Ariadna i roboty. Premiera "Ariadny na Naxos” w Teatrze Wielkim -Operze Narodowej
Po raz kolejny (bodajże trzeci "Così fan tutte” i "Simonie Boccanegrze”) zamiast streszczenia libretta mamy w programie przetworzoną opowieść reżysera. Oto fragmenty: Znajdujemy się na odległej planecie Naxos, w stacji kosmicznej. W kriogenicznej kapsule śpi Ariadna (..). Na stacji Ariadnie pomaga służba złożona z humanoidalnych androidów (…). W kapsule, w której obudziła się Ariadna, znajduje się obcy stwór. Niezgrabny byt nabiera ludzkiego kształtu. I tym podobne. Dlaczego nie można zamieścić oryginalnego libretta ? Jak można tak nachalnie skracać tłumaczenie spektaklu?
To pierwsza realizacja dzieła w Warszawie i pierwsza warszawska produkcja Trelińskiego bez udziału Borisa Kudlički, druga, po prezentowanej w Lyonie "Kobiety bez cienia”, która była początkiem współpracy z Fabienem Lédé, francuskim scenografem i artystą wizualnym. Za realizację "Ariadny” w Teatrze Wielkim-Operze Narodowej odpowiedzialni są także: Marcin Cecko (dramaturg), Julian Kutyła (konsultacje dramaturgiczne w zakresie mitologii), Marek Adamski (kostiumy), Maćko Prusak i Piotr Stanek (choreografia), Marc Heinz (reżyseria świateł), Bartek Macias (projekcje wideo), Waldemar Pokromski (charakteryzacja i efekty specjalne) oraz Wojciech Frycz (efekty dźwiękowe). Pomimo stosowanych już przez reżysera tropów to zupełnie inny Treliński, być może nie tak widowiskowy. Są tu elementy, które mogą frapować, ale także drażnić swoją dosłownością.
To niezwykłe dzieło składające się z dwóch odrębnych, różnych nastrojem i stylem muzycznym części. Mamy proces tworzenia i owoc realizacji produkcji. Podczas komediowego Prologu jesteśmy świadkami "teatru w teatrze”, toczących się awantur i konfliktów, tam ciągle coś się dzieje. Tenor rzuca maskami, Primadonna wrzeszczy, młody Kompozytor przeżywa prawdziwy dramat, ponieważ jego tragiczna opera musi być połączona z wodewilem, kabaretem i Bóg wie, czym jeszcze, dojrzewanie bywa bolesne. Prolog jest w zamierzeniu twórców komedią, choć nie brak w nim pieprzu i bólu.
To jak się okazuje bardzo aktualna satyra na sprawy współczesne, pełna prawd o życiu, artystach i przygotowywaniu sztuki. To też niezwykły koncert Kompozytora, który śpiewa tu bardzo dużo. Zaproszona do tej roli bułgarska mezzosopranistka Svetlina Stoyanova ma piękny i nośny głos, trochę jednak zbyt jeszcze lekki do tej partii, co szczególnie słychać było w finałowych fragmentach rozpaczy, przydałoby się tu więcej pewności brzmienia.
Mariusz Treliński postanowił zmienić libretto i płeć bohatera, czyniąc z partii spodenkowej Kompozytora partię kobiecą Kompozytorki – w oryginale ta rola napisana jest na mezzosopran. Reżyser tłumaczy to odwróceniem perspektywy, w historycznych czasach opery kobiety nie mogły komponować, w takim podejściu być może ta opowieść staje się bardziej współczesna, może bardziej feministyczna. Ale co to wnosi? Ten chybiony zabieg pozbawia partię ciężaru tradycji i skojarzeń z Cherubinem, bohaterami rossiniowskimi czy Oktawianem, bohaterem "Kawalera srebrnej róży”, poprzedniej opery Straussa.
Bezwzględni są Robert Gierlach (Impresario), Dariusz Machej (asystent producenta), komiczni Bartłomiej Kieszkowski (Perukarz), Bartosz Szwaciński (Kochanek), a zwłaszcza Mateusz Zajdel w roli Choreografa – wszyscy świetnie odnajdujący się w meandrach muzycznych.
W Prologu na scenie panuje chaos, nie ma napięcia i emocji. Nie sprawdza się też zamiana Majordomusa na Mecenasa (w tej partii niemiecki aktor Adam Venhaus), który zniekształconym i wzmocnionym cyfrowo głosem wykrzykuje swoje kwestie, to nie pasuje tu muzycznie. Zabawny jest natomiast pomysł przerwania spektaklu i rozpoczęcia go na nowo tak, by publiczność była rzeczywiście świadkiem próby, choć nie wiem, po powtarzać to trzy razy. Treliński potrafi też mrugnąć do widza, jednym z przesuwanych elementów jest Lalka-Bobas, fragment scenografii z jego realizacji "Turandot”, z czasów współpracy z Borisem Kudličką. Druga część, właściwa Opera jest scenicznie lepsza i ciekawsza.
Kompozytor choruje lub umiera, a właściwie przekształca się w swoją bohaterkę. I leci w Kosmos, co akurat jest rozwiązaniem na tyle ciekawym, co banalnym. Czym różni się bezkres Morza Śródziemnego od przestrzeni kosmicznej, gdzie rozsiane gwiazdy to tak naprawdę wyspy-planety? Ariadna budzi się na Naxos, otoczona humanoidanymi robotami. To członkowie trupy Zerbinetty, świetni i świetnie zespoleni wokalnie: Mikołaj Trąbka (Arlekin), Emil Ławecki (Scaramuccio), Remigiusz Łukomski (Truffaldino) oraz Conny Thimander (Brighella), wykonujący niezbędne prace domowe, takie jak np. odkurzanie. Ten pomysł bardzo mi się podobał. Humanoidem była też Zerbinetta, niczym maszyna sopranistka w tej roli musi trzaskać nieziemsko trudnymi koloraturami, przedstawiając porzuconej i samotnej bohaterce swoją wizję oczekiwania na nowego boga (ciekawa scena narodzin jest kilkuminutowym monodramem w wykonaniu Michała Ciećki).
Katarzyna Drelich świetnie wykonała tę arcytrudną partię, na dodatek dobrze rozkładając siły, jej bohaterka ma też dużo do powiedzenia w także w Prologu. Co ciekawe, najpiękniej brzmiała moim zdaniem w najwyższych rejestrach, jest też niesłychanie sprawna, jeśli chodzi o pasaże. Dobrym Tenorem/ Bachusem był Rafał Bartmiński, którego głos pięknie i mocno lśni w niemieckim repertuarze, śpiewał dramatycznie i bohatersko, nawet jeśli czasem przydałoby się więcej lirycznego serca. Wokalnie doskonale uzupełniały się Sylwia Salamońska (Najada), Magdalena Pluta (Driada) oraz Adriana Ferfecka (Echo), naśladując i powtarzając po sobie wokalne frazy niczym w średniowiecznym kanonie. Muszę podkreślić, że artyści byli wokalnie naprawdę dobrze przygotowani.
Bardzo podobała mi się orkiestra, operująca pod dyrekcją Lothara Koenigsa stalowym, miejscami chropowatym brzmieniem, stalowo, pewnie i mocno. Partię fortepianu wykonała Anna Marchwińska. Zachwyciła mnie też w roli tytułowej Nadja Stefanoff, o słodkim w górze sopranie, mocą dramatyczną w średnicy i nieziemsko prowadzonych frazach, śpiewała miękko i pewnie, a nade wszystko bez siłowania się z materią muzyczną, co bywa czasem charakterystyczne dla niemieckiego stylu wykonania. To właśnie Nadja Stefanoff i Lothar Koenigs byli głównymi bohaterami tego wieczoru i dzięki nim tę "Ariadnę” zapamiętam.
PS W dniu premiery pojawiła się wiadomość, że Boris Kudlička spotkał się z Ministrą Kultury i Dziedzictwa Narodowego Hanną Wróblewską, która przyjęła rekomendację Komisji Konkursowej na nowego dyrektora Teatru Wielkiego-Opery Narodowej. Podczas premiery wielu widzów zastanawiało się, jakie będą dalsze losy Opery Warszawskiej, kto będzie dyrektorem artystycznym, jak często reżyserować będzie Mariusz Treliński i czy na tej scenie pojawią się też inni wybitni twórcy, tacy jak np. Krzysztof Warlikowski.