Wywiad z Aleksandrą Uznańską-Wiśniewską. Sławosz Uznański-Wiśniewski wylatuje w kosmos
Jak czuje się pani wiedząc, że mąż wkrótce na dwa tygodnie wylatuje w kosmos?
To dość abstrakcyjna sytuacja, dodawanie otuchy mężowi przed misją kosmiczną. Z jednej strony czuję poruszenie i dumę. Sławosz będzie przecież drugim Polakiem, który poleci w kosmos, przy czym ten lot odbywa się w zupełnie innych czasach. Oznacza wkład do polskiej nauki, technologii, gospodarki. Z drugiej strony jako żona naturalnie mam pewne obawy. I są one tym większe, im bardziej zbliża się termin lotu.
Czego dotyczą te obawy?
Związane są z momentami największego zagrożenia w czasie misji. Pierwszy z nich to start rakiety, który wymaga szeregu kontrolowanych wybuchów. Mój mąż mówi czasem, że astronauta siedzi na bombie, która stopniowo jest detonowana. Do tego dochodzi prędkość i związane z nią przeciążenia. Aby wejść na orbitę wokół Ziemi rakieta rozpędza się do blisko 28 tys. km/godzinę! Potem nastąpi kilkadziesiąt godzin dokowania do Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Tam też potrzebna będzie adaptacja do warunków panujących na stacji. Wiem, że ze względu na dyscyplinę i surowość wobec siebie Sławosz chciałby proces adaptacji zakończyć jak najszybciej, by zacząć sprawnie wykonywać powierzone mu zadania. Jednocześnie warunki nie będą łatwe. W organizmie zachodzą ogromne zmiany, mogą pojawić się problemy z przyjmowaniem pokarmów czy snem. Ale znając Sławosza wiem, że sobie poradzi.
Kolejny nerwowy moment będzie pewnie podczas lądowania?
Tak, to też jest skomplikowana procedura. Kapsuła z ogromną prędkością spada do oceanu, skąd następnie jest wyławiana. Najbardziej martwię się momentem tzw. blackoutu. Każda kapsuła przechodząca przez atmosferę traci na kilka minut kontakt z Centrum Kontroli Misji w Houston. W tym czasie z astronautami nie będzie żadnego kontaktu.
Będzie pani blisko męża podczas tych kluczowych momentów?
Chciałabym, chociaż to nie jest proste. Trzy dni temu po zakończonym posiedzeniu sejmu dołączyć do naszej rodziny na Przylądku Canaveral. Ale jesteśmy teraz w intensywnym politycznie okresie, przed nami głosowanie nad votum zaufania zaledwie dzień po planowanej dacie startu rakiety. To wymaga mojej obecności w Polsce. Mimo tego, że w oczywisty sposób całym sercem i każdą myślą jestem z mężem i wiele bym dała żeby móc odprowadzać go wzrokiem do ostatniego momentu, to oboje podchodzimy odpowiedzialnością do naszych obowiązków względem Polski. Jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z planem: o 1 w nocy nasza rodzina jest odbierana do NASA, o 3:30 widzimy Sławosza ostatni raz z odległości kilkunastu metrów, o 8:22 startuje rakieta; a ja następnie wsiadam w samolot żeby następnego dnia o 9:50 wylądować w Warszawie na posiedzenie Sejmu rozpoczynające się o 10:00. Podczas naszego głosowania za wotum zaufania dla rządu, Sławosz będzie przygotowywał się do dokowania do Międzynarodowej Stacji Kosmicznej.
To wygląda na dość skomplikowany plan…
To nie jest dla nas nowość. Przez ostatnie kilkanaście miesięcy dzieliśmy życie między dwa kontynenty i różne miasta: Houston, Warszawę, oraz naszą rodzinną Łódź. Paradoksalnie więc podczas pobytu na orbicie okołoziemskiej fizycznie będziemy ze Sławoszem bliżej siebie.
Będzie pani mogła z nim się pożegnać przed wylotem?
Tak, jest kilka momentów pożegnania z astronautami. W czasie kwarantanny odbywanej przed misją mogłam się trzykrotnie zobaczyć ze Sławoszem z odległości ośmiu metrów. Potem, bezpośrednio przed samym startem rakiety jest moment pożegnania z rodziną, a na koniec – przed wejściem do kapsuły – każdy z uczestników misji może jeszcze wykonać jednominutowy telefon. I wtedy Sławosz zadzwoni.
Podczas pożegnania dla rodzin można ze sobą porozmawiać?
Nie. Oni podjeżdżają samochodami, my też podjeżdżamy samochodami i będziemy mieć wtedy kilkanaście minut, żeby na siebie z odległości popatrzeć…
Bez przytulenia się?
Bez żadnego dotyku. Będę mogła go dotknąć dopiero jak wróci na Ziemię...
Myślę, że cała Polska będzie za ten powrót trzymać kciuki. A zmieniając temat: czym jest dla pani misja Sławosza?
Jest to istotny fragment mojego życia osobistego. Ale jako obywatelka Polski patrzę na niego nie tylko jak na najbliższego mi człowieka, ale jak na inspirację dla innych. Jego misja daje nadzieję, że nasze społeczeństwo może mieć w przyszłości gospodarkę opartą na nowoczesnych technologiach. Wierzę też, że dzięki przykładowi Sławosza małe dziewczynki i mali chłopcy rozbudzą wiarę w siebie i w swoje marzenia, a potem będą konsekwentnie je realizować. Bo jeśli naukowiec z Łodzi, po Politechnice Łódzkiej jest dziś reprezentantem Polski i Europy w eksploracji kosmosu to nic nie stoi na przeszkodzie, żeby inni też mogli marzyć. Nie ma przeszkód by z kolejnego pokolenia Polaków, ktoś stanął na Marsie. Jako Polka jest dumna i poruszona.
Ponoć astronauci podczas pobytu poza Ziemią zmieniają się. Nie obawia się pani, że Sławosz po powrocie będzie… inny?
W ramach przygotowań do misji za rekomendacją razem ze Sławoszem obejrzeliśmy film science -fiction „Żona astronauty”. To thriller o tym, jak astronauta po pobycie w kosmosie się zmienia… (śmiech). A mówiąc już na poważnie - tego typu doświadczenia zmieniają człowieka. Astronauci patrząc na Ziemię przeżywają tzw. „overview effect” ( po polsku „efekt oglądu”). Widzą bowiem naszą planetę i wszystko, co na niej jest cennego, jako jedność. Czasem z polskie perspektywy wydaje się, że coś nas dzieli. Tymczasem jako ludzie wszyscy tworzymy jedną ludzkość. Możliwość takiego spojrzenia na kulę ziemską to wyjątkowe doświadczenie. Ale z drugiej strony astronauci wracający na Ziemię mają poczucie wyalienowania. Wiem, że Sławosz będzie miał za sobą doświadczenie ekstremalne, którego ja nigdy nie doświadczę i które dla większości ludzkości jest nie do wyobrażenia. Mam tylko nadzieję, że nie będzie się czuł z tym samotny.
Po misji życie Sławosza pewnie się zmieni. Oboje jesteście już w Polsce znani, po powrocie sława i zainteresowanie mediów będą pewnie jeszcze większe. Jak sobie to pani wyobraża?
Mam ogromną nadzieję, że ten moment uwagi społeczeństwa przełoży się na dobro: na ambitne marzenia, na zjednoczenie nas ponad podziałami i stawianie sobie ambitnych celów, także dla Polski jako państwa. Wielokrotnie widziałam jak łatwo mój mąż wchodzi w interakcje z dziećmi czy studentami i jak w piękny sposób dzieli się swoją wiedzą. Po powrocie z misji ma nadzieję odwiedzić wiele uczelni i szkół, więc mam nadzieję, że z tego momentu sławy wyniknie inspiracja i dobro. Poza tym na co dzień jesteśmy i pozostaniemy po prostu Sławoszem i Olą. I mamy nadzieję się w tym wszystkim nie zagubić.
A jaki jest Sławosz na co dzień?
Jest osobą wyjątkową, którą łączy w sobie wiele pięknych cech i to połączenie sprawiło, że w trudnej rekrutacji do Europejskiej Agencji Kosmicznej pokonał ponad 22 tys. kandydatów z różnych państw. Sławosz łączy w sobie pogodę ducha, łagodność w stosunku do otoczenia z ogromną surowością wobec siebie i wielką samodyscypliną. Łączy też pasję do nauki, z aktywnością, pasją do gór i żeglarstwa. Ma w sobie ogromną ciekawość świata. Jednocześnie jest osobą odważną, która jest w stanie postawić na szali swoje zdrowie i życie dla misji, która jest większa niż on sam. I ja to ogromnie szanuję.
A jak się państwo poznali?
Oboje jesteśmy z Łodzi, tu mamy rodziny i tu poznaliśmy się zupełnie przypadkiem, na ulicy Piotrkowskiej. Jechałam na rowerze, z grupą wolontariuszy podczas kampanii wyborczej. Mój przyszły mąż akurat przechodził, ja się uśmiechnęłam, a on potem mnie odnalazł. I od pierwszego spotkania, od pierwszego obiadu zjedzonego razem – zresztą też przy Piotrkowskiej - wiedziałam, że mam przed sobą osobę szczególną. Nasze życia zmieniały się tym samym momencie. Mój mąż z naukowca, inżyniera przeszedł jako rezerwista do korpusu astronautów, a ja z pracowniczki humanitarnej i osoby całkowicie prywatnej zostałam posłem dzięki Państwa zaufaniu. Przechodziliśmy zmiany, było to dla nas ważne żeby z szacunku dla naszych publicznych funkcji zachować jak najdłużej zachować nasz związek w ciszy, ale jednocześnie chcieliśmy tworzyć rodzinę.
Po ślubie razem przyjęli państwo wspólne, podwójne nazwisko. Skąd wziął się ten niecodzienny pomysł?
Kiedy się poznaliśmy każde z nas miało już jakiś swój dorobek. Rozumiemy, że każde z nas stara się służyć Polsce w ramach innej misji. Dlatego zdecydowaliśmy się na wspólne nazwisko. Dziś oboje nazywamy się Uznańscy-Wiśniewscy, i mimo, że dzieli nas ocean, a zaraz też atmosfera.. to nawet symbolicznie jesteśmy jednym teamem. Wiem, że to jest niestandardowe rozwiązanie, ale to poruszające, że mąż podjął taką decyzję i moim zdaniem świadczy też o jego sile. Sławosz walczył, żeby na swoim kombinezonie miał oba nazwiska, ja zaś o to, by wygrawerowano je na mojej tabliczce w ławie poselskiej, chociaż w obu miejscach się nie mieściły (śmiech). Jest szalenie długie, ale jedno i nasze wspólne.