Tajemnicza śmierć Brittany Murphy. Co zabiło gwiazdę Hollywood?
Grudzień 2009 roku odebrał Hollywood jedną z najbardziej obiecujących gwiazd młodego pokolenia. Brittany Murphy, którą pamiętamy z "8 Mile" i "Rozmów nocą", odeszła w wieku zaledwie 32 lat. Aktorka, która jeszcze niedawno błyszczała na czerwonym dywanie, nagle znalazła się w szpitalnej sali. Jej śmierć wstrząsnęła nie tylko fanami, ale całą branżą rozrywkową. Do dziś historycy popkultury zastanawiają się, co tak naprawdę stało się z młodą gwiazdą.
Ostatnie tygodnie życia
Jesienią 2009 roku znajomi zauważyli niepokojące zmiany w wyglądzie i zachowaniu Brittany. Na planie swojego ostatniego filmu "Something Wicked" aktorka wyglądała na wyczerpaną. Współpracownicy wspominali, że często się chwiała i skarżyła na ciągłe zmęczenie.
Równocześnie nagrywała głos do kolejnego sezonu animacji "King of the Hill", ale nawet tam jej energia wyraźnie opadała. Dręczyły ją uporczywy kaszel, bóle gardła i duszności, które początkowo brała za objawy zwykłego przeziębienia.
Matka aktorki, Sharon Murphy, opowiadała później o dramatycznej rozmowie, którą odbyły tuż przed tragedią. "Mamo, nie mogę złapać oddechu. Pomóż mi" to ostatnie słowa, które usłyszała od córki przez telefon.
Objawy nasilały się z każdym dniem. To, co zaczęło się jak niewinna infekcja górnych dróg oddechowych, szybko przekształciło się w poważną chorobę. Brittany zaczęła krwawić z nosa, a jej oddech stawał się coraz bardziej płytki.
Fatalne rano w Beverly Hills
Rano 20 grudnia 2009 roku Brittany Murphy zemdlała w łazience swojego luksusowego domu. Mąż Simon Monjack natychmiast wezwał pogotowie, ale stan aktorki był już krytyczny. Karetka szybko przewiozła ją do prestiżowego szpitala Cedars-Sinai Medical Center.
Wyniki badań krwi zszokowały lekarzy dyżurnych. Poziom hemoglobiny u Murphy wynosił zaledwie 3,0 przy normie od 12 do 15,5. Dr Lisa Scheinin, która później przeprowadziła autopsję, podkreślała, że każdy medyk powinien natychmiast zlecić przetoczenie krwi przy tak drastycznych wynikach.
Niestety, czas już się skończył. Mimo wysiłków zespołu medycznego, o godzinie 10:05 doszło do zatrzymania akcji serca. Brittany Murphy zmarła w chwili, gdy większość Hollywood dopiero zaczynała swój codzienny rytm życia.
Ustalenia śledztwa medycznego
Raport koronera opublikowany w lutym 2010 roku nie pozostawiał miejsca na spekulacje. Główną przyczyną śmierci było zapalenie płuc. Dodatkowo wykryto w organizmie aktorki mieszankę leków dostępnych bez recepty i na receptę.
Analiza toksykologiczna wykazała obecność kodeiny, paracetamolu, chlorfeniraminy i pseudoefedryny. Były to typowe składniki leków przeciwbólowych i przeciw przeziębieniowych. Kluczowe okazało się stwierdzenie, że ich połączenie mogło mieć "niekorzystny wpływ na organizm wyniszczony chorobą".
Patolog zwracał uwagę na całkowity brak alkoholu i narkotyków w organizmie Murphy. Autopsja ujawniła za to przewlekłą anemię spowodowaną nadczynnością śledziony i owulacyjnym krwawieniem z macicy. Te schorzenia sprawiły, że aktorka stała się niezwykle podatna na infekcje.
Eksperci medyczni sugerowali, że wczesna diagnoza mogła uratować życie gwiazdy. Przetoczenie krwi i odpowiednie leczenie antybiotykami prawdopodobnie zatrzymałyby rozwój śmiertelnej choroby. To hipotetyczne rozważania, które do dziś powracają w dyskusjach o tej tragedii.
Kontrowersje i teoria rodziny
Rodzina Murphy od początku kwestionowała oficjalne ustalenia. Matka i mąż aktorki w wywiadach dla CNN kategorycznie zaprzeczali, żeby Brittany miała problemy z narkotykami czy alkoholem. Wskazywali na wadę zastawki mitralnej jako prawdziwą przyczynę problemów zdrowotnych.
Jednak dokumentacja medyczna nie potwierdzała tej teorii. Żaden z raportów nie wspominał o poważnych wadach serca, które mogłyby prowadzić do tak dramatycznego pogorszenia stanu zdrowia.
Pięć miesięcy po śmierci żony, w tym samym domu zmarł Simon Monjack. Przyczyna była identyczna: niedokrwistość i zapalenie płuc. Ta niesamowita zbieżność jeszcze bardziej podsyciła spekulacje na temat "klątwy domu" czy ukrytych przyczyn obu zgonów.
Śledczy sprawdzali obecność pleśni, toksyn, a nawet możliwość zatrucia. Wszystkie te tropy okazały się ślepymi uliczkami. Oficjalna wersja wydarzeń pozostała niezmieniona, ale publiczność wciąż szukała bardziej sensacyjnych wyjaśnień.