Trzebnica: Mija 28 lat od tajemniczej śmierci 19-letniej Alicji Baran
Nie da się zapomnieć, ale można się pogodzić. Czas leczy rany, chociaż zostawia blizny. Jeszcze 2022 roku, kiedy szeroko opisywaliśmy historię Alicji Baran z Trzebnicy, koło Wrocławia. Rodzice dziewczyny mieli nadzieję, że dzięki kolejnym publikacjom ćwierć wieku po śmierci ich córki, pojawią się informacje, które rzucą nowe światło na tę sprawę i uda się przynajmniej ustalić sprawcę zbrodni. Tak się jednak nie stało.
Boli od samego patrzenia. Rower aż wyrzuciło w powietrze
Bóg go rozliczył?
Ala Baran, 19-latka w sierpniu 1997 roku razem z przyjaciółką wybrała się na wczasy do Łeby. To był jej pierwszy w życiu wypad nad morze. W przyszłości chciała zostać fotografem, marzyła o podwodnych zdjęciach. Do Łeby przyjechały wspólnie, Ala obiecała jednak, że wcześniej przyjedzie do domu, ponieważ była zaproszona na ślub do Nienadowej koło Przemyśla. Po ślubie zamierzała jednak wrócić nad morze, do koleżanki. Jednak już nigdy tam nie dotarła. Ostatni raz był widziana na dworcu w Lęborku. Uciekł jej autobus do Łeby.
O szczegółach sprawy pisaliśmy tutaj:
Prawdopodobnie pojechała autostopem, dziewczyna lubiła ten sposób podróżowania, ale nad morze nigdy nie dotarła. Zaginęła 19 sierpnia 1997 roku a miesiąc później, zmumifikowane i częściowo rozebrane ciało 19-latki znaleźli przypadkiem grzybiarze w lesie w Steknicy, 6 km od Łeby. Do dziś nie udało się ustalić ani dokładnej przyczyny śmierci Ali, ani tym bardziej sprawcy zbrodni. Rodzice poruszyli redakcje gazet i telewizji od morza do Tatr, służby wykonały tytaniczną pracę. I nic.
- Nikt się nie zgłosił - Teresa Baran, mama Ali mówi o tym z rezygnacją w głosie. Przypomina przy tym o tropach, które jej zdaniem pominięto, jak o człowieku, który w kilka miesięcy po śmierci Ali przyjechał na jeden dzień do Trzebnicy z "Dziennikiem Bałtyckim" w ręku. -W październiku tego samego roku, w którym zginęła Ala, w Trzebnicy zatrzymał się człowiek na jedna noc w hotelu i zostawił "Dziennik Bałtycki" z artykułem o śmierci Ali. Pani sprzątająca skojarzyła historię i powiadomiła policję. Okazało się jednak, że ten człowiek nie żyje, zginął w wypadku. Nie wiem, czy policja sprawdzała kogoś z jego grona, bo kto przyjeżdża na jedną noc i zostawia w hotelu gazetę znad morza? Wiem też, że ten człowiek był rozpytywany w sprawie dwóch dziewczyn, które też w tym czasie zginęły, więc musiał to być jakiś podejrzany typ. Ten człowiek już jednak nie żyje, nie dowiemy się nic więcej. Jeśli miał jakikolwiek związek ze śmiercią Ali to i tak już go Pan Bóg rozliczył.
Ofiary seryjnego mordercy?
Dwie dziewczyny o których wspomina mama Ali Baran to 16-letnia Ewa Miotk z Sierakowic oraz Justyna Węsierska z Leźnia koło Żukowa. Ewa została zamordowana w połowie maja 1995 roku, natomiast Justyna Węsierska w czerwcu 1994 roku. Zarówno tymi zbrodniami jak i śmiercią Alicji Baran zajmowała się gdańska komórka policji, Archiwum X. I w tym wypadku również nie udało się odnaleźć sprawców lub, co nie jest wykluczone, sprawcy zbrodni. Przyjmowano wersję, że te tragedie może łączyć ten sam zbrodniarz.
Ewa Miotk zniknęła w drodze do szkoły, kilkaset metrów od budynku. Świadek widział jasnowłosą dziewczynę, wsiadającą do samochodu, granatowego lub niebieskiego auta przypominającego poloneza. Ktoś inny z kolei zauważył w zbliżonym czasie na ul. Lęborskiej w Sierakowicach, nastolatkę wsiadającą do czerwonego fiata 125p, jadącego w kierunku Lęborka. Takie zachowanie nie pasowało jednak do Ewy, dziewczyna była nieufna, unikała nieznajomych.
Nagie zwłoki Ewy w jutowych workach, z poczwórną pętlą na szyi i związanymi rękami, niespełna tydzień później znaleźli przypadkowi mężczyźni przy wysypisku w Paczewie. W usta wepchnięty miała knebel z dziecięcych majtek, który sprawca włożył jeszcze za życia dziewczynki. Ślady świadczyły o tym, że dziewczyna mogła być przetrzymywana w innym miejscu i prawdopodobnie została zgwałcona. Na ciele znaleziono biologiczne ślady sprawcy, ale mimo, że pobrano DNA do porównania od dziesiątek ludzi, nie udało się zatrzymać sprawcy.
Na grobie dziewczyny ktoś jeszcze przez lata, w rocznicę śmierci i w dzień urodzin, kładł na grobie wiązankę kwiatów i nie był to nikt z rodziny. Policja nawet próbowała zorganizować zasadzkę na cmentarzu, ale ostatecznie nikogo nie udało się zatrzymać.
Justyna Węsierska z Leźna, wsi położonej na trasie między Żukowem a Gdańskiem zaginęła 14 czerwca 1994 roku. Według zeznań świadków czekała na autobus na przystanku, kiedy podjechał volkswagen golf i zabrał ją w kierunku Gdańska. Dziewczyna lubiła jeździć autostopem, niewykluczone, że się zabrała. Odnaleziono ją 3 miesiące później, ok. 20 km od domu, w stawie, w okolicach wsi Kamień. Ciało, podobnie jak Ewy, było w worku, na szyi miała poczwórną pętlę, skrępowane ręce a w ustach knebel.
W tym wypadku zwłoki były ubrane, nie udało się ustalić, czy Justynę zgwałcono.
Śledczy znaleźli kilka wspólnych cech, świadczących, że Ewa, Justyna i Ala mogły zginąć z tej samej ręki, ale nic ostatecznie nie udało się potwierdzić. Dziś rodzice Ali Baran szukają już nie tyle zbrodniarza, co spokoju, chociaż nie jest to łatwe, bo wciąż niewiele wiadomo.
- Występuje tu kilka punktów wspólnych ze sprawą Ewy - twierdzą policjanci. - Obie dziewczyny zostały rozebrane przez sprawców do naga. Jeśli Ewa rzeczywiście zdecydowała się jechać w kierunku Lęborka, możemy mieć do czynienia z osobą jeżdżącą tą samą trasą. Niestety, w przypadku Alicji nie można potwierdzić, czy była to zbrodnia na tle seksualnym, a mechanizm zgonu przez wzgląd na rozkład zwłok pozostał nieustalony.
Myślałam, że oszaleję...
-Co ja mogę więcej zrobić? Tyle ludzi mi pomagało. To mnie podtrzymuje na duchu, to współczucie ludzi. Jednak jesteśmy ciągle w zawieszeniu - opisuje Teresa Baran i dodaje:- Może ktoś się jeszcze odezwie? Ala tak dobrze się zapowiadała, chciała robić podwodne zdjęcia...
Pani Teresa wie też co może czuć matka, która nie wie, co się stało z jej dzieckiem. Przez miesiąc, kiedy policja w całym kraju szukała Ali a ona wraz z mężem rozwieszała na słupach zdjęcia córki, nie była sobą. Wie co mogą czuć matki, których dzieci znikają bez śladu.
- Dopóki nie odnaleźliśmy szczątków, to myślałam, że oszaleję, że mi się coś w głowę zrobi. Tak różnie człowiek myśli...że może gdzieś zamknięta, może gdzieś wywieziona do domu publicznego...jak już znaleźliśmy te szczątki, to z jednej strony oznaczało utratę nadziei na odnalezienie Ali żywej a z drugiej przyszło uspokojenie, mogliśmy pochować dziecko -wspomina pani Teresa. - Jednak pozostaliśmy z nierozwiązaną sprawą, nie znamy sprawcy, nawet nie została ustalona przyczyna śmierci. Wiadomo jedynie, że Ala zginęła nagle....