Człuchów: Wyjątkowy motocykl podczas Cafe Racer Sprint. Miał silnik diesla!
Cafe Racer Sprint, to właściwie trening motocykli w parach mierzony na dystansie ¼ mili, a w warunkach polskich dystans liczony był w kilometrach. To ukłon w stronę lat 40. i 50., kiedy młodzi i gniewni dla rozrywki ścigali się od baru do baru w normalnym ruchu ulicznym. To wydarzenie w ramach Polish Boogie Festivalu przyciąga fanów motocykli z całej Polski. Po raz 10 z rzędu.
Motocykl z silnikiem diesla
Nie było osoby, która obojętnie przeszłaby obok motocykla z silnikiem diesla. Był bardzo toporny, ale przy tym na swój sposób piękny. Jego właściciel – Janek Psztur z Dębnicy – budował go przez pięć lat i trzy miesiące. Znakomita większość części pochodziła ze… złomu.
- Oba koła ma od żuka, ale przednie ma oponę motocyklową. Silnik to S301 stacjonarny, który był wykorzystywany na gospodarstwach - jak nie było elektryczności - do napędzania młocarni, piły tarczowej czy do czego tam był potrzebny. W wojsku za PRL-u był do napędzania prądnic czy pomp wody. Miał szerokie zastosowanie – wylicza Janek Psztur z Dębnicy.
Cafe Racer Sprint to wyjątkowe miejsce
Ten motocykl zrobił furorę, choć wszystkie były jak z bajki. Na torze słuchały się swoich kierowców, choć warunki początkowo nie były sprzyjające. Starty zostały przesunięte o niemal godzinę ze względu na deszcz. Na mokrym asfalcie lub kałużach też by była zabawa, ale bardzo niebezpieczna. Organizatorzy zadbali jednak o usunięcie kałuż i można było rozpocząć trening, a tak naprawdę rywalizację. Zawodników było około 60, którzy zasiedli na przeróżnej maści maszynach. Były i choppery, poczciwe junaki, oryginalne i na wskroś customowe.
- Za każdym razem obiecuję sobie, że to ostatni jaki zbudowałem, ale mam już plan na następny i naprawdę nie wiem jak to się skończy – przyznał w rozmowie z nami Mirosław Gabalis z Łączna. - W tym roku jeżdżę na motocyklu, to taki przydaś. Zbudowałem go od podstaw na bazie silnika tajwańskiej firmy MRF, ale przerobiony. w przyszłym roku. Jest malutki, ma 140 ccm i tak po ciuchu myślę, że w mojej kategorii mogę namieszać – dodał, wsiadł na motocykl i wygrał swoją kategorię.
Kolejne spotkanie motocyklowe dopiero za rok, a uczestnicy „odgrażają się”, że przyjadą jeszcze większą ekipą, bo to w Człuchowie jest wyjątkowe ze względu na atmosferę.
- Nie jeżdżę na żadne imprezy motocyklowe poza tą - przyznał w rozmowie z nami Mirosław Gabalis. – Najważniejsi są ludzie, którzy sprawiają, że chce się wracać – dodał.