Katarzyna Glinka. Jej życie miłosne jest burzliwe
Popołudnia na podwórku
Swoją nieco egzotyczną urodę zawdzięcza prababci, która przyjechała z Gruzji do Polski za mężem. Mała Kasia była zapatrzona w mamę, która zawsze była elegancka i zadbana, choć w czasach Peerelu wszystkiego brakowało. Wyjątkowa więź łączyła ją z tatą, który był ekonomistą i wszystko w życiu miał zaplanowane. Jego przedwczesna śmierć na nowotwór była dla niej wielkim ciosem.
Dorastała na osiedlu z wielkiej płyty w Dzierżoniowie. Po szkole spędzała z dzieciakami całe popołudnia na podwórku. Do dziś wspomina, jak maluchy straszyły się nawzajem "Czarną Łapą", która miała na nie czyhać w piwnicach bloków. Kasia nigdy nie odważyła się tam sama zajrzeć. Jej marzeniem była lalka Barbie i kiedy ją dostała od rodziców, nie posiadała się ze szczęścia.
Zamknięta w pokoju
Jak każda mała dziewczynka, Kasia lubiła się przebierać i występować przed rodzicami. Nie myślała jednak wtedy w ogóle o tym, by zostać aktorką. Zmieniło się to dopiero w liceum, kiedy zapisała się do kółka teatralnego w miejscowym domu kultury. Tata nie była zachwycony, kiedy córka obwieściła, że chce zdawać do szkoły aktorskiej. Do łódzkiej filmówki dostała się za drugim razem.
Pierwsze miesiące na uczelni były dla niej bardzo trudne. Nie chciała brać udziału w fuksówce, bo przypominała jej wojskową "falę". Czuła się więc samotna: chodziła na zajęcia, a potem zamykała się w pokoju i czytała książki. Chciała nawet zrezygnować, ale tata przekonał ją, by nie przekreślała swych marzeń. Zacisnęła więc zęby i ostatecznie skończyła szkołę z wyróżnieniem.
Zawsze uśmiechnięta
Mimo to, nie znalazła po zrobieniu dyplomu etatu w żadnym teatrze. Dlatego, kiedy nadarzyła się okazja, wyjechała ze znajomymi do San Diego w USA. Tam pracowała jako kelnerka i całkiem dobrze sobie radziła. To pomogło jej nabrać pewności siebie. Gdy wróciła do Polski, znów zapukała do kolejnych teatrów. W końcu Adam Hanuszkiewicz zatrudnił ją w stołecznym Kwadracie.
Ogólnopolską popularność przyniosła jej rola Kasi Górki w telenoweli "Barwy szczęścia". Granie zawsze uśmiechniętej i pomocnej dziewczyny znudziło się jej po dziesięciu latach. W kinie wyspecjalizowała się w komediach w rodzaju "Wyjazdu służbowego" czy "Na układy nie ma rady". Ostatecznie trafiła na boczny tor - i nie zagrała nic nowego od ośmiu lat.
Jeden ślub, dwa rozstania
Pierwszą miłość Kasia przeżyła jeszcze w liceum. Niestety: jej chłopak został w Dzierżoniowie, a ona wyfrunęła w świat. Tam spotkała biznesmena Przemysława Gołdona, który szybko skradł jej serce. Małżeństwo miało problemy: Kasia bywała zazdrosna, trzaskała drzwiami i mąż musiał ją błagać o powrót, on z kolei potrafił godzinami grać na komputerze. Choć doczekali się syna Filipa, w końcu się rozstali.
Wtedy aktorka poznała Jarosława Bienieckiego, który zajmuje się organizowaniem Runmageddonów. Mężczyzna po jednym ze spektakli Kasi ukląkł przed nią z bukietem róż w obecności widzów i oświadczył się. Wkrótce na świat przyszedł syn pary - Leo. Bieniecki jednak nie radził sobie z rolą ojca i dwa lata temu aktorka powiedziała mu "żegnaj". Od tamtej pory jest singielką.
Wrażliwa na świat
Śmierć ukochanego taty, pierwszy rozwód i nadmiar pracy sprawiły, że Kasia zaczęła się coraz gorzej czuć. Wracała do domu bez siły, była smutna i sfrustrowana. Nieraz płakała w poduszkę. Pewnego razu wstała w nocy do synka i straciła przytomność. Wtedy udała się do lekarza i okazało się, że przeżyła załamanie nerwowe. Zaczęła więc długotrwałą terapię.
W jej trakcie zdiagnozowano ją jaką WWO - Wysoce Wrażliwą Osobę. Aktorka musiała więc o siebie bardziej zadbać. Dziś żyje spokojniej, gra niemal wyłącznie w teatrze, dużo spaceruje, a nawet medytuje. Niestety: wie, że nigdy nie pozbędzie się silnego lęku o swoje zdrowie. Dlatego z byle powodu biega po lekarzach i robi badania. "Muszę mieć dowody, że wszystko jest w porządku" - podkreśla.