Sprawa zabójstwa dyrektora z PZU w Bydgoszczy. Minęło już 26 lat
- Ta sprawa nie ma szczęścia. A czas biegnie nieubłaganie, główny świadek i jeden z oskarżonych przecież już nie żyje - mówi śledczy z Bydgoszczy, który pracował przy sprawie zabójstwa Piotra Karpowicza lata temu.
Po 26 latach, które minęły od tej śmierci jest szansa, że uzupełniony materiał dowodowy trafi w końcu do sądu. Kolejny już raz.
Trzy procesy, czwarty w przygotowaniu
- Prokurator dokonał oględzin akt sprawy przekazanych z sądu w Toruniu, trwa przesłuchiwanie świadków i wykonywanie czynności zleconych przez sąd - mówi prok. Beata Syk-Jankowska, rzeczniczka prasowa Prokuratury Regionalnej w Lublinie. - Postępowanie zostało przedłużone do 19 listopada.
Wtedy też, jak zapewnia prokurator Beata Syk-Jankowska akt oskarżenia ma wrócić do Torunia, gdzie sprawa trafi na wokandę.
Postępowanie zostało zwrócone do lubelskiej prokuratury w październiku 2023 roku. Akta, celem uzupełnienia materiału dowodowego, skierował tam Sąd Okręgowy w Toruniu. Zaledwie kilka miesięcy wcześniej ten sąd został wyznaczony do procedowania kolejnego, bo już czwartego procesu w tej samej sprawie. Wcześniej wyroki uniewinniające i skazujące (na 25 lat więzienia) zapadały w Sądzie Okręgowym w Bydgoszczy.
Przypomnijmy, że chodzi o zabójstwo w styczniu 1999 roku Piotra Karpowicza, dyrektora pionu Oceny Ryzyka i Likwidacji Szkód w PZU. W połowie lat dwutysięcznych na podstawie zeznań świadka koronnego Dariusza S. "Szramki" Prokuratura Apelacyjna w Lublinie skierowała do bydgoskiego sądu akt oskarżenia.
Na ławie oskarżonych Sądu Okręgowego w Bydgoszczy zasiadł Tomasz G., właściciel autoryzowanej stacji obsługi Mercedesa w Brzozie pod Bydgoszczą. Razem z nim oskarżeni zostali: skazany za kierowanie grupą przestępczą Henryk M. uchodzący za lokalnego mafioso o pseudonimie „Lewatywa” oraz trzej jego ludzie: Adam S. „Smoła”, Tomasz Z. i Krzysztof B.
Przekręt na maszynę złomiarską?
W oskarżeniu pomogli świadkowie anonimowi, a później zeznania obciążające grupę „Lewatywy” i G. złożył też „Szramka".
Karpowicz miał w opinii prokuratury udaremnić gigantyczne oszustwo, do którego spółkę mieli wcześniej zawiązać G. i „Lewatywa”. Chodziło o sprowadzenie z USA wartej 55 mln zł maszyny do zgniatania karoserii. Machina miała zostać skradziona podczas transportu, na trasie Gdańsk-Sławęcinek. Według zeznań koronnego Dariusza S. „Szramki” wynajęci przez „reżyserów” tego przekrętu Litwini mieli próbować wymusić na dyrektorze Karpowiczu wypłatę odszkodowania. „Szramka” wycofał te zeznania w 2013 roku, w drugim roku trwania drugiego już procesu o śmierć dyrektora.