Skąd się bierze miód spadziowy? Cała prawda o słodkiej rosie z lasu
Liście malin czy jeżyn wyglądają na polakierowane, a jeśli dotknąć najbliższego, okażą się lepkie niczym powleczone klejem. I do tego słodkie, choć akurat tej czynności nie polecam, o czym niżej. Wszystko przez mszyce. Setki tysięcy, a może nawet miliony owadów, które jeden przy drugim w karnym ordynku, wkłuły się w tkankę liści. Głownie sosen i świerków. Ssą roślinne soki bogate w cukry, a zarazem ubogie w białka i aminokwasy.
Mszyce, jak każde zwierzęta, potrzebują dużej ilości związków azotu, toteż nadmiar zbędnych cukrów usuwają w postaci słodkiej rosy. Powiem to jasno: słodycz to nic innego jak odchody. Zabijają się za nim mrówki, których karawany wędrują w górę i w dół pnia drzewa. W obronie bogatego źródła żywności toczą zaciekłe boje z biedronkami i innymi zjadaczami mszyc. Cóż, konflikt interesów. Słodkości zlizują pszczoły i osy.
Las wypełnia głębokie, doskonale słyszalne brzęczenie. Zaczyna się, gdy tylko zejdzie rosa i trwa do zmroku. Część owadów zjada słodkości na miejscu. Nasze pszczoły zanoszą do ula. Zagęszczają. Mieszają z enzymami i wypełniają komórki woskowych plastrów. I to jest nasz miód spadziowy zielonkawej czy brązowej barwy. Lada chwila bartnicy zaczną spadziowe żniwa.