Ukradli wszystko. Darłowo po wkroczeniu Armii Czerwonej
Wjechali czołgami, a wyjechali z meblami, maszynami, krowami i żywnością. Sowieci brali wszystko, co przedstawiało jakąkolwiek wartość. Kobiety zostawiono z niczym. Ich dzieci konały z głodu i chorób, wyglądając jak "małe kościotrupki".
Poniemiecki chaos
Zanim Armia Czerwona wkroczyła do Darłowa, większość Niemców ewakuowała się z miasta drogą morską. "Kilka kompanii niemieckich – czytamy w rocznicowym wydawnictwie z okazji 70-lecia przynależności Darłowa do Polski – dostało się do niewoli, a znaczna część ludności cywilnej uciekła. Wcześniej zablokowali port, wysadzili dwa mosty: kolejowy i drogowy na Wieprzy koło bazy rybackiej. Zniszczyli stocznię statków żelbetowych oraz poligon artylerii kolejowej".
Armia Czerwona zajęła Darłowo 7 marca 1945 roku, a konkretnie były to oddziały generała porucznika Władimira Romanowskiego i 3. Gwardyjski Korpus Pancerny pod dowództwem generała porucznika Panfiłowa. Niemiecki burmistrz wraz ze współpracownikami poddał miasto w cywilizacyjnej rozsypce. Nie działały elektrownie i wodociągi, nie było też żadnych środków transportu.
Nad Wielką Trwogą i równie wielkim chaosem dni wyzwolenia i następnych musiały zapanować organizowane w warunkach owej trwogi i chaosu władze administracyjne. Kluczową rolę odgrywały Urząd Bezpieczeństwa i Milicja Obywatelska, ale początkowo, gdy Armia Czerwona dopiero zajmowała zachodnie tereny dzisiejszej Polski, rządziły na nich komendantury wojenne powoływane przez dowództwo radzieckie. Utrzymywały one na miarę wojennych możliwości porządek na zapleczu frontu i sprawowały władzę cywilną.
Powojenne Darłowo
"Tworzenie polskiej administracji na "Ziemiach Odzyskanych" - pisze Karolina Ćwiek-Rogalska w nowej pracy o powojennym zasiedlaniu ziem będących dziś zachodnią Polską - jest kompromisem między śmiałym, utopijnym planem zanurzonym w ideach przedwojennych, między niemal naukowym pomysłem, wspieranym przez gremia badawcze, a rzeczywistością nadzoru Związku Radzieckiego".
Nie inaczej było w Darłowie. Władzę, jak wszędzie na zdobytych terytoriach, przejęła radziecka komendantura wojenna, którą dowodził major Pietuchow. "W magistracie usadowiło się dowództwo 26 dywizji II Frontu Białoruskiego na czele z gen. Czudiesowem - czytamy w gazecie rekonstruującej tamten czas.
Wprowadzono godzinę policyjną. Sowiecki komendant wyznaczył 10 marca niemieckiego ślusarza Leopolda na stanowisko burmistrza. Rosjanie zdemontowali i wywieźli broń, maszyny, silniki i urządzenia z poligonu kolejowej artylerii, tartaków, fabryk lodu i konserw, trzech cegielni, fabryki łożysk tocznych, fabryki maszyn rolniczych, fabryki pieców, wytwórni mączki, stoczni kutrów rybackich, wytwórni beczek oraz inne do ZSRR.
Sowieci zajęli elewatory zbożowe, 3 fabryki konserw mięsnych i rybnych, rozlewnię piwa, mleczarnię, wędzarnie ryb, rzeźnię miejską, warsztaty mechaniczne, dwa młyny, mleczarnię, oraz port. Jednocześnie wywożono zboże, bydło, trzodę chlewną, ryby, masło i żywność oraz meble, radia, aparaty fotograficzne, maszyny do szycia, pościel. W mieście pozostało około tysiąca jego mieszkańców".
Spekulanci, kradzieże i podpalenia
"Stan bezpieczeństwa jest tutaj problemem dotychczas nie rozwiązanym - pisał 14 kwietnia 1946 roku Stanisław Babisiak w wydawanej w Bydgoszczy gazecie "Ziemia Pomorska". Osadnik dając wieczorem koniowi wodę do picia, nie jest pewien czy rano koń będzie stanowił jego własność; wracając wieczorem z pola nie wie, czy we nocy ktoś nie puści mu z dymem jego gospodarstwa".
Oto na przestrzeni dwóch tygodni dokonano w powiecie 20 rabunków i 23 napadów na rolników. W przeciągu tego samego czasu ograbiono 340 mieszkań, skradziono 82 konie, kilkadziesiąt krów, zanotowano 11 pożarów. Rolnicy, na wsiach położonych daleko od miasta nie mają możności szybkiego skontaktowania się z władzami i dlatego nie podejmują żadnych kroków w kierunku wykrycia przestępców. Chaos trwa i przybiera na ostrości.
Powszechne było zjawisko spekulacji. "Od paru dni obserwujemy na Pomorzu dziwne zjawisko na rynku handlowym - donosiła "Ziemia Pomorska" w styczniu 1946 roku. W okresie jednego tygodnia parokrotnie zmieniały się u nas ceny na produkty spożywcze. Raz notowaliśmy skok w górę, inny raz w dół. Nie ma potrzeby głowić się nad zgłębianiem tych wahań. Stanowią one zwykłe badanie podatności rynku na wywołanie niepokoju. [...] uczciwe kupiectwo pomorskie pragnie jak najprędzej pozbyć się ze swego środowiska spekulantów".
Umierały setkami
Stan chaosu, w tym brak opieki medycznej, a przede wszystkim głód i niedożywienie powodowały wysoką śmiertelność dzieci. "Ziemia Pomorska" odnotowała 7 sierpnia 1945 roku, że "w dniach od 5 lutego do 15 lipca br. zmarło w Bydgoszczy należącej wówczas administracyjnie do Pomorza] 478 dzieci do lat 2. W czasie od 15 do 25 lipca zmarło 76 dzieci.
Łącznie więc, w tym krótkim okresie zmarło 554 dzieci. Jest to największa śmiertelność dzieci, jaką dotychczas zanotowała statystyka miejska. Zaznaczyć należy, że liczba urodzeń dzieci jest bardzo niska. W czasie od 1 lutego do 15 lipca br. urodziło się 1097 dzieci (z tego połowa zmarła!).
Skąd taka śmiertelność wśród dzieci? Na to pytanie odpowiedzą nam kartoteki Miejskiej Stacji Opieki nad Matką i Dzieckiem. Pierwsza z brzegu kartka: Dziecko 10-miesięczne – waga 6040 gramów, a obok uwaga: przeciętnie zdrowe dziecko 10-miesięczne powinno ważyć 9300 gramów. Waga 6040 gramów odpowiada dziecku 3-miesięcznemu. Wystarczy popatrzeć na dzieci, przynoszone przez matki do ośrodka Opieki. Są to małe kościotrupki".
Źródło
Niniejszy tekst stanowi fragment książki Jak zdobywaliśmy Pomorze. Mroczne historie z "ziem odzyskanych" (Wydawnictwo Rebis, Poznań 2025), autorstwa Artura Domasławskiego, Magdaleny Grzebałkowskiej, Marty Grzywacz, Cezarego Łazarewicza, Ewy Winnickiej i Michała Wójcika.