Gdynia: 50. Festiwal Polskich Filmów Fabularnych
Pięćdziesiąta edycja Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni to szczególny moment w historii. Czas świętowania dorobku polskiego kina, ale też zmiany w kierownictwie wydarzenia.
Po śmierci wieloletniego prezesa zarządu Pomorskiej Fundacji Filmowej, Leszka Kopcia, stery przejął Mirosław Morzyk - od dekad związany z festiwalem, początkowo jako organizator od strony technicznej. W rozmowie opowiada o wyjątkowości jubileuszu, sile polskiego kina, więzi z publicznością oraz o tym, jak dziedzictwo Kopcia inspiruje go do dalszej pracy nad przyszłością festiwalu.
Panie Prezesie, tegoroczna edycja jest wyjątkowa - pięćdziesiąta. Jak Pan przeżywa ten jubileusz?
To szczególny moment. Niestety przygotowania przebiegają w cieniu śmierci Leszka Kopcia. On jeszcze zdążył koncepcyjnie zaplanować wiele elementów tej edycji. Chciałem, żeby to był jego festiwal, namawiałem go, by mimo choroby spróbował poprowadzić jubileusz. Nie udało się. Dlatego teraz moją rolą jest raczej spinać te przygotowania, dopilnować, by to, co zaplanował, zostało zrealizowane.
Jak wygląda ta zmiana ról?
Do tej pory zajmowałem się głównie sprawami technicznymi, jakością projekcji, organizacją od strony praktycznej. Teraz muszę wchodzić w buty Leszka. To nie jest łatwe, bo każdy z nas działał inaczej, ale mamy bardzo kompetentny zespół. To ludzie, których Leszek przygotował do pracy, którzy wiedzą, jak festiwal powinien wyglądać. Dzięki temu pamięć instytucji działa i mogę być spokojny o stronę organizacyjną.
A jak Pan wspomina własne początki z Festiwalem?
Mój pierwszy Festiwal Polskich Filmów Fabularnych to rok 1979. Byłem świeżo po studiach, pracowałem w Okręgowym Przedsiębiorstwie. Trafiłem do działu kontroli, a mój przełożony, pan Leonid Okulicz, poprosił mnie o pomoc w koordynacji pracy tłumaczy. Siedziałem więc i robiłem tabelki: który tłumacz z którą ekipą zagraniczną, gdzie biegnie, gdzie tłumaczy. Z pozoru drobiazg, a jednak wciągnęło mnie to w życie festiwalu na dobre.
Czego możemy się spodziewać po tej jubileuszowej edycji?
Przede wszystkim bogatego programu. Mamy wiele debiutów i drugich filmów w konkursie głównym, co pokazuje, że polskie kino żyje i wciąż się odradza. Mamy też piękną wystawę o historii festiwalu, przygotowaną w Muzeum Miasta Gdyni, którą będzie można ją oglądać do stycznia. Chcemy ją także zdigitalizować, by została na zawsze.
Czy jubileusz to także okazja do podsumowań?
Oczywiście. Ukazał się album poświęcony historii festiwalu, kontynuacja tradycji, bo podobne książki były wydawane z okazji trzydziestej i czterdziestej edycji. To prawdziwa encyklopedia, zawierająca listy filmów konkursowych i składów jurorskich. I co najważniejsze - jest dedykowana Leszkowi.
W tym roku mówi się też o rekordach - największa liczba wolontariuszy, sprzedanych akredytacji i biletów. Co to oznacza dla festiwalu?
To dowód, że polskie kino jest w świetnej formie. Zawsze powtarzałem, że polska publiczność czeka na polskie filmy, na bliskie jej historie. Nawet jeśli budżety są mniejsze, a produkcje trudniejsze, widzowie reagują bardzo żywo, bo rozpoznają w tych filmach własne doświadczenia. I to jest najważniejsze, ta więź między twórcami a publicznością.
Czy festiwal może jeszcze bardziej otworzyć się na widzów spoza środowiska filmowego?
Robimy co możemy, choć ogranicza nas liczba sal kinowych. W Gdyni mamy ich po prostu niewiele. Dlatego wychodzimy z festiwalem do innych miejsc w Polsce pokazując filmy w ramach sieci kin studyjnych. To też element naszej misji: promować polskie kino nie tylko tutaj, ale w całym kraju. Projekcje są otwarte dla publiczności w kilkudziesięciu salach, w kilku miastach i dzięki temu w Festiwalu uczestniczy znacznie więcej widzów. Spotkania z twórcami są natomiast transmitowane są na żywo w internecie - w ten sposób uczestniczyć w nich może każdy.
Jakie jest Pana przesłanie do młodych twórców, którzy pokazują tu swoje pierwsze filmy?
Żeby nie bali się konfrontacji z publicznością. Publiczność festiwalowa jest wyjątkowa, wymagająca, czasem groźna, ale potrzebna. Daje szansę sprawdzenia się naprawdę. A młodzi mają swoje historie do opowiedzenia i swoje języki filmowe. Festiwal jest po to, by te głosy wybrzmiały.
Na zakończenie, jak Pan wspomina Leszka Kopcia? Nie tylko jako dyrektora, ale po prostu przyjaciela.
Leszek był człowiekiem, na którego zawsze można było liczyć. Nigdy nikomu nie zrobił świństwa. Był moim przyjacielem i sądzę, że ja byłem Jego. Przeżyliśmy razem zawodowo pół życia. Dziś, kiedy go zabrakło, wciąż czuję Jego obecność, w ludziach, których wychował, w instytucjach, które stworzył, w samej atmosferze festiwalu.