Śmierć Ingrid Bergman. Ostatni dzień Anioła z Hollywood
Zmarła dokładnie w dniu swoich urodzin – tak jakby chciała zamknąć wszystko w jednej klamrze. Ingrid Bergman była ikoną kina, ale odchodziła po cichu, bez blasku fleszy, z dala od Hollywood, które kiedyś ją uwielbiało, a potem potępiło.
Gwiazda Hollywood
Ingrid Bergman nie była jedną z wielu hollywoodzkich aktorek. Była ikoną – w każdym sensie tego słowa. Grała u największych, mówiła w pięciu językach, zdobyła trzy Oscary i zagrała w ponad 50 filmach. A mimo to umierała w samotności, z dala od błysku fleszy. I zrobiła to dokładnie tego samego dnia, w którym przyszła na świat.
Zmarła 29 sierpnia 1982 roku – w swoje 67. urodziny. W apartamencie w Londynie. Miała za sobą siedmioletnią walkę z rakiem piersi, kilka operacji, nawroty choroby i momenty, kiedy lekarze mówili wprost, że nie zostało jej wiele czasu.
Ale Ingrid nie poddała się bez walki. Jeszcze kilka miesięcy przed śmiercią zagrała w telewizyjnej biografii Goldy Meir. Zagrała ją tak dobrze, że dostała Złoty Glob i nagrodę Emmy. Już pośmiertnie.
Diagnoza, która zmieniła wszystko
Pierwszą diagnozę usłyszała w 1974 roku. Rak piersi. Dla wielu kobiet to wyrok – a dla aktorki, która całe życie była wystawiona na ocenę wyglądu i sprawności, to cios podwójny. Ingrid nie miała jednak w sobie ani grama dramatyzmu. Przyjęła wiadomość z godnością i determinacją.
Poddała się mastektomii i przeszła długą terapię. Przez jakiś czas choroba się cofnęła. Mogła wrócić do życia zawodowego. Ale nowotwór wrócił. Pojawiły się przerzuty – najpierw do węzłów chłonnych, potem do kości. Lekarze wiedzieli, że sytuacja jest poważna. Ona – wiedziała to jeszcze lepiej. A mimo to pracowała.
Powrót na ekran
W 1981 roku, kiedy choroba już dawała o sobie znać na każdym kroku, Ingrid przyjęła rolę w miniserialu "A Woman Called Golda". Grała izraelską premier, kobietę silną, bezkompromisową, zmęczoną, ale wciąż gotową do działania. Rola była fizycznie wymagająca – Ingrid miała wtedy przerzuty do kręgosłupa i poruszała się z trudem. Ale nie narzekała. Wręcz przeciwnie – na planie była zdyscyplinowana, punktualna i profesjonalna do bólu.
Koledzy z planu wspominali później, że wiedzieli, iż umiera – ale nigdy nie powiedziała tego wprost. Była pogodna, skupiona i wręcz promieniała, kiedy kamera szła w ruch. Po premierze krytycy byli zachwyceni. Pisano, że Bergman "w roli Goldy przelała całą siebie – siłę, smutek, mądrość i gorycz doświadczenia". Za tę rolę otrzymała pośmiertnie Emmy i Złotego Globa.
Ostatnie miesiące życia
Po zakończeniu zdjęć jej stan pogorszył się gwałtownie. Musiała zrezygnować z jakiejkolwiek aktywności zawodowej. Wróciła do Londynu i zamieszkała w apartamencie przy Kensington Court. Otoczona była opieką pielęgniarek i bliskich. Rzadko się pokazywała. Jej twarz była opuchnięta, ciało wycieńczone, ale umysł – wciąż ostry.
W ostatnich tygodniach życia odwiedzała ją córka – Isabella Rossellini. To właśnie ona, w wielu wywiadach po latach, mówiła o tych chwilach najbardziej szczerze. Powiedziała, że matka "była gotowa". Że miała w sobie zgodę na odejście. Że śmierć przyszła spokojnie, niemal łagodnie.
Ingrid Bergman zmarła 29 sierpnia 1982 roku, dokładnie w swoje 67. urodziny. Zmarła we śnie. W jej pokoju była rodzina. Nie było kamer, nie było wywiadów, nie było medialnego show. Aktorka, która całe życie spędziła przed obiektywem, postanowiła odejść po cichu.
Zgodnie z jej wolą, część jej prochów została rozsypana w zatoce niedaleko szwedzkiego Fårö – miejsca, które uwielbiała. Reszta trafiła do urny z napisem: Ingrid Bergman – Actress and Human Being. To drugie było dla niej ważniejsze.
Jak świat pożegnał Ingrid Bergman?
Wiadomość o jej śmierci obiegła świat błyskawicznie. W Hollywood zorganizowano specjalne pokazy filmów z jej udziałem. W Szwecji złożono jej hołd narodowy. Prasa pisała o niej jako o "ostatniej wielkiej damie kina". Krytycy, aktorzy, reżyserzy – wszyscy wspominali ją z szacunkiem, ale też ze wzruszeniem.
Ciekawostką jest, że po jej śmierci wznowiono emisję "Casablanki" w wielu krajach – jako hołd. Ludzie na nowo odkrywali jej rolę jako Ilsy Lund. Scena z "Here's looking at you, kid" nabrała zupełnie nowego znaczenia.
Dziś Ingrid Bergman to więcej niż nazwisko w czołówkach filmowych. To symbol klasy, siły i niezłomności. Była kobietą, która żyła po swojemu – nie bała się skandali, choroby, samotności ani przemijania. Umiała odchodzić z godnością. I zostawić po sobie coś więcej niż wspomnienie.