Właściciel rozbitej toyoty po 9 miesiącach otrzymał pieniądze
- Po 298 dniach wyczerpującej walki małego człowieka z ogromną instytucją udało mi się udowodnić, że to, co mi się należy, po prostu mi się należy. Skrupulatnie, z determinacją i niepodważalną dokumentacją udowodniłem, że się mylili -mówi Przemysław Szluz
Ta historia to gotowy scenariusz filmowy. Mężczyzna w 2024 kupił wymarzoną Toyotę C-HR Hybrid Style. Pojazd ubezpieczył w PZU wykupując polisy OC i AC. W chwili zawierania umowy czyli w kwietniu 2024 roku, PZU wyceniło pojazd na 110 tys. zł.
Pan Przemysław zbyt długo nową toyotą się nie nacieszył, cztery miesiące później miał wypadek. W jego auto wjechała policjantka pracująca w rzeszowskim laboratorium kryminalistycznym. Samochód trafił na lawetę, a jego właściciel na badania lekarskie. Rozpoczął się, wydawać by się mogło, rutynowy proces likwidacyjny. Właściciel toyoty się zaniepokoił, gdy okazało się, że jego samochód został zakwalifikowany przez PZU jako szkoda całkowita. Ubezpieczyciel nie przekazał właścicielowi wyceny wartości pojazdu oraz kosztorysu naprawy. Wspomniane dokumenty trafiły do niego dopiero po wielu jego interwencjach. Okazało się, że toyota, która w kwietniu warta była 110 tys. zł, w sierpniu jej wartość spadła do 80 tys. zł.
Pan Przemek powołał swojego rzeczoznawcę, który stwierdził, że przed wypadkiem wóz wart był ponad 105 tys. zł.
Czytelnik poczuł się oszukany: dlaczego jego auto miało w ciągu kilku miesięcy stracić na wartości 30 tys. zł. Postanowił walczyć o swoje pieniądze. Zwrócił się do Rzecznika Finansowego klienta. W PZU jest takie stanowisko - to człowiek, który ma dbać o interesy klienta. Wywalczył tyle, że w opinii PZU wartość pojazdu skoczyła na 89 200 zł, nieco powyżej wyliczonych kosztów naprawy, więc wychodziło na to, że nastąpiła jednak szkoda częściowa. Nie zdaniem PZU, który upierał się, że wóz wciąż znajduje się w stanie szkody całkowitej.
Sprawę opisaliśmy w Nowinach, zainteresowały się nią także ogólnopolskie media. W końcu PZU odezwało się do pana Przemka zapraszając na mediacje. Doszło do ugody.
- Dziś mogę skupić się na powrocie do sytuacji sprzed wypadku. Przecież właśnie to powinno być oczywiste dla każdego ubezpieczyciela, któremu powierzamy swój majątek z nadzieją, że nie zostawi nas w trudnych chwilach. Obiecałem sobie, że się nie poddam. Dzięki wsparciu rodziny, która niosła mnie na skrzydłach w najtrudniejszych chwilach, postanowiłem udowodnić, że warto walczyć o swoje prawa. Nawet w sytuacji, która na początku wydawała się beznadziejna, można wszystko odwrócić i przekuć w pełne zwycięstwo - opowiada pan Przemysław Szluz.
W tym przypadku sprawa zakończyła się happy endem - pan Przemek otrzymał pełne odszkodowanie 110 tys. zł.