czasem coraz większy wpływ zyskuje grupa rówieśnicza. W pewnym wieku dzieci kierują się już przede wszystkim tym, jak postrzega je grupa. Ale nauczyciel nadal ma ważną rolę – tylko ta rola zmienia swój charakter. I bardzo ważne staje się to, jak ułoży sobie współpracę z rodzicem. Ale też: jak rodzic podejdzie do tej współpracy z nauczycielem. To są dwie strony.
Współpraca czy przeciąganie liny?
Współpraca – piękne słowo, ale czy zawsze jest realna?
Od zawsze mówi się o potrzebie współpracy szkoły i domu. Kiedyś wyglądało to inaczej – nauczyciel cieszył się dużym autorytetem, gdzie zaraz po lekarzu, adwokacie czy księdzu był jedną z najbardziej wykształconych osób. I to, co mówił nauczyciel, było święte. Dziecko dostawało uwagę w szkole i jeszcze reprymendę w domu. Dziś to się zmieniło.
Mamy coraz więcej rodziców, którzy nie chcą współpracować. Zdarzają się roszczeniowe postawy: „Proszę indywidualnie podejść do mojego dziecka”, „Nie zgadzam się z tym, co zrobił nauczyciel”. I najgorsze jest to, że często te komentarze padają przy dziecku. Rodzic ocenia, krytykuje, podważa autorytet nauczyciela przy nim. To niszczy relację, którą tak trudno zbudować. Oczywiście po stronie nauczycieli też zdarzają się błędy.
Ale rozwiązaniem jest znalezienie wspólnego celu. A tym celem powinno być zawsze dziecko – jego rozwój, sukces, dobre wychowanie. I kluczowa jest tutaj komunikacja. To ona pozwala zbudować zdrową relację między szkołą a domem.
Zastanawiam się nad tą komunikacją, bo mam wrażenie, że wielu nauczycieli po prostu nie wie, jak rozmawiać z rodzicami. Czasami wydaje im się, że nie muszą niczego wyjaśniać – ani tłumaczyć się ze swoich decyzji, ani nawet informować o nich. I może właśnie stąd bierze się później brak zrozumienia ze strony rodziców, ich zdenerwowanie, a czasem wręcz roszczeniowa postawa.
Tak, zdarzają się takie sytuacje. Ale trzeba też powiedzieć, że wielu rodziców zapomina o swoich obowiązkach. Ich „najeżenie się” może wynikać choćby z tego, że nie zapoznali się z regulaminem czy statutem szkoły. Często też jest tak, że rodzice nie mają świadomości, iż szkoła czy przedszkole – zgodnie z obowiązującymi przepisami – są placówkami wspierającymi ich w wychowaniu i rozwoju dziecka. A niekiedy rodzice oczekują, że skoro dziecko chodzi do szkoły czy przedszkola, to placówka w pełni, w stu procentach, przejmie obowiązki wychowawcze. A tak to niestety nie działa.
Wypalenie, emocje i potrzeba wsparcia
Czyli rodzice często oczekują od nauczycieli tego, że zajmą się wszystkim, co jest związane z wychowaniem ich dzieci.
Tak, i skupiają się przy tym wyłącznie na swoim dziecku. Często nie myślą o tym, że w tej samej klasie jest jeszcze dwadzieścioro innych dzieci, a każdy z rodziców oczekuje od nauczyciela dokładnie tego samego. To wszystko ma pogodzić nauczyciel.
To jak nauczyciele mogą się przed tym bronić? Co oni mogą zrobić, żeby sobie poradzić z takimi trudnymi rodzicami?
Od wielu lat w różnych ośrodkach doskonalenia nauczycieli – zarówno państwowych, jak i prywatnych – prowadzone są szkolenia z zakresu komunikacji. Temat ten pojawia się też regularnie w branżowych czasopismach dla nauczycieli. Powstaje wiele artykułów o tym, jak prawidłowo się komunikować i jak radzić sobie z różnymi typami rodziców. Sama również przygotowywałam taki cykl artykułów w jednym z czasopism skierowanych do nauczycieli wychowania przedszkolnego – opisywałam w nim różne typy rodziców i sposoby pracy z nimi, a także to, jak można zaopiekować się ich emocjami i skutecznie odpowiadać na ich potrzeby. Zawsze punktem wyjścia powinna być odpowiedź na pytanie: jaka jest potrzeba tego konkretnego rodzica? Z jakim celem do nas przychodzi? Komunikacja musi opierać się na wzajemnym słuchaniu – chodzi o to, żeby się usłyszeć i zrozumieć. Trzeba znaleźć wspólny język, wspólny tor działania i zaplanować, co chcemy razem osiągnąć.
Z mojego doświadczenia wynika, że dystans między nauczycielem a rodzicem nieco się zmniejszył – głównie za sprawą internetu. Rodzice stali się odważniejsi, częściej piszą rzeczy, których prawdopodobnie nigdy nie powiedzieliby twarzą w twarz. Bywa, że w tej zdalnej, zanonimizowanej komunikacji nauczyciel zaczyna być postrzegany jak maszyna – ktoś bez emocji, bez własnych myśli czy trudności. Jakby nie był człowiekiem, tylko funkcją do wykonania.
Możliwe, że tak jest. I może to też tłumaczyć, dlaczego tak wielu nauczycieli po prostu odchodzi z zawodu. Wielu z nich jest już zmęczonych, wypalonych. Od lat trwa nagonka – na temat rzekomych przywilejów nauczycieli, ich wynagrodzenia, liczby dni wolnych. A przecież może warto byłoby samemu spróbować – przyjść do szkoły, ogarnąć 25, a nawet 30 uczniów, spełnić oczekiwania wszystkich dookoła – i dopiero wtedy zacząć oceniać.
Czyli presja społeczna też odgrywa tu dużą rolę?
Mam poczucie, że współczesny nauczyciel to zawód bardzo słabo zaopiekowany. Tam, gdzie pracujemy z drugim człowiekiem, gdzie jesteśmy odpowiedzialni za czyjeś emocje i rozwój – tam wypalenie zawodowe przychodzi bardzo łatwo. Bo to praca z emocjami. I nie, nauczyciel wcale nie jest pozbawiony emocji. Jeśli sprawia wrażenie, że już ich nie ma, to może oznaczać, że dotknęło go wypalenie. Że to już ten moment zmęczenia, w którym człowiek po prostu się wycofuje.
Mówi się, że jedynym narzędziem pracy nauczyciela jest on sam – jego osobowość, jego głos, jego obecność. I o to trzeba dbać. Tym bardziej że po pandemii dużo mówimy o zdrowiu psychicznym dzieci, ale mało kto zwraca uwagę na zdrowie psychiczne nauczycieli. A ono również się pogorszyło. Nauczyciele też potrzebują wsparcia, wzmocnienia ich odporności psychicznej, dbałości o swój dobrostan. I te wakacje, o których się tyle mówi, to nie przywilej, tylko czas na naładowanie baterii – żeby we wrześniu wrócić z uśmiechem i działać przez kolejne dziesięć miesięcy.
Praca nauczyciela to nie tylko lekcje przy tablicy. To ogrom pracy, której nikt nie widzi – tej zabieranej do domu. To rady pedagogiczne, interwencje wychowawcze, dokumentacja, świadectwa, przygotowywanie materiałów do lekcji, żeby były ciekawe i angażujące. To indywidualna praca z uczniami, udzielanie bieżącej pomocy psychologiczno-pedagogicznej.
Uczniowie przychodzą do nauczyciela ze swoimi problemami, nauczyciel słucha, wspiera, doradza. Jest mediatorem, negocjatorem, czasem wręcz pielęgniarzem czy interwentem kryzysowym. I trzeba to sobie uświadomić – to zawód wielozadaniowy, wymagający ogromnych zasobów psychicznych.
Rodzice zdają się nie mieć świadomości tego całego bagażu.
Moim zdaniem rodzic, który sam jest nauczycielem, rzeczywiście może lepiej rozumieć, jak wygląda sytuacja „po drugiej stronie”. Bo zna ją z własnego doświadczenia – jako rodzic i jako nauczyciel.
Ale niestety są też rodzice, którzy tego zrozumienia nie mają. I ta roszczeniowość nie wynika tylko z braku wiedzy o systemie czy o pracy nauczyciela. Ona często bierze się z czegoś głębszego – z tego, w jakiej kulturze żyjemy. A żyjemy w bardzo indywidualistycznej kulturze.
Gdybyśmy ułożyli kultury na skali – z jednej strony kolektywistyczne, z drugiej indywidualistyczne – to Polska znajduje się bardzo blisko tego drugiego bieguna. W naszej kulturze jednostka i jej potrzeby są na pierwszym miejscu. Moje „ja” jest najważniejsze, moje wartości, moje dziecko, moja prawda. Rodzic często mówi: „Ja wiem najlepiej, co jest dobre dla mojego dziecka”. Nawet jeśli nie był w szkole, nie widział sytuacji – i tak zakłada, że dziecko jest niewinne, a nauczyciel się myli.
Oczywiście teraz trochę upraszczam, ale takie sytuacje naprawdę się zdarzają. Słyszymy: „W domu moje dziecko się tak nie zachowuje, więc to niemożliwe”. A przecież dobrze wiemy – i jako pedagodzy, i jako byli uczniowie – że dziecko w szkole może funkcjonować zupełnie inaczej niż w domu.
Dlaczego? Bo w szkole nie ma rodzica. Bo dziecko jest w grupie, a grupa ma swoje reguły. I to jest zupełnie naturalne. My sami, jako dorośli, też inaczej funkcjonujemy w pracy, a inaczej w domu. Nasze dzieci nie są inne – też się dostosowują, też zmieniają swoje zachowania w zależności od kontekstu.
Superwizje nie są rozwiązaniem
A jeszcze wracając do tematu wypalenia zawodowego. Ostatnio Rzeczniczka Praw Dziecka mówiła, że chciałaby, aby od 2026 roku nauczyciele mogli korzystać z superwizji. Czy Pani zdaniem takie rozwiązanie mogłoby zapobiegać wypaleniu i poprawić sytuację nauczycieli?
Prowadzę takie spotkania, choć na razie wyłącznie dla chętnych. Są oparte na metodyce grup Balinta– to metoda znana z zawodów pomocowych, pierwotnie skierowana do lekarzy. Dopiero później zaczęto ją adaptować do innych profesji, w tym do pracy nauczycieli. Ale warto zaznaczyć: to nie jest superwizja.
Superwizja w tym znaczeniu oznacza podnoszenie jakości wykonywanej pracy, zapewnia bezpieczeństwo początkującym nauczycielom, rozwija kompetencje zawodowe. I choć brzmi to bardzo sensownie, to moim zdaniem superwizje nie powinny być obowiązkowe. Nauczyciele już teraz są przeciążeni, brakuje im czasu. Dorzucanie kolejnych obowiązków może przynieść efekt odwrotny od zamierzonego. Mam nadzieję, że nauczyciele będą mogli korzystać z tej formy wsparcia dobrowolnie, bezpłatnie, w ramach „godzin przy tablicy”.
Czyli to grupy wsparcia, a nie superwizje mogłyby stanowić wsparcie dla nauczycieli?
Mam poczucie, że nauczycielom bardziej brakuje przestrzeni, w której mogą przegadać swoje emocje – na przykład związane z trudną relacją z uczniem czy rodzicem. Ale to nie mogą być spotkania w tej samej szkole, w tym samym gronie, w którym pracujemy na co dzień. To powinny być grupy tworzone z nauczycieli z różnych placówek – anonimowe, neutralne środowisko.
I co ważne – uczestnictwo musi być dobrowolne. Bo jeśli coś zostanie narzucone z góry, to – umówmy się – ile z nas chętnie robi rzeczy, które musi „odhaczyć”? To wtedy przestaje mieć wartość.
Grupy wsparcia, które prowadzę, mają formę analizy przypadków – przy zachowaniu pełnej poufności. Omawiamy emocje, które w nas zostają po trudnych sytuacjach, uczymy się je rozumieć i „oczyszczać”. Czasem ktoś po prostu słyszy: „Też tak mam”, „Rozumiem cię” albo dostaje podpowiedź: „A może warto spojrzeć na to tak...”. To bywa bardzo kojące. I pomocne – zarówno dla młodszych nauczycieli, jak i dla tych doświadczonych.
Tylko pytanie: kto takie superwizje lub grupy będzie prowadził? To nie może być przypadkowa osoba. Musi być przygotowana, z odpowiednimi kompetencjami. Osoba, która z jednej strony bardzo dobrze zna specyfikę pracy zawodowej nauczyciela (sam jest praktykującym nauczycielem), potrafi stworzyć bezpieczne środowisko, zachęcać do dialogu i pomagać uczestnikom w analizowaniu swoich doświadczeń. Taka osoba musi posiadać specjalistyczną wiedzę i umiejętności z zakresu psychoterapii.
Rzeczywiście, do tego jeszcze długa droga. Ale wielu nauczycieli i tak organizuje sobie takie „mikrogrupy” wsparcia – choćby w pokoju nauczycielskim. Zwierzają się sobie, wymieniają doświadczeniami, konsultują.
Są to formy konsultacji niż zwierzanie się. Nauczyciele dzielą się obserwacjami, informacjami o sytuacji w klasie, potwierdzają sobie pewne rzeczy. To bardzo wartościowe, bo to oni są najbliżej uczniów, widzą, słyszą, wiedzą najwięcej.
Ale to są rozmowy o bieżących sprawach, często „na szybko”. Nie każdy czuje się komfortowo, by się w takim gronie otworzyć głębiej. A my tu mówimy o czymś więcej – o pracy z własnymi emocjami, frustracjami, wątpliwościami. I do tego potrzebne są bezpieczne warunki.