Wicemistrz Polski z Proszowic. Uprawia ciągle mało znaną dyscyplinę
Treningi siłowe zaczynał jako 17-letni uczeń III LO w Krakowie. Sam przyznaje, że był wtedy takim "chucherkiem": ważył niewiele ponad 60 kg, a obwód jego ramienia to były zaledwie 32 centymetry. Z trudem wykonywał na drążku kilka podciągnięć. Po siedmiu latach jego sylwetka robi duże wrażenie. Przy wzroście 185 cm, waży około 90 kg (przed zawodami zbija wagę), a obwód ramienia zwiększył do 47 cm.
- Do treningów namówił mnie mój kolega Maciej Przeniosło, który stara się popularyzować ćwiczenia siłowe w Proszowicach. Wcześniej nigdy nie uprawiałem na poważnie żadnego sportu. Najwyżej rekreacyjnie pokopałem piłkę gdzieś na podwórku - wspomina.
Zaczęło się od... kontuzji
Początkowo trenował z kolegą, który wciągnął go do tego sportu. Potem już samodzielnie. Przez pierwsze trzy lata było to głównie doskonalenie figur kalistenicznych. Okazało się jednak, że ze względu m. in. na wysoki wzrost, nie jest to dla niego najlepszy wybór. Jednak aby się o tym przekonać, zaliczył poważną kontuzję.
- Tam są preferowani drobni zawodnicy, a ja mam 185 cm. To powodowało ogromne obciążenie nadgarstków i w końcu prawy nie wytrzymał. Skończyło się złamaniem i koniecznością zespolenia go śrubą. Trochę się wtedy podłamałem, bo trenowałem już trzy lata, zaczęło mi coś wychodzić, a tu przytrafiła się ciężka kontuzja. Wiedziałem jednak, że muszę zmienić dyscyplinę - opowiada.
To właśnie wtedy przerzucił się na stosunkowo mało jeszcze popularny street lifting. Skorzystał przy tym z podpowiedzi znanego w Proszowicach restauratora, a w przeszłości organizatora zawodów siłaczy Jarosława Goldy. W street liftingu obciążenia też są duże, ale nadgarstek nie jest poddawany tak ciężkim próbom, jak w przypadku kalistenicznych figur. Dyscyplina składa się z dwóch konkurencji. Pierwsza to podciąganie na drążku z obciążeniem. Startujący zawodnik ma do pasa przywieszone ciężarki. Aby zaliczyć próbę, należy podciągnąć się tak, by broda znalazła się nad drążkiem, przy czym głowa nie może być odchylona do tyłu. Druga konkurencja to tzw. dip, czyli coś w rodzaju pompki, wykonywanej na dwóch poręczach. Oczywiście również z podpiętym ciężarem. Zasady rozgrywania zawodów są takie same, jak w przypadku klasycznego podnoszeniu ciężarów. Zawodnik ma w każdej konkurencji trzy podejścia. Do końcowej klasyfikacji liczy się łączny ciężar z dwóch najlepszych prób.
Cekcyn, mekka street liftingu
Miejscem, w którym od czterech lat spotykają najlepsi zawodnicy street liftingu w Polsce jest położona w województwie kujawsko-pomorskim gmina Cekcyn. Pięć pierwszych edycji tamtejszych zawodów nie miało jednak rangi mistrzostw Polski. Jakub Bulak w czwartej z nich zajął 4. miejsce, a te ubiegłoroczne wygrał. Od tego roku zawody są traktowane jako mistrzostwa kraju.
- Jadąc do Cekcyna w tym roku liczyłem na miejsce w ścisłej czołówce. Porównując swoje wyniki z innymi zawodnikami wiedziałem, że mogę liczyć na drugie, trzecie miejsce. W sumie poszło więc zgodnie z oczekiwaniami - mówi.
Na miejscu towarzyszyli mu najwierniejsi kibice: rodzina oraz znajomi i koledzy ze studiów. Jeden z nich był nawet odpowiedziany za regenerację i spisał się znakomicie (- Chyba będę go zabierał na wszystkie zawody, bo bardzo mi pomógł...) Jakub Bulak uzyskał wynik 95 kg w podciąganiu na drążku i 125 kg w dipach. W obu przypadkach są to jego rekordy życiowe, zatem można powiedzieć, że przygotował na imprezę życiową formę. Mimo to nie ukrywa, że po mistrzostwach odczuwa pewien niesmak. Wyniki zwycięzcy, który był poza zasięgiem i w obu konkurencjach pobił rekordy świata, wydają mu się "podejrzane".
- Wiem ile czasu i wysiłku wymaga poprawienie swojego wyniku o każdy kilogram. Ja w ciągu ostatniego roku, trenując cztery razy w tygodniu, w obu konkurencjach zdołałem się poprawić o pięć kilogramów. A tu nagle pojawia się 18-letni chłopak, który po roku treningów bije rekordy świata. Dla mnie jest albo fenomenem, albo coś tu jest nie tak - słyszymy. Street lifting jest jednak jeszcze tak młodą i biedną dyscypliną, że podczas zawodów nikt nie prowadzi badań pod kątem zażywania niedozwolonych substancji...
Sam sobie sterem
Srebrny medal mistrzostw Polski to bez wątpienia nagroda za wiele lat ciężkiej pracy. Kuba wyliczył, że od momentu rozpoczęcia treningów wykonał na siłowni ponad 200 tysięcy podciągnięć na drążku! Trenuje głównie w Krakowie, gdzie z racji studiów przebywa częściej niż w rodzinnych Proszowicach. Wkrótce rozpocznie zajęcia na V roku Fizjoterapii Akademii Kultury Fizycznej w Krakowie. Przyznaje, że studia bardzo pomagają ćwiczyć bez pomocy trenera, czy instruktora.
- Jestem bardziej świadomy swojego ciała, wiem z czym pracuję. Jak się zdarzy jakiś uraz, to wiem, co się dzieje. Nie muszę od razu z tym do kogoś iść. Ale mimo to myślę nad czym, czy nie podjąć współpracy z kimś doświadczonym, który będzie mnie nieco stopował. Wiadomo, że ćwicząc samemu człowiek chce wszystko robić jak najszybciej, a to nie zawsze pomaga - deklaruje.
Pytany o plany na przyszłość mówi o celach sportowych i zawodowych. Te pierwsze to występy na kolejnych zawodach. Na przełomie maja i czerwca przyszłego roku wybiera się do Finlandii na mistrzostwa świata w samym podciąganiu. Nadzieje są duże: Polacy to w tej dyscyplinie ścisła światowa czołówka, a poza tym w odróżnieniu od imprez krajowych, w Finlandii będzie kontrola antydopingowa. Po Kubie można się zatem chyba spodziewać wielkich rzeczy. Ale może nie zapeszajmy...
A co do planów zawodowych?
- Po studiach chciałbym otworzyć studio treningowe. Zachęcać młodych ludzi do uprawiania sportu, do ćwiczeń z wykorzystaniem własnej masy ciała - mówi i przypomina, że kilka lat temu ta dyscyplina miała w Proszowicach grupę swoich entuzjastów, ćwiczących na placyku w sąsiedztwie hali MOSiR. Gdy ta została przebudowana, a urządzenia do ćwiczeń przeniesione w inne miejsce, dyscyplina podupadła. Nowa lokalizacja nie cieszy się już takim powodzeniem. Może przykład (wice)mistrza Polski spowoduje, że dyscyplina jeszcze się nad Szreniawą odrodzi.