Wyzwolenie czy okupacja? Armia Czerwona na Pomorzu w 1945 roku
W marcu 1945 roku Darłowo zmieniło się nie do poznania. Po Niemcach i wojnie nadeszli Sowieci, a z nimi nowy porządek. Zamiast planów – prowizorka. Zamiast państwa – konflikty urzędników. To historia miasta, które przetrwało, choć nie bez ran.
Ostatnie dni niemieckiego Darłowa
Zanim Armia Czerwona wkroczyła do Rügenwalde, większość Niemców ewakuowała się z miasta drogą morską. "Kilka kompanii niemieckich – czytamy w rocznicowym wydawnictwie z okazji 70-lecia przynależności Darłowa do Polski – dostało się do niewoli, a znaczna część ludności cywilnej uciekła. Wcześniej zablokowali port, wysadzili dwa mosty: kolejowy i drogowy na Wieprzy koło bazy rybackiej. Zniszczyli stocznię statków żelbetowych oraz poligon artylerii kolejowej".
Armia Czerwona zajęła Darłowo 7 marca 1945 roku, a konkretnie były to oddziały generała porucznika Władimira Romanowskiego i 3. Gwardyjski Korpus Pancerny pod dowództwem generała porucznika Panfiłowa. Niemiecki burmistrz wraz ze współpracownikami poddał miasto w cywilizacyjnej rozsypce. Nie działały elektrownie i wodociągi, nie było też żadnych środków transportu.
Nad Wielką Trwogą i równie wielkim chaosem dni wyzwolenia i następnych musiały zapanować organizowane w warunkach owej trwogi i chaosu władze administracyjne. Kluczową rolę odgrywały Urząd Bezpieczeństwa i Milicja Obywatelska, ale początkowo, gdy Armia Czerwona dopiero zajmowała zachodnie tereny dzisiejszej Polski, rządziły na nich komendantury wojenne powoływane przez dowództwo radzieckie. Utrzymywały one na miarę wojennych możliwości porządek na zapleczu frontu i sprawowały władzę cywilną.
"Tworzenie polskiej administracji na «Ziemiach Odzyskanych» - pisze Karolina Ćwiek-Rogalska w nowej pracy o powojennym zasiedlaniu ziem będących dziś zachodnią Polską – jest kompromisem między śmiałym, utopijnym planem zanurzonym w ideach przedwojennych, między niemal naukowym pomysłem, wspieranym przez gremia badawcze, a rzeczywistością nadzoru Związku Radzieckiego".
Beczki, radia i świnie – co wywiozła Armia Czerwona?
Nie inaczej było w Darłowie. Władzę, jak wszędzie na zdobytych terytoriach, przejęła radziecka komendantura wojenna, którą dowodził major Pietuchow.
"W magistracie usadowiło się dowództwo 26 dywizji II Frontu Białoruskiego na czele z gen. Czudiesowem – czytamy w gazetce rekonstrukcyjnej tamten czas. – Wprowadzono godzinę policyjną. Sowiecki komendant wyznaczył 10 marca niemieckiego ślusarza Leopolda na stanowisko burmistrza. Rosjanie zdemontowali i wywieźli broń, maszyny, silniki i urządzenia z poligonu kolejowej artylerii, tartaków, fabryk lodu i konserw, trzech cegielni, fabryki łożysk tocznych, fabryki maszyn rolniczych, wytwórni beczek oraz inne do ZSRR. Sowieci zajęli elewatory zbożowe, 3 fabryki konserw mięsnych i rybnych, rozlewnię piwa, mleczarnię, wędzarnie ryb, rzeźnię miejską, warsztaty mechaniczne, dwa młyny, mleczarnię, oraz port. Jednocześnie wywożono zboże, bydło, trzodę chlewną, ryby, masło i żywność oraz meble, radia, aparaty fotograficzne, maszyny do szycia, pościel. W mieście pozostało około tysiąca jego mieszkańców".
Nie czekając na powojenne rozstrzygnięcia terytorialne, władze w Warszawie – te wyłonione z PKWN, które sformowały wkrótce Rząd Tymczasowy – zaczęły wysyłać na Ziemie Odzyskane swoich pełnomocników. Każdy z nich sprawował władzę i organizował urzędy w swoim tymczasowo wyznaczonym okręgu.
Armia Czerwona miała obowiązek udzielać im wsparcia w budowaniu nowych struktur administracji, a na mocy ustaleń polsko-radzieckich z maja 1945 roku pełnomocnicy ci przejęli na Ziemiach Odzyskanych pełnię władzy (m.in. rozwiązano komendantury wojenne). Mniej więcej rok później wskutek nowego podziału administracyjnego pełnomocników zastąpili wojewodowie i starostowie.
Powojenny chaos administracyjny
"Na wieloletnie strategie i plany pięcioletnie przyjdzie jeszcze czas – pisze Ćwiek-Rogalska. – Na razie pierwszym zmartwieniem są uszczuplone wojną zasoby. Jeden samochód, z którym trzeba sobie jakoś radzić, bo w razie nieodesłania grozi paraliż całego okręgu. A jeśli dodać do tego, że nie wiadomo, gdzie w zmiennokształtnej Polsce w połowie lat czterdziestych XX wieku znajdują się właściwe centra decyzyjne, to wypada za anonimowym korespondentem Biura Studiów Osadniczo-Przesiedleńczych z jednej ze wsi powiatu myśliborskiego jeszcze w 1947 roku powiedzieć: »Tu chaos«".
Ramieniem wykonawczym pełnomocników, a potem ich następców, byli funkcjonariusze UB i MO. Według czarnej legendy instytucje te zajmowały się przede wszystkim szykanowaniem wrogów nowego ładu. Ich kompetencje, podobnie jak rodzaj i obszar podejmowanych działań, były nieporównanie większe.
"Funkcjonariusze – jak pisze Adam Makowski, historyk z Uniwersytetu Szczecińskiego – podejmowali wiele decyzji dotyczących osadnictwa, przydziałów gospodarstw rolnych, ich wyposażenia, warsztatów rzemieślniczych, mieszkań, funkcjonowania instytucji, opiniowali kandydatów do służby państwowej, uczestniczyli w przejmowaniu przedsiębiorstw i majątków z rąk radzieckich, wydawali zezwolenia i kontrolowali działalność organizacji politycznych i społecznych, odpowiadali za stan bezpieczeństwa publicznego, także w kontaktach z Armią Radziecką. Byli stałymi uczestnikami ważniejszych świąt i uroczystości państwowych. W bezpośrednio powojennych miesiącach Urząd Bezpieczeństwa był najczęściej pierwszym – po siedzibie komendanta wojennego – miejscem, które odwiedzali przybywający przedstawiciele partii politycznych".
Między "bezpieczeństwem" a "cywilami" dochodziło do napięć. Formalnie ubecy i milicjanci podlegali pełnomocnikom rządu, jednak w praktyce działali zazwyczaj całkiem niezależnie. Niekoniecznie chodziło o samowolkę, której sprzeciwiali się "cywile", raczej o "porządek dziobania", czyli naruszenie prestiżu, niezgłaszanie spraw, samodzielne podejmowanie decyzji.
Ale plaga konfliktów dotykała bynajmniej nie tylko frontu cywilno-bezpieczniackiego. "Kłócą się wysłannicy mający zabezpieczać maszyny przemysłowe – entuzjastycznie demontowane i wysyłane na wschód przez Sowietów – z urzędnikami administracji ogólnej i partyjnej. Kłócą się milicjanci, służby bezpieczeństwa, urzędnicy Państwowego Urzędu Repatriacyjnego. Ze sobą i z innymi. Nie wiadomo, gdzie zaczynają się kompetencje jednego urzędu, a kończą drugiego".
Źródło
Niniejszy tekst stanowi fragment książki Jak zdobywaliśmy Pomorze. Mroczne historie z "ziem odzyskanych" (Wydawnictwo Rebis, Poznań 2025), autorstwa Artura Domasławskiego, Magdaleny Grzebałkowskiej, Marty Grzywacz, Cezarego Łazarewicza, Ewy Winnickiej i Michała Wójcika.